czwartek, 27 grudnia 2012

Everybody Hurts

Esme

Rem - Everybody Hurts

    Moje nowo wynajęte londyńskie mieszkanie wyglądało jak skrzyżowanie pokoju hotelowego z dopiero co splądrowanym domem. Wszędzie nierozpakowane walizki, porozrzucane ubrania. Potłuczone ramki i porwane zdjęcia.
    Minął już tydzień, a ja nadal nie potrafiłam się pozbierać. Ten dzień żył we mnie jak pasożyt, nie dało się go pozbyć.



    - Tak - wyszeptała Bella, przyjmując tym samym oświadczyny klęczącego przed nią Edwarda. Rozległy się gromkie brawa. Wszyscy byliśmy zadowoleni z takiego obrotu sprawy, tym bardziej po tym, co ostatnio przeszliśmy. 
- Mamusiu, gdzie jest tata? - zapytała mnie Maybel, moja córka. To zadziwiające, że przyszła na świat dopiero dwa miesiące temu, a wyglądała już jak trzylatka. 
    Właśnie. Gdzie się podziewał Carlisle? Nie widziałam go od dobrej godziny. Może stało się coś złego? Nie, nie powinnam być złej myśli, nie w takim momencie. Mój mąż na pewno zaraz wróci, cały i zdrowy. Ostatnio zachowywał się jednak dziwnie. Od przyjazdu Denali i przyjaciół z różnych części świata bardzo się zmienił. Spędzał więcej czasu w domu, lecz nie z rodziną, a siostrami z rezerwatu. Z Tanya konkretniej. Przestała obchodzić go żona, dziecko, obowiązki. To nie był już ten Carlisle, którego znałam. Którego tak kochałam.
- Esme, już czas - ponaglała mnie Carmen, przejmując uśmiechniętą Maybel. Gdyby wiedziała wtedy, że jej przyszłość nie rysuje się w różowych barwach...
    Światła powoli gasły, pozostawiając niesamowity nastrój w ogrodzie. Wszyscy goście usiedli w wyznaczonych miejscach, przy białych stołach ozdobionych bukietami róż, zaciekawieni zapowiadanym przed sekundą występem. Moim występem.
    Najbliżej miejsca, w którym stałam, siedziała Bella, ubrana w zieloną suknię ulubionego projektanta Alice, Edward w czarnym smokingu oraz jego rodzeństwo. Trochę dalej zasiadali przyjaciele z Egiptu, za nimi Francuzi oraz Japończycy. Zdziwił mnie jednak fakt, że przy stoliku zajętym przez siostry Denali nie stwierdziłam obecności Tanyi. Trudno było nie łączyć tego ze zniknięciem Carlisle'a, przypuszczenia nasuwały się same.
- Edwardzie, wiesz może, gdzie podziewa się tata? - zapytałam go w myślach. Jego odpowiedź - przeczące pokręcenie głową - podziałała jak kubeł zimnej wody.Teraz wiedziałam już, że moje wcześniejsze domysły mogą okazać się prawdą.
    Ale z drugiej strony, nie spodziewałabym się takiego czegoś po nim. Chociaż byliśmy ze sobą tyle czasu i ostatnio bardziej liczyły się dla niego inne kobiety.
    Zrobiłam trzy kroki do przodu i weszłam na scenę, a raczej kamienny podest z wykutymi z obu stron szerokimi schodkami. Jeszcze raz rozejrzałam się wokoło, lecz, jak go nie było, tak go nie ma. No cóż, zacznę bez niego, pomyślałam, powstrzymując łzy. Usiadłam przy fortepianie i drżącymi rękami ustawiłam mikrofon na odpowiednią wysokość. 
    Zaczęłam wygrywać pierwsze takty ballady.
    Muzyka, którą komponowałam, zawsze przenosiła mnie w inny świat. Ten lepszy świat, bezproblemowy. Nie inaczej było w tym przypadku. Przed oczami stanęły mi najszczęśliwsze chwile w mojej długiej egzystencji.
    
    Umierałam każdego dnia,
    Czekając na Ciebie,skarbie
    Kochanie, nie bój się,
    Kochałam cię przez 
    Tysiąc lat
    Będę kochać
    Jeszcze przez tysiąc

    Sztuką było wyrwać mnie z takiego transu. Ale jemu udało się to bezproblemowo.

    Przerwałam w połowie drugiej zwrotki, przecierając oczy, zdumione tym, co ujrzały. Publiczność zareagowała co najmniej dziwnie, do czasu, kiedy zobaczyła to, co ja.
    Na polanę, na której odbywały się zaręczyny Belli i Edwarda, wpadli Carlisle i Tanya, złączeni namiętnym pocałunkiem.
    Miałam ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć z bólu i rozpaczy. Błagać, aby ktoś zabrał mnie z tego okrutnego miejsca na drugi koniec świata.


    Różnego rodzaju leki znalazłam w szafce w kuchni. Zadanie miałam ułatwione, ponieważ urodzenie Maybel z niewyjaśnionych przyczyn zmieniło mnie na powrót z człowieka. Na kartce wyrwanej z bloku rysunkowego, napisałam : 
"Przepraszam, ale nie mogłam inaczej. Wiem, że życie bez ciebie nie miałoby już dla mnie żadnego sensu. Życzę szczęścia z Tanyą. Widać, ona dała ci to, czego ja nie mogłam. Proszę, zaopiekuj się dziećmi, nie pozwól, żeby stało się im coś złego.             
 Esme" 


    Teraz nie było już odwrotu. Policzyłam do trzech i połknęłam wszystkie tabletki. Zaledwie kilka chwil później osunęłam się na podłogę, zachłannie walcząc o każdy oddech. Nie czułam już nic. Zanim ciemność pochłonęła mnie całkowicie, usłyszałam pukanie do drzwi, jakby znajome.
    Ale nie mogłam ich otworzyć, bo nie było już niczego.
    Nie było już mnie.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````
Ahh, jak ja lubię pisać dramaty! Nie wiem czemu, ale podobno wychodzą mi najlepiej.
Ze świętami nie zdążyłam, tak więc życzę Wam Wesołego Sylwestra ( potraktujmy ten rozdział jako prezent z okazji sylwestra :))
Mam pomysł na dokończenie tego opowiadania,więc jakbyście chcieli, to kiedyś mogę tam coś dopisać :D
Koocham <3
Ps. Wreszcie uzupełniłam zakładkę "Autorka". Czeka tam na Was niespodzianka, czyli zdjęcie mojej brzydkiej twarzy :**

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział XVIII cz.2

Dedykacja dla wszystkich czytelników :*

Esme

Florence + The Machine - Never Let Me Go

    W gabinecie Carlisle'a panował przyjemny chłód. Od mojej ostatniej wizyty tutaj wiele się zmieniło. Meble zostały przesunięte na drugą stronę, drewniane (swoją drogą niewygodne) krzesło zastąpiono skórzanym fotelem, za którym powieszono obraz oprawiony w pozłacaną ramę.
    Moją uwagę przykuł jednak pewien detal zdobiący biurko. Była to mała kwadratowa rameczka przedstawiająca naszą rodzinę w komplecie. Nie zabrakło nikogo. Był Edward, był Jasper, była Rosalie. Kiedy spojrzałam na nią pierwszy raz, w środku zrobiło mi się niewyobrażalnie ciepło.
    Kilka centymetrów dalej stało jeszcze jedno zdjęcie, tym razem mniejsze. Zobaczyłam na nim pewną kobietę w sukni ślubnej, a obok niej mężczyznę ubranego w czarny garnitur i biały krawat.
    Nasza fotografia ślubna.
    Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie spodziewałam się tego, co tu ujrzałam. Że Carlisle, oprócz gabinetu w domu, trzyma to zdjęcie w pracy, na widoku. Mogłabym się założyć, że kobieta z recepcji zna mnie właśnie z niego.
    Odwróciłam się i spojrzałam w oczy mojemu aniołowi. To zdumiewające, że po tylu latach spędzonych razem, on nadal ze mną wytrzymuje.
- Bo cię kocham - odpowiedział, ni stąd, ni zowąd.
- Powiedziałam to na głos?
    Kiwnął głową, zanosząc się perlistym śmiechem.
    Usiadłam na biurku, odsuwając leżące na nim karty zgonów jak najdalej od siebie. Nie był to dla mnie przyjemny temat, dla kobiety zawdzięczającej swoje życie... trafieniu do kostnicy w odpowiednim momencie, no i oczywiście swojemu mężowi, który spoczął na obitym skórą fotelu. Obróciłam się w jego stronę.
- A jednak przyszłaś - uśmiechnął się zawadiacko - powoli traciłem nadzieję, ale jak widać niepotrzebnie.
- Nie przeszkodziłam ci w niczym?
- Oczywiście, że nie. Naprawdę cieszę się, że jesteś - zamyślił się na chwilę, po czym dodał - Zmiana kończy się za pół godziny, mam jeszcze kilka dokumentów do wypełnienia. Może zostaniesz ze mną? Towarzystwo jak najbardziej się przyda.
- Chętnie - pokiwałam głową.
    Zajęliśmy się papierami zawierającymi głownie wypisy ze szpitala. Carlisle podchodził sceptycznie do podpisywania ich przeze mnie, aż w końcu powiedział, żebym uzbroiła się w cierpliwość i zaczekała aż skończy. Postanowiłam postawić na swoim i wykorzystać choćby odrobinę z nieprzyzwoitej wizji z przed godziny, która znowu nawiedziła moje myśli. Wszystko, żeby tylko udobruchać mojego męża.
- A może jednak ci pomogę? - wymruczałam, bawiąc się guziczkami jego błękitnej koszuli.
- Już prawie kończę, skarbie - złapał mnie za ręce, nie pozwalając tym samym na rozpinanie kolejnej części odzienia.
- No dobrze - zrezygnowana, westchnęłam - Jak tam?
- Wyjątkowo ciężko jak na koniec tygodnia, ale nie narzekam. Naprawdę się cieszę, że przyszłaś.
- Ja też - uśmiechnęłam się - Dowiedziałam się wreszcie, że Stacy została przeniesiona do administracji - chodziło mi o kobietę, która do niedawna pracowała w szpitalnej recepcji. Miałam z nią " na pieńku" w lekkim tego słowa znaczeniu. Nasze sprzeczki dotyczyły rzecz jasna Carlisle'a.
- Ach tak. Zapomniałem ci powiedzieć. Ale Rachel nie robiła ci chyba awantur?
- Nie, jeszcze nie. Ale strach pomyśleć, co będzie za dwie, trzy wizyty.
    I tak zleciało nam dobre pół godziny. Na szczerej, swobodnej, przyjacielskiej rozmowie. Muszę przyznać, że bardzo mi tego brakowało.
    Mój mąż skończył papierkową robotę jakiś czas wcześniej. Szykowaliśmy się już do opuszczenia gabinetu. Nigdzie się nie spieszyliśmy, wręcz przeciwnie - wszystko wychodziło nam tak jakoś wolniej.
    Wreszcie, wyszliśmy ze szpitala. Nie udało nam się jednak uniknąć ukradkowych spojrzeń i westchnięć damskiej części personelu, jak i pacjentów. I pomyśleć, że to tylko dlaczego, bo szliśmy za rękę i co chwila wybuchaliśmy gromkim śmiechem.

    
    Nawet nie spostrzegłam, kiedy byliśmy już w połowie drogi. Silnik pracował, a raczej mruczał  miarowo, w radiu leciała jakaś wolna ballada o miłości. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby myśli pochłonęły mnie bez reszty.
    Wiedziałam, że Heidi, prędzej czy później, znowu zaatakuje. Z tą jednak różnicą, że tym razem ktoś z rodziny mógł zostać jej ofiarą. Słaba Rosalie, drobna, aczkolwiek broniąca się swym darem Alice. Albo zupełnie bezbronna Bella. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało jej się coś złego. Jej albo moim najbliższym.
    Spojrzałam za okno, zdziwiona tym, co za nim zobaczyłam. Wysokie świerki, kilka udeptanych ścieżek, żadnych bujnych paproci ani małych krzaczków jagód. Nie była to droga prowadząca do domu.
- Kochanie, dokąd jedziemy? - zapytałam.
    Nie odpowiedział, wpatrując się w jezdnie szeroko otwartymi, wydawało mi się, że zamglonymi, oczami.
    Tylko co to mogło oznaczać?

Carlisle

    Teraz nie było już odwrotu. Musiałem jej to powiedzieć. Myślałem nad tym długo, rozważałem wszystkie za oraz przeciw i w końcu zdecydowałem. 
   Spojrzałem na moją kruszynkę, która siedziała twarzą do okna. Odbijały się w nim jej na wpół zamknięte oczy.
    Jeszcze raz przypomniałem sobie okoliczności, w których narodziła się idea, o której nie mogłem przestać myśleć.
    Weszliśmy do mojego gabinetu. Esme, z lekkim zdziwieniem, rozglądała się dookoła, aż w końcu jej wzrok spoczął na jednej z fotografii stojącej na biurku. Przedstawiała ona naszą siódemkę w salonie, jeszcze w poprzednim domu, w małym kanadyjskim miasteczku. Spojrzałem jeszcze raz na owe zdjęcie i w pewnym momencie poczułem coś dziwnego. Było to coś, czego nie doświadczyłem jeszcze nigdy w życiu.
    I właśnie wtedy zrozumiałem, czego chciałbym najbardziej na świecie. 
     
``````````````````````````````````````````````````````````````````````
To znowu ja :) Przepraszam za tak długą nieobecność ( bijemy rekordy czy co? :)) , ale lekcje, nauka i choroba mnie naprawdę przytłaczają. Postaram się nadrobić wszystko w święta. Jak czas pozwoli, to może uda mi się nawet napisać dla Was jeden rozdział, w ogóle niezwiązany z tą fabułą. Mam tyle pomysłów ( niekoniecznie korzystnych dla głównych bohaterów), że nie wiem, co z nimi zrobić.
Tylko nie mówcie, że skończyłam rozdział w złej chwili! Zrobiłam tak specjalnie, żebyście mieli ode mnie niespodziankę :*
Dziękuję za wszystkie komentarze motywujące mnie do pisania, za tyle wyświetleń. Gdyby nie Wy, nie wiem, co bym zrobiła.
Następny rozdział, w którym tajemnica Carlisle'a się wyjaśni, przewiduję na początku ferii świątecznych. Zdradzę Wam, że rozważam pojawienie się w nim naszej słodkiej  Heidi " jestem zajebista" Bilingstone :D

Mam jeszcze jedną prośbę : a może by tak więcej komentarzy na święta?









A, zapomniałabym. Jeśli ktoś chciałby być powiadamiany o nowych notkach, piszcie na gg : 43477401 <3

środa, 21 listopada 2012

Rozdział XVIII cz.1

Esme

Fanfarlo - Atlas

    Zapowiada się kolejny piękny dzień, pomyślałam, kiedy odkładałam przeczytaną przed sekundą książkę - antyk z biblioteczki Carlisle'a. Nie śpieszyło mi się z jej czytaniem, anioł, niedługo po opuszczeniu naszego domu przez Bellę, pojechał do pracy.
    Położyłam się na łóżku i zaczęłam wspominać wczorajszy wieczór.
    Wybranka Edwarda okazała się bardzo miłą, skromną dziewczyną. Od razu ją polubiłam. Moja nigdy niezawodząca intuicja podpowiadała, że ten związek to coś poważnego. Wystarczyło na nich popatrzeć - zachowywali się, jakby liczyło się tylko tu i teraz. Jak ja i Carlisle.
    Zmieniłam pozycję na wygodniejszą i pewnym momencie usłyszałam szelest papieru, dochodzący od strony lewego ucha. Usiadłam, patrząc, gdzie mógłby się ukrywać. Nie minęła setna sekundy, a spostrzegłam go na jedwabnej narzucie. Wzięłam zwitek do ręki.

"Zapomniałem powiedzieć Ci dziś rano, co do ciebie czuję. Reflektuję się teraz. Kocham Cię.
PS. Gdybyś nie miała co robić, drzwi od szpitala stoją otworem". - widniało na nim.
    Plany na dzisiaj gotowe.
    Pomyślałam. że będzie do bardzo dobre rozwiązanie. Siedzenie w domu i oczekiwanie na anioła z biegiem czasu stało się już trochę nudne, a zresztą, ilość wizyt w tym szpitalu od przeprowadzki można było policzyć na palcach jednej ręki.
    Delikatnie uchyliłam drzwi, aby usłyszeć, co robią moje duże dzieci. Alice czytała magazyn o modzie. Stwierdziłam to bardzo szybko, głownie ze względu na charakterystyczne przewracanie kartek. Zdecydowane, ale jednocześnie ostrożne. Emmet reperował jeepa w garażu. Już drugi raz w tym tygodniu. Nic dziwnego - lubił szybką i niebezpieczną jazdę. W połączeniu z tym samochodem i wrzeszczącą, przestraszoną Rosalie, musi to być niezłe przeżycie.
    Edward grał na fortepianie jedną z kołysanek, którą skomponował specjalnie dla mnie osiemdziesiąt lat temu. To wtedy zachęciłam go do zaczęcia przygody z klawiszami, kontynuowanej do dziś. Białe przyciski wygrywały coraz weselszą melodię, przypominało mi to piosenkę, której słowa napisał Carlisle Właściwie, był to wiersz, ale tak piękny, że zasługiwał na oprawę muzyczną.
    O, jejku, kiedy ostatni raz zasiadałam za fortepianem? Szybko obliczyłam. Dokładnie dwa trzy tygodnie temu, w środę. To było jeszcze przed zniknięciem miedzianowłosego (patrz, rozdział 1 i 2). Napisałam wtedy balladę o nieprzemijającej miłości.
    Moje rozmyślania trwały stanowczo zbyt długo, chciałam jak najszybciej znów zobaczyć się w z moim Szczęściem, dlatego zostawiłam uchylone drzwi i przeszłam do garderoby, gdzie przebrałam się w niebieską sukienkę. Wybrałam tę, ponieważ Carlisle mówił, że wyglądam w niej bardzo ponętnie. O taki wygląd mi chodzi, westchnęłam na niezbyt przyzwoitą myśl, która przyszła mi do głowy. Aby nie usłyszał jej Edward, zaczęłam recytować wiersz Bellowa'a.

- Wychodzę! - krzyknęłam, stojąc już przy drzwiach wejściowych.
- Dobrze - usłyszałam w odpowiedzi.
   Na dworze było dosyć ciepło. Dobrze zrobiłam, rozmyślając się i nie biorąc sweterka. 

   Wiatr smagał mi twarz, kiedy, zdeterminowana biegłam w kierunku szpitala. Było to bardzo przyjemne i zanim się do tego przyzwyczaiłam, stałam już na skraj lasu. Dużo się tu zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Ściany budynku zmieniły kolor z szarego na przyjemną dla oka żółć, posadzono wiele krzewów bukszpanu. Wymieniono okna na nowsze, w każdym wisiała delikatna zasłonka.
    Na parkingu spostrzegłam mercedesa, którym jeździł mój ukochany. Stał na przeciwległym końcu, w cieniu wielkiego drzewa. No, zobaczyłam samochód, chcę zobaczyć i jego.

    Weszłam do przestronnego korytarza. Moim celem była recepcja. 
    Za kontuarem siedziała kobieta w średnim wieku, o pociągłej twarzy i blond włosach związanych w rozpadający się kucyk. W ręku trzymała ołówek i mierzyła mnie przenikliwym wzrokiem.
- Słucham - odezwała się piskliwym głosem.
- Ja do doktora Cullena - oznajmiłam.
- Przykro mi, pan Cullen nie przyjmuje już pacjentów. Mogę zapisać panią na jutro - zerknęła do wielkiego notatnika - popołudniu.
- Zaszło jakieś nieporozumienie, jestem żoną doktora i chciałabym się z nim zobaczyć. Czy byłoby to możliwe?
- Zadzwonię do niego i się okaże.
Wybrała odpowiedni numer i przystawiła słuchawkę do ucha. Wyraźnie ucieszyło ją to zadanie. Trudno się dziwić, w mieście krążą pogłoski, że damska część personelu szpitala wzdycha na punkcie mojego męża. A ja jestem szczęściarą, bo wiem, że jedyne odwzajemnione uczucia należą do mnie.
- Dzień dobry, doktorze, nie przeszkadzam? - wymówiła, uśmiechając się, jakby zobaczyła nie wiadomo co. Stoję tu od mniej niż dwóch minut i już mam dość tej kobiety.
- W recepcji czeka pana żona i chce się z panem zobaczyć... dobrze... do usłyszenia - zerknęła na mnie z wyrzutem. Jej oczy zdawały się mówić "Niepotrzebnie tu przyszłaś". Zignorowałam to i oczekiwałam na dalsze instrukcje. 
- Doktor zaraz tu przyjdzie - oznajmiła lodowatym tonem. Odruchowo się skuliłam, choć niepotrzebnie. To ja tu byłam wampirem.
    Nie minęła nawet minuta, a usłyszałam go na schodach. Poruszał się w szybkim, ale nie aż tak, by wzbudzał czyjeś podejrzenia, tempie.
    Zerknęliśmy na siebie w tym samym czasie. To było takie magiczne. Żyć razem tyle lat, a nadal patrzeć sobie w oczy, jakbyśmy dopiero się poznali.
- Witaj, kochanie - powiedział, uśmiechnięty od ucha do ucha. Podszedł bliżej, aby pocałować mnie w czoło. Zrezygnował jednak z tego pomysłu, delikatnie dotykając moje usta swoimi. Trwaliśmy tak do czasu, kiedy usłyszeliśmy znaczące chrząknięcie pani z recepcji.
- To może my już pójdziemy - szepnął mi do ucha - Dziękuję, Rachel - zwrócił się do tej przeuroczej pani, która oblała się rumieńcem.
    Wolnym tempem skierowaliśmy się do gabinetu, w którym na co dzień pracował mój mąż, aby tam, w spokoju, porozmawiać i chociaż przez chwilę pobyć sam na sam. 


    Gdybyśmy wtedy wiedzieli, co spotka nas w najbliższej przyszłości...

``````````````````````````````````````````````````````````````````````
Huh, wreszcie udało mi się napisać nowy rozdział. Na wstępie przepraszam za ponad trzytygodniową nieobecność, po prostu nie dawałam rady. Cztery testy w pięć dni, cóż się dziwić. Następny pojawi się dużo wcześniej, postaram się, naprawdę. 
Dedykacje - 
EsmeCharlotte♥Rosemare . ♥Jasmine.Cher Smith♥ . Sakura .
Chyba wszystkich wymieniłam, jakby co, to dopominajcie się :)
Mogę już nie mieć okazji, więc WESOŁYCH ANDŻEJEK  :*

niedziela, 28 października 2012

Rozdział XVII

Esme

Lana Del Rey - American

    Od naszego powrotu do Forks mijał już prawie tydzień. Wszyscy wykorzystaliśmy ten czas w inny sposób. Edward, Emmet oraz Jasper na przykład wybrali się na wielkie polowanie w głąb kraju, Carlisle zaś nadrabiał duże zaległości w szpitalu, przez co znowu pojawiał się w domu tylko na kilka godzin, natomiast ja, Rosalie i Alice postanowiłyśmy wspólnie, że zostaniemy w domu, aby odpocząć po zmaganiach ostatnich dni i zająć się lekko zaniedbanym ogrodem.
    Odłożyłam kolejną ściętą różę na kamienny stół ogrodowy , przyciągając ją uprzednio do nosa i wąchając ten niesamowity, kojarzący mi się z moją wyspą, zapach. Chociaż nie rosły tam te piękne kwiaty, Alice zawsze starała się przysłać je pocztą, by, jak to mówiła, wprowadzić do sypialni nutkę romantyzmu.
- Ciekawe, jak Bella zareaguje na naszą rodzinę - odparła Rosalie. Po jej skwaszonej minie widać było, że, w przeciwieństwie do chochlika, nie zamierza powitać wybranki Edwarda z otwartymi ramionami.
- Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że dobrze - rzekłam, nie chcąc prowokować kłótni. Kolejnej.

    Odkąd dwa dni wcześniej zdecydowaliśmy, że miedzianowłosy przedstawi nam swoją dziewczynę już dziś, blondyna nie odzywała się prawie w ogóle. Rozmawiała tylko z Alice i mną, na Edwarda nawet nie patrzyła. Bardzo dużo czasu spędzała w swoim pokoju, do którego nie wpuszczała zasmuconego z tego powodu Emmeta. Dopiero dzisiaj udało nam się wyciągnąć ją z domu.
    Prawie kończyłyśmy już pracę w ogrodzie. Ucieszyłam się z tego, ponieważ Carlisle, a jakiś kwadrans po nim chłopcy, miał wrócić lada moment. Wreszcie - odetchnęłam z ulgą. Odłożyłyśmy narzędzia do garażu i skierowałyśmy się schodami na górę.
    Spojrzałam na zegarek stojący w salonie. Jak dobrze, że już wczoraj wysprzątałyśmy cały dom. Osiemnasta dwadzieścia dziewięć. Uśmiechnęłam się na myśl, że tylko kilka minut dzieli mnie od przyjazdu mojego ukochanego wampira. Z czasem radość ustąpiła przerażeniu. Z Edwardem i jego lubą byliśmy umówieni za pół godziny, a trzeba się jeszcze ubrać, nakryć do stołu i zacząć gotować obiad dla śmiertelniczki!
- Spokojnie, zdążymy - uspokoiła mnie Alice, dostrzegając moją wystraszoną minę - Rosalie zajęła się już stołem, ja tymczasem zacznę robić Risotto, a ty możesz iść się przebrać w sukienkę, którą zostawiłam dla ciebie na łóżku, obok garnituru taty.
- Dziękuję, skarbie, jesteś kochana.
- Wiem o tym.
- I do tego skromna - rzuciłam na schodach.
    Otworzyłam drzwi i, tak jak mówił chochlik, ujrzałam prześliczną sukienkę, a raczej suknię wieczorową : szarą, z krótkim rękawem i delikatnym paskiem materiału w pasie. Po prostu mój gust. Kochana Alice, pomyślałam zadowolona. Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i założyłam to cudo. Leżała na mnie wspaniale. Podeszłam do lustra i obróciłam się wokół własnej osi. Ostatni raz cieszyłam się tak z nowych fatałaszków, kiedy Carlisle podarował mi suknię na naszą osiemdziesiątą dziewiątą rocznicę ślubu.
    O wilku mowa.
    Poczułam zimne wargi na szyi, niedaleko blizny, którą nabyłam podczas mojej przemiany.
- Kochanie!
    Odwróciłam się i zarzuciłam mu ręce na szyję, na co zareagował szerokim uśmiechem.
- Jak tam w pracy?
- W porządku, nie było nawet wielu pacjentów.
- Cieszę się. Mamy mało czasu, więc ubierz się szybciutko, ja tymczasem będę na dole.
    Uwielbiałam mówić do niego tak jak do małego dziecka. Dziecka, którego tak naprawdę nigdy nie miałam.
- Już się robi, skarbie.
    Zeszłam na dół, nie bardzo wiedząc, co robić. Rosalie zajmuje się stołem, Carlisle się przebiera. No nic, pomogę chochlikowi.
    Od zawsze lubiłam gotować. Najczęściej robiłam to, kiedy Charles wyjeżdżał z miasta w sprawach biznesowych lub, gdy w grę wchodziła wojna, kilka lat przed skokiem z klifu. Moi przyjaciele z chęcią kosztowali przygotowywanych przeze mnie potraw, mało tego, zdarzały się nawet takie sytuacje, że prosili, aby przed przyjściem do nich, upichcić coś smacznego i wziąć ze sobą.
    Ciekawe, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby wampiry mogły jeść? 
    Kilka razy już to sobie wyobrażałam.
    Wstaję rano, by zrobić dzieciom śniadanie. Gdy wyjmuję potrzebne produkty z lodówki. gromadka zbiega na dół w oczekiwaniu na posiłek. Zaraz po nich do kuchni wpada rozanielony Carlisle. Całuje mnie w policzek, kiedy kroję świeży, jeszcze ciepły, chleb. Siada do stołu i, jak co dzień, zabiera się za czytanie porannej gazety. Co chwila wtrąca swoje zdanie do żywej dyskusji miedzy nim, a dziećmi. Patrzę na nich z czułością. Czy mogą być piękniejsze chwile?
    Podaję gotowe śniadanie, zaczynamy jeść. Nawet teraz, kiedy słuchać tylko odgłosy odkładanych sztućców i kubków kładzionych z powrotem na stół, nie czuję się niezręcznie. Pyszne, mamo, pada co chwilę.
    Po skończonym posiłku gromadka szykuje się do wyjścia do szkoły. Pakują niezbędne książki, drugie śniadanie, jeszcze raz sprawdzają, czy na pewno wszystko wzięli. Czekają na ich zawsze spóźnionego tatę, który dopija teraz kawę i odkłada talerze do zmywarki. Dobrze, idziemy - rzuca. To znak, że pora pożegnać się z mamą i założyć kurtki.
- Do zobaczenia, kochanie - mówi mój mąż, całując mnie słodko i przytulając do swej piersi - Będę o siedemnastej.
- Pa, mamo - słyszę pięciokrotnie. Odkrzykuję im tym samym, zbierając naczynia ze stołu.
    Zamykają się drzwi wejściowe. Jeszcze długo słychać ich radosne śmiechy i pokrzykiwania.
    Dobrze, Esme, pomyślałam, na dziś już wystarczy fantazjowania. Masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Alice, jak ci idzie?
- Prawie skończyłam - odkrzyknęła z kuchni - Obiad podamy tu, czy w ogrodzie?
- Tutaj. Poczekaj chwilkę, pomogę ci.
    To, co zobaczyłam w środku, zaszokowało mnie.
    Przy szafce położonej pod oknem stał chochlik, który, zdawało mi się, albo nie, mruczał coś, ale nie wiadomo do kogo.
    Skierowałam swój wzrok na okno.
    Gdyby nie to, że jej twarz odbijała się w szybie, pomyślałabym, że rozmawia sama ze sobą. A tu okazało się, że moja stu-jedenastoletnia córka prowadzi żywą dyskusję z... pierożkiem!
- Skarbie, dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej! - wyciągnęła do mnie rękę, pokazując kawałek ciasta z domalowanymi oczami, nosem i szerokim uśmiechem - To jest Steve. Steve jest bardzo miły. Chcesz z nim pogadać?
- Nie, dziękuję, innym razem - podeszłam bliżej i spostrzegłam, że w ciągu dobrych kilku minut Alice zdążyła zaledwie wyjąć ciasto z lodówki i zrobić z niego tego stworka! - Kochanie, czy mogłabyś skończyć zabawy? Mamy naprawdę mało czasu.
- No dooobrze - z ociąganiem odłożyła figurkę na sąsiedni blat - Do zobaczenia, Steve, wpadnę po ciebie później - szepnęła do niego z czułością. Ciekawe, czy do Jasper'a też tak mówi?
    Wspólnie zajęłyśmy się obiadem.
    Początkowo szło nam niezbyt dobrze, ale potem nabrałyśmy wprawy.


``````````````````````````````````````````````````````````````````````

Tak się cieszę, że mogę ponownie wrócić do Was z nowym rozdziałem!
Na początku chciałabym podziękować odwiedzającym tego bloga, nawet sporadycznie, oraz komentującym. Wasze wiadomości, choć krótkie, naprawdę podnoszą mnie na duchu. Dziękuję, że nadal ze mną jesteście!
Dedykacje :

EsmeCharlotte♥Rosemare . ♥Jasmine.Daga RingCher Smith♥ . Sakura . - kocham Was.

PS. Życzę wszystkim udanej zabawy w śniegu!
Chociaż raz wyprzedził on reklamę Coca Coli :)

poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział XVI

Esme

Lana Del Rey - Ride

    Do pensjonatu wpadliśmy w ostatniej chwili - na dworze zaczęło już świtać, a, jak wiadomo, poranne słońce jest dla nas groźniejsze od tego, które świeci o innych porach dnia. 
    Cały dzisiejszy dzień spędziliśmy w czterech ścianach. Bardzo się nam przydał, mogliśmy w spokoju zaplanować długą drogę powrotną na wyspę. Edward nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Chciał znowu znaleźć się w deszczowym Forks i czekać tam na Bellę, która lada dzień powinna wrócić do domu z Florydy, gdzie odwiedzała mamę. Chłopak wyznał mi, że to, co ich łączy jest na tyle poważne, że ma zamiar  nam przedstawić. Uważałam to za dobry pomysł. Cieszyłam się również z tego, że mój syn znalazł wreszcie wybrankę. Nigdy, nawet przed przemianą, nie znalazł bowiem dziewczyny, z którą choćby przez chwilę był szczęśliwy. Gdyby się tak zastanowić, to nawet takowej nie szukał. 
    Jego zapał ostudził się lekko, kiedy dostał wiadomość od Belli, z której wynikała, że jej wizyta poza granicami miasta przedłuży się o trzy dni.
    Tego dnia długo ze sobą rozmawialiśmy. Carlisle opowiadał nam o trudzie zeszłej nocy, kiedy to próbował uciec, ale każde takie przedsięwzięcie kończyło się grubszymi łańcuchami i uderzeniami w twarz. Ta kobieta jest naprawdę dziwna, pomyślałam, słuchając o jej wybrykach, jak można kogoś kochać i jednocześnie bić? Nigdy tego nie zrozumiem.
    Jedno nie dawało mi spokoju. Jak to się stało, że mój mąż znalazł się w jej sidłach? Musiał przecież się z nią zobaczyć. Inaczej w ogóle nie doszłoby do takiej sytuacji. Może go uwiodła? Może spotkali się, porozmawiali, potem poszli do niej i... Nie, Carlisle nie zrobiłby mi tego. Wydaje mi się, że nie. A jak było naprawdę?
    Postanowiłam, że zapytam go to, kiedy tylko zostaniemy sami.
- Mamo, słuchasz mnie? - Alice wyglądała tak, jakby ktoś zabrał jej ukochaną lalkę.
- Wybacz, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
- Pytałam, czy polecimy na zakupy, kiedy wrócimy już do domu.
- Nie mam nic przeciwko - chciałam, żeby ton mojego głosu zabrzmiał swobodnie i wesoło. Szło mi ciężko - A gdzie konkretnie?
- Londyn albo Mediolan. Jak sądzisz?
- A może tu i tu? Taki mały wypad dobrze by nam zrobił.
- Masz rację! - rozchmurzyła się. Gdyby nie to, że jesteśmy w hotelu, już dawno zaczęłaby podskakiwać i biegać po całym domu.
    Spojrzałam na Carlisle'a, który siedział obok mnie wyraźnie ożywiony. Po jego lewej stronie, na fotelu, przycupnął zaabsorbowany Edward, dalej Jasper i naprzeciw nich Alice. Wszyscy prowadzili swobodną rozmowę, co chwilę wybuchając śmiechem. 
    Wszyscy oprócz mnie.
    Uśmiechałam się jednak i potakiwałam, ale było to sztuczne i wymuszone. Nie chciałam, żeby przeze mnie i moje zachowanie dzieci chodziły smutne i przygaszone. To przecież na nich odbija się sytuacja naszej rodziny.
- Dobra, chodźcie, zostawmy rodziców samych - powiedział miedzianowłosy, po czym wstał, zabrał resztę gromadki i wszyscy wyszli, cichutko zamykając za sobą drzwi.
    No i zostaliśmy we dwójkę. Nie wiedziałam, jak zacząć tę rozmowę. Zadaj bezpośrednie pytanie, nalegał cichutki głosik w mojej głowie. Zignorowałam go, układając pytanie. Carlisle, czy ty...Czy ta kobieta i ty...Czy doszło między wami do...
    Boże, tak trudno o tym myśleć, a co dopiero powiedzieć wprost.
- Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem cię w tej fabryce - powiedział anioł z powagą w głosie - Myślałem, że to koniec, że już nigdy nie zobaczę mojej wspaniałej rodziny - pokręcił głową i spojrzał na mnie troskliwie.
    Nie mogłam wytrzymać. Czułam, że to, co we mnie siedziało, zaraz eksploduje. Musiałam zadać to pytanie. Musiałam wiedzieć.
- Carlisle, muszę cię o coś spytać - nie byłam zadowolona z tego, że mu przerwałam.
- Słucham.
    Trochę zmieszany, złapał mnie za rękę i czekał, aż przemówię. Z jego twarzy wyczytałam, że miał nadzieję, że tym razem powiem mu wszystko.
- Tego dnia, kiedy zniknąłeś, Alice miała wizję o tobie i tej kobiecie. Przedstawiała wasze spotkanie w Paryżu - ciągnęłam - Czy to wydarzyło się naprawdę? Czy między wami doszło do czegoś więcej?
     Widać było, że nie spodziewał się takiego pytania. 
- Esme, czy sądzisz, że mógłbym zrobić ci coś tak okropnego? Osobie, którą kocham najbardziej na świecie? - puścił moją rękę, wstał i podszedł do okna znajdującego się po prawej stronie, obok wielkiego łoża małżeńskiego. Odwrócił się do mnie plecami, ale w odbiciu szyby nadal widziałam jego niedowierzający wyraz twarzy.
- Masz mnie za kogoś, kto przy pierwszej lepszej okazji biegnie do byle jakiej kobiety?
- Nie mów do mnie takim tonem, błagam. Chciałam mieć pewność. Tylko tyle - wyznałam płaczliwie.
    Chciałam wyjść i pójść gdziekolwiek, byle daleko stąd. 
    Nastała cisza, przerywana dźwiękami i cykania świerszczy. Nikt nie odezwał się przez dłuższą chwilę. Postanowiłam więc, że przerwę tę niezręczną martwotę. 
- Przepraszam, nie powinnam zadawać tego pytania. Wszystko zepsułam - powiedziałam na odchodnym, podchodząc do drzwi. Nie zdążyłam ich jednak zamknąć.
- Poczekaj, nie idź. To moja wina. Jestem kompletnym idiotą, ranię tych, na których najbardziej mi zależy.
    Przytulił mnie mocno i pocałował w środek głowy. Od razu poprawiło mi to nastrój. Moglibyśmy stać tak, wtuleni w siebie, przez całą wieczność.
- No, nie smuć się już, wszystko będzie dobrze, a nawet lepiej. A teraz chodź, spakujemy walizki.
    Uwinęliśmy się z tym w około trzech minut. Kiedy skończyliśmy, zadowolona z tego, że nieprzyjemny rozdział pod tytułem "Gdzie wtedy byłeś?" mamy już za sobą, usiadłam na podłodze, opierając się plecami o kanapę. Anioł dołączył do mnie po kilku chwilach, zajęty wcześniejszym zapinaniem toreb.
- No to opowiesz mi o wszystkim od początku? - zachęciłam rozanielonym głosem.
- Oczywiście. Pamiętasz tę rozmowę, której finałem było moje wyjście z domu? - kiwnęłam głową - To było głupie. Naprawdę, zachowałem się dziecinnie. Chciałem pójść gdzieś, gdzie będę mógł spokojnie wszystko przemyśleć. Wybrałem wodospad. Gdy już tam dotarłem, spostrzegłem, że w cieniu drzew kokosowych stoi jakaś postać. Zrobiłem w jej stronę jeszcze kilka kroków i zobaczyłem nie kogo innego, tylko Heidi. Nie spodziewałem się jej wizyty, i to jeszcze w tym miejscu.
    Sposób, w jakim opowiadał obojętnie jaką historię, zawsze bardzo mnie uspokajała. Gdybym mogła spać, już dawno leżałabym zwinięta w kłębek na jego kolanach.
- Przywitałem się z nią. Po krótkiej rozmowie wyciągnęła coś z torebki, podeszła do mnie i czymś spryskała. A później obudziłem się w fabryce, przykuty już łańcuchami. Nie było jej jednak w środku, wydawało mi się, że polowała, bo wyczułem zapach zwierzęcej krwi, ale to tylko moje przypuszczenia.A później pojawiłaś się ty - uśmiechnął się, ukazując równiutkie zęby - Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Kobieca intuicja.
    Zaśmiałam się. Pierwszy raz, odkąd zniknął mój ukochany.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````

1500 wyświetleń, we made it!
Chciałabym gorąco podziękować wszystkim czytelnikom, szczególnie EsmeCharlotte♥Rosemare . ♥, Jasmine.  i Daga Ring. Kocham was mocno!
A co do rozdziału, to jest taki sobie. Chodziło mi w nim o to, aby trochę złagodzić życie Cullen'ów po jakże ciężkich dla nich przeżyciach. 
Jak na razie, to weny lekko mi brak, ale postaram się sklecić coś specjalnie dla was. Choćbym nawet musiała prace domowe nad ranem odrabiać. 
Do zobaczenia niebawem <3
Magda

niedziela, 30 września 2012

XV

Carlisle

    Firma rodzic i syn - głosił napis na jednej z brudnych ścian fabryki. Odkąd siedziałem tu na niewygodnym krześle, przykuty do niego żelaznymi obręczami, które coraz bardziej obniżały moją sprawność, zdążyłem przeczytać to ponad tysiąc razy. 
Rozejrzałem się po pomieszczeniu ze wstrętem. W kącie leżały trzy ciała, z których Heidi zrobiła sobie obiad. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. 
    Nie chciałem dłużej patrzeć w stronę tych niewinnych ludzi. Na pierwszy rzut oka nic mnie z nimi nie łączyło, ale po dłuższym rozmyślaniu, nasuwało się jedno : wszyscy nie mieliśmy już przed sobą przeszłości.
    Z tą jednak różnicą, że koniec mojej miał dopiero nadejść. I to niedługo.

Esme

    - No to na co czekamy?! Biegnijmy tam! - odezwał się zaabsorbowany Edward. Jego mina zdradzała, że byłby gotowy zabić.
    Ruszyliśmy pędem w kierunku,który wskazała nam Alice. Droga była bogata w liczne zaułki i rozwidlenia  Na jej końcu znajdował się wielki mur z żelazną bramą oddzielający miasteczko od potężnego i mrocznego lasu.
    Przechodząc przez nią, czuło się dziwną ulgę. Bardziej odpowiadał mi bowiem las niż zatłoczone miasto nocą, zapewne ze względu na moje upodobania łowieckie.
    Puszcza ciągnęła się przez jakieś dziesięć kilometrów, gwarantując przyjemną podróż w towarzystwie starych drzew i idących w ich ślady niewielkich roślinek. Nie stwierdziłam jednak obecności jakichkolwiek zwierząt. Chociaż nie byłam głodna, robiłam tak z przyzwyczajenia. Zawsze,kiedy wybieraliśmy się na spacery z Carlisle'em, robiliśmy zawody, kto pierwszy poczuje coś do zjedzenia. 
     - Trzymaj się, skarbie - chciałabym, aby usłyszał moje myśli.
    Bieg przebiegał jak dotąd w całkowitej ciszy, przerywanej odgłosami łamanych patyków i szybszym oddychaniu, co było nam zbędne, lecz chciałam, żebyśmy sprawiali wrażenie i czuli się jak normalni ludzie.
    Na tyle, ile się dało.
    Przystanęliśmy zaciekawieni. Znajdujące się naprzeciwko nas wzniesienie sprawiało wrażenie niedostępnego z powodu porastających go licznych krzewów z ostrymi kolcami.
- To tu? - zapytałam Edwarda w myślach. Spojrzał na mnie łagodnie, odpowiadając skinieniem głową.
    Musieliśmy wdrapać się na górę.

Carlisle

    Z minuty na minutę czułem się coraz gorzej. Od dłuższego czasu nie oddychałem. Nie pozwalały mi na to łańcuchy i kajdany oplatające moje ciało.
    - Esme, błagam, pomóż mi - jęczałem w duchu.
    Tylko, że pomoc nie nadchodziła.

Esme


    Wejście na górę nie zajęło nam dużo czasu. Wszyscy poradziliśmy sobie z tym zadaniem bardzo szybko.

    Przed nami rozciągała się stara, opuszczona fabryka. Gdybym była tu w charakterze wycieczki lub spaceru, pomyślałabym, że nikogo tu nie spotkam i zawróciłabym.
 - Wchodzimy? - spytał Jasper.
- Oczywiście, że tak - odparłam - Nie mamy wyboru - byłam zdecydowana, lecz w środku czułam przerażenie. Bałam się, że zastanę tam coś, czego raczej nie będę chciała zobaczyć.
    Podeszliśmy bliżej, opierając się o betonową ścianę budynku i zaglądając do okien. Niestety, nie udało się - wszystkie zostały zasłonięte grubą warstwą tektury. Zdejmowanie jej zajęłoby nam zbyt wiele czasu. Zamiast tego podeszliśmy  do drzwi, lekko uchylonych. Edward sprawiał wrażenie opanowanego. Widać było, że nie przywykł do takiego zachowania. Postawa Alice dawała dużo do myślenia. Całym sercem zaangażowana w to, co robi. I z tego byłam dumna. Jasper zaś pomagał mi, uspokajając jak tylko mógł. Jego dar nie zdziałał jednak cuda, ale dobrze było mieć kogoś takiego przy sobie.
- Wchodzimy - nakazał miedzianowłosy, delikatnie otwierając drzwi. Chwilę później oślepiło nas jasne światło jarzeniówek wiszących na wysokim stropie.
    Kiedy nasze oczy przyzwyczaiły się już do klimatu panującego w pomieszczeniu, przestąpiłam próg i rozejrzałam się dookoła.
    I wtedy go zobaczyłam.
    Siedział przykuty do krzesła pod ścianą na drugim końcu przestrzeni. Nasze oczy się spotkały. W tych jego widać było cierpienie i ból, ale to miłość wzięła górę.
    Nie zważając na okoliczności, podbiegłam i mocno przytuliłam, na tyle, na ile pozwalały nam różnego rodzaju łańcuchy.
- Carlisle - wyszeptałam, wtulając jego głowę w mój brzuch. Ta chwila mogła trwać wiecznie - Już, cichutko, jestem przy tobie.
     Chciałam powiedzieć mu, że to kobieta nic dla mnie nie znaczy. Że kocham go bez względu na wszystko. Chciałam, żeby trzymał mnie w swych ramionach i nigdy nie wypuszczał.
    Ale to nie było nam dane.
- Kim ty jesteś i dlaczego przytulasz mojego ukochanego? - odezwała się sopranem kobieta stojąca w progu. Była to niska blondynka ubrana w czarny top z lateksu i krótką spódniczkę w tym samym kolorze. Tak, to z pewnością Heidi.
    Oderwaliśmy się od siebie. Stanęłam bliżej, aby zasłonić go własnym ciałem
- Bardzo mi przykro, ale moja wizyta tutaj dobiega już końca - nawet w takich momentach Carlisle potrafił być uprzejmy i opanowany.
- Nigdzie się nie wybierasz. Wiem, że czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie.
- Niestety nie. Kocham tylko Esme.
- To niemożliwe! Nie pamiętasz, co było między nami te kilkaset lat temu? - podeszła bliżej i spojrzała mi głęboko w oczy - Wybacz...Esme, ale chyba powinnaś już pójść. I zabierz ze sobą tę bandę.
    Zabrzmiało to tak, jakby uważała dzieci za niepotrzebne zabaweczki. Zabolało mnie to.
- Nie ruszę się stąd bez mojego męża.
- W takim razie będę zmuszona ci w tym pomóc.
    Obnażyła zęby, szykując się do skoku. Gdyby nie Jasper,który w porę zdążył ją złapać, byłabym już martwa. Mąż Alice wyprowadził wampirkę na zewnątrz, dołączył do niego Edward. Chochlik natomiast podszedł do mnie, uśmiechnął się i powiedział: 
- Spokojnie, Jasper się nią zajmie. Jesteś już bezpieczna.
    Zaczęłyśmy uwalniać Carlisle'a. Z początku nie szło nam to zbyt dobrze - więzy, ze względu na ich tworzywo, były twarde i trudne do zniszczenia. Zdziwiło mnie, że jedna kobieta zdołała założyć je wyrywającemu się mężczyźnie. I to w dodatku temu, o którym mówiła, że są sobie przeznaczeni. Pozory mylą.
    W pewnym momencie, kiedy byłyśmy już na półmetku, do środka wparowali zdyszani chłopcy.
- Uciekła - oznajmił Edward, kręcąc głową. 
- Nic się nie dzieje - uspokoiłam ich - Pomożecie?
    Wspólnymi siłami pozbyliśmy się żelaznych kajdan, niszcząc przy okazji krzesło, na którym siedział mój mąż.
    Gdy tylko stanął o własnych siłach, uścisnął wszystkich, dziękując z osobna. Mnie zostawił na koniec.
    Przywarliśmy do siebie na kilka dobrych minut. Bardzo mi tego brakowało. Przez moją głupotę znaleźliśmy się w tym miejscu. Chciałam to teraz każdemu wynagrodzić. Zaczynając od ukochanego.
- Skarbie, tak bardzo cię przepraszam. Gdyby nie ja, wszystko zakończyłoby się inaczej. Mogłam od razu powiedzieć, że ci wierzę, a zamiast tego - plątałam się w zeznaniach.Zwiesiłam głowę, czekając na odpowiedź anioła.
- Nie masz za co przepraszać. Naprawdę. Zapomnijmy o tym. Powinienem ci podziękować. Gdyby nie ty, jeszcze długo siedziałbym tutaj, słuchając rozterek i łzawych opowieści Heidi - zaśmiał się łagodnie. Cieszyłam się, że nie był na mnie zły. Szybko odgoniłam tę myśl - Carlisle nie potrafił gniewać się nawet na wrogów
- No już, uśmiechnij się. 
    Wyszliśmy z fabryki. Obejrzałam się za siebie. Obyśmy już nigdy nie musieli tu wracać.


``````````````````````````````````````````````````````````````````````

Witajcie po tygodniowej przerwie! Cieszę się, że cały czas jesteście ze mną. Bardzo mi to pomaga, nie ukrywam. Inaczej jest pisać dla siebie, a inaczej dla stałych czytelników i nie tylko.
Martwi mnie jeden fakt - coraz więcej autorek moich ulubionych blogów zawiesza je. Może tylko na chwilę, lecz zdarzają się dłuższe przypadki. Chciałabym życzyć im weny i pogody ducha. Żeby sypali rozdziałami jak z rękawa.
Kocham Was
Magda
Ps. Jest jeszcze jedna sprawa. Emilia wypadła z obiegu. Zostałam tylko ja, ale nic się nie zmieni. Rozdziały nadal będą pojawiać się w takich odstępach czasu.
 :)

niedziela, 23 września 2012

XIV

Esme

Heavy In Your Arms <3

   Siedziałam tak jeszcze długi czas. Nie byłam jednak sama - znad tafli wody spoglądała na mnie piękna wampirzyca o karmelowych włosach, których loki delikatnie spadały na ramiona pokryte białym materiałem sukienki. Trwała w tej samej pozycji co ja, mrugając w tym samym czasie swymi dużymi pomarańczowymi oczami. 
    Przypomniałam sobie o dzieciach. Alice była na pewno w domu, martwiąc się o resztę rodziny. Emmett wraz z Edward'em poszukiwali Carlisle'a.
    Carlisle. Dlaczego to wszystko musi tak boleć?
    Nie chciałam teraz o tym myśleć, może później. Wolałam skupić się na dzieciach, które przyjechały tu, aby wypocząć po zakończonym niedawno roku szkolnym, a nie szukając rodziców po całym świecie z powodu jakiejś kobiety. 
    Wstałam, otrzepując sukienkę. Chciałam jak najszybciej być w domu.
    Biegłam zdecydowanie szybciej, omijając liczne przeszkody w postaci kamieni i kokosów porozrzucanych po całej wyspie. Byłam tak rozkojarzona, że nawet zwykłe patyki mogły sprawić, że upadłabym na wilgotną ziemię. 
    Wpadłam do domu jak oparzona.
- Alice! - zawołałam, zamykając drzwi. 
    Moja córka, nic nie mówiąc, podeszła do mnie i mocno uściskała. Od razu zrobiło mi się cieplej na niebijącym sercu.
- Nie przejmuj się, tata się znajdzie. Jeszcze tego nie widziałam, ale na pewno tak będzie.
- Trzymam cię za słowo. A ty tak sama siedzisz? - poklepałam ją po plecach.
- Miałam dużo czasu na sprzątanie. Widziałaś mój pokój? Jakby tornado tam przeszło - zaśmiała się, ale słychać było w tym sztuczność i smutek.
   Nie chciałam drążyć dłużej tego trudnego dla nas tematu.
- Idziesz ze mną do sypialni? - zaproponowałam, kiedy wreszcie oderwałyśmy się od siebie.
- Jasne.
    Chociaż słońce od kilku godzin prażyło nad wyraz intensywnie, w pokoju panował przyjemny półmrok. Działo się tak dzięki częściowo zasuniętym roletom. 
     Usadowiłam się na łóżku, przytulając do poduszki, na której zazwyczaj leżał Carlisle. Nadal przesiąknięta była tym cudownym zapachem wanilii i piasku. Alice usiadła naprzeciw mnie. Zdawała się mieć głowę w chmurach. Tylko poruszanie palcami u ręki zdradzało, że wie, co dzieję się wokoło. 
    Siedziałyśmy tak przez długi czas, bijąc się z myślami i wymieniając zdawkowe spojrzenia.
    W pewnym momencie ciszę przerwało donośne pukanie.
- Proszę - odparłam.
    Do środka wszedł zrezygnowany Jasper, a za nim Edward.
- Żadnych wieści? - zapytała Alice, podchodząc do swojego męża. 
- Niestety. Przemierzyliśmy wyspę wzdłuż i wszerz, byliśmy nawet na stałym lądzie. Zero. Totalne zero.
- No to gdzie jest tata?! Przecież nie mógł zapaść się pod ziemię! 
- Spokojnie, Alice. Trzeba myśleć pozytywnie.
- Jasne - odezwał się Edward. Usiadł koło mnie i popatrzył mi głęboko w oczy - tylko ile mamy czekać? Tydzień, dwa, miesiąc? To nie w jego stylu znikać bez pożegnania - zamilkł na chwilę - Masz jeszcze tę kartkę, mamo?
- Oczywiście.
    Wyjęłam z kieszeni mały zwitek papieru i podałam synowi.Czytanie jej zajęło mu mniej niż sekundę. Kiedy skończył, popatrzył się na wszystkich zgromadzonych i rzekł wolnym głosem :
- Coś mi tu nie gra. Dobrze, pismo się zgadza, ale kartka ma jakiś inny zapach - przyłożył ją do nosa i powąchał - Perfumy, damskie. Dam sobie głowę uciąć, że to ta kobieta, ta Heidi, maczała w tym palce.
- Suka - wyrwało się jego bratu.
- Jasper! - skarciłyśmy go z Alice równocześnie.
- No dobrze, przepraszam, ale należy jej się.
- Z pewnością, synku - zwróciłam się do obojga - Dalibyście radę wytropić ją poprzez tę kartkę?
- Wydaje mi się, że tak. Jeśli nie uciekła zbyt daleko, to może nawet już dziś ją dopadniemy, prawda, Ed?
- Yhm. To co, idziemy?
- Poczekajcie chwilę - Alice powstrzymała ich gestem ręki - Najpierw pójdziecie się umyć i przebrać.
    Dopiero teraz zauważyłam, że ich spodnie są mokre i całe ubłocone. Wzdrygnęłam się na myśl mycia podłóg, a znając ten duet, to ślady błota są już w całym domu.
    Kilka chwil później, czyści, w innych ubraniach, znów zjawili się w sypialni.
- No to co robimy? - Jasper jak zawsze chciał mieć wszystko omówione i wytłumaczone.
- Plan jest taki : najpierw zapoznamy się dokładnie z zapachem kartki,a potem będziemy szukać tej głupiej baby.
- Edwardzie, nie unoś się tak.
- Dobrze, siostrzyczko - posłał jej łobuzerski uśmiech - A co z wami? Alice, mamo? 
- Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy poszli wszyscy razem - odezwał się mąż chochlika - Nie wiemy w końcu, z kim mamy do czynienia. 
- Świetny pomysł, Jazz. Chodź, spakujemy kilka niezbędnych rzeczy. Wszystko powinno być na dole w garażu - wyszli, zostawiając na wpół otwarte drzwi.
    Postanowiłyśmy z Alice, że, aby nie rzucać się w oczy, musimy ubrać się nieco inaczej niż zwykle.
    Przebranie nie zajęło nam dużo czasu. 
    Nie ważny był teraz wygląd. Liczył się tylko Carlisle.
    Mimo, że nie widziałam go zaledwie od kilkunastu godzin, czułam się, jakby był to cały rok, a nawet więcej.
    Wyszliśmy przed dom, raz jeszcze omawiając plan. Zrealizowanie go wymagało od nas ostrożności i sprytu. Wierzyliśmy, że nam się  uda.
    Wszystko, aby mieć całą rodzinę w komplecie.
    Do Brazylii dostaliśmy się tą samą łodzią, którą przypłynęliśmy na wyspę, a kilka godzin później byliśmy już w Rumunii. Kraj ten przywitał nas bezgwiezdną nocą i lekką mżawką. Gdy mijaliśmy mury jednego z bardzo dobrze zachowanych średniowiecznych miast, Alice nagle przystanęła. Jej oczy zaszły mgłą. Czekaliśmy cierpliwie, aż chochlik się ocknie, lecz dziś trwało to dosyć długo. Ktoś z pewnością podejmował kilka decyzji naraz. 
    Kiedy wreszcie gwałtownie zamknęła, a potem otworzyła oczy, nie miała dla nas dobrych wieści.
- Tata został porwany, ta kobieta zamierza go zabić.
    Zamarłam.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````

Witajcie po długiej przerwie! W tym rozdziale nie było zbyt dużo akcji ani takich ciekawszych rzeczy, postaram się to nadrobić w nn. Będzie to trochę później, bo w tym tygodniu mam sprawdzian z biologii, historii i religii ( 15 modlitw + różaniec, oh yeah).
Dedykacje dla wszystkich czytelników, rozświetlacie mój świat :)



niedziela, 16 września 2012

XIII

Esme

    W pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na moich plecach. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Alice, patrzącą na mnie z cierpieniem w oczach, z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. Usiadła obok mnie, przytulając mocno.
- Mi też jest ciężko, mamo - odparła. 
    Przypomniałam sobie naszą wczorajszą rozmowę.
- Tak, to prawda, znam tę kobietę - gdy to powiedział, serce podeszło mi do gardła.Jeszcze mocniej opatuliłam się pościelą - Ale nic bliższego mnie z nią nie łączyło.
- Ona mówiła coś innego.
- Heidi stała się wampirem dwa lata przede mną. Poznałem ją we Włoszech, podczas pobytu u Volturi. Namawiała ich wtedy o wypuszczenie brata, Frederic'a. Pomogłem jej, a ona, w geście wdzięczności, oprowadziła mnie po Volterze  i okolicach. Już wtedy na każdym kroku pokazywała mi, że zależy jej na mnie. Kiedy oznajmiłem, że nie czuję tego samego, zniknęła bez śladu. Nikt nie wiedział, dokąd się udała. Odezwała się dwanaście lat później. Wykładałem wtedy na jednym z uniwersytetów w Paryżu. Był późny wieczór, przechodziłem właśnie obok nowo wybudowanego budynku muzeum. Spojrzałem w prawą stronę. Naprzeciwko księgarni stała kobieta ubrana bardzo elegancko. Kobieta, której nie widziałem od przeszło dwunastu lat. Gdy tylko mnie zobaczyła, podbiegła i rzuciła mi się na szyję. Byłem zdziwiony jej reakcją, bo nigdy, nawet wtedy, kiedy mówiła, że jesteśmy dla siebie stworzeni, nie traktowałem jej inaczej niż znajomą - umilkł na chwilę - Esme - ukląkł na jedno kolano, kładąc głowę na moich kolanach - Kocham cię nad życie. Wiesz o tym, prawda? - chciałam odpowiedzieć, lecz coś mnie powstrzymało.
    Carlisle czekał cierpliwie, kiedy jednak zorientował się, że siedzimy już kilka minut w zupełnej ciszy, wstał, spojrzał na mnie z cierpieniem i wyszedł z sypialni.
    Dopiero po chwili zrozumiałam swój błąd. 
    W pośpiechu zeszłam z łózka, otworzyłam drzwi, które z wielkim hukiem uderzyły w ścianę, i wybiegłam z domu. Szukałam go kilka godzin. Bez skutku. Zrezygnowana, wróciłam do czterech ścian, myśląc, że może się odezwie. 
    Ale tego nie zrobił.*
    Nagle, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Postanowiłam podążać za głosem serca i pobiec nad wodospad - miejsce, które odkryliśmy z Carlisle'm niedawno, podczas jednego ze spacerów wokół wyspy. Od razu przypadło nam ono do gustu, ponieważ porastały i przesłaniały je bujne trawy oraz drzewa kokosowe, dzięki czemu atmosfera stawała się bardziej tajemnicza.
     Biegłam bardzo szybko, błagając w duchu, żeby nic mu się nie stało. Nie ma  jednoznacznego sposobu na samobójstwo ze strony wampira, powtarzałam w duchu. Wolałam jednak nie ryzykować.
     Wodospad szumiał dziś wyjątkowo głośno. Głupia - skarciłam się w myślach - on nie mógł się utopić. Tylko ludzie tak potrafią.
     Wiedziałam o tym aż nazbyt dobrze. 
     Dotarcie na miejsce zajęło mi zaledwie kilka minut. Gdybym wiedziała jednak, że go tam nie znajdę, wolałabym nie zapuszczać się na te tereny. 
     Owszem, było tu pięknie i magicznie, wszędzie rosły wielkie, kolorowe kwiaty o niesamowitych zapachach, wyżej, na niedużym wzniesieniu, leżały brunatno - szare kamienie, a pomiędzy nimi płynął dosyć duży strumyk, który z szumem spadał do położonego niżej jeziorka, otoczonego z każdej strony krzewami i bujną trawą, jednakże zakątek ten wywoływał  wiele wspomnień  naszego wspólnego życia. Czułam się przez to jeszcze gorzej.
     Moją uwagę przykuła mała karteczka leżąca kilka metrów dalej. Podniosłam ją. To, co zobaczyłam, kompletnie mnie sparaliżowało.
    Kartka od Carlisle'a.
    "Kochanie, nie martw się o mnie, jestem bezpieczny, wrócę, jak tylko przemyślę kilka ważnych spraw. Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał. Carlisle."
    Ugięły się pode mną kolana. Usiadłam na trawie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je rękami.
    Dlaczego cię tu nie ma?

* czcionka z kursywą oznacza w tym przypadku wspomnienie z wczorajszego dnia



``````````````````````````````````````````````````````````````````````

Rozdział należy do krótszych, starałam się skupić nie na rozmiarze, a uczuciach Esme, których jak dotąd było zdecydowanie za mało. Wielkie dzięki za wyświetlenia i tyle komentarzy, kocham Was.
Dedykacje dla EsmeCharlotte♥ i Anonimowy
Specjalna dla Daga Ring
Dziękuję.
Następną notkę dodam, mam nadzieję, w przeciągu kilku dni.
Pozdrawiam!
Ps. Wybaczcie za utrudnienia, ale zmieniłam lekko początek w 12 rozdziale, żeby wprowadzić jeszcze trochę akcji.

poniedziałek, 10 września 2012

XII

Esme

    Siedziałam na plaży, oglądając niesamowity zachód słońca. Dzieci szukały Carlisle'a po całej wyspie, ja wolałam jednak zostać i na spokojnie przemyśleć sytuację naszej rodziny. Jedno było pewne : nie wyglądała ona najlepiej. Od wczoraj męczyły mnie myśli o czymś, o czym nigdy nie chciałam się dowiedzieć.
    Była sobota, powoli zbliżał się koniec naszego pobytu na wyspie. 
    Usłyszałam dźwięk telefonu w sypialni. Pobiegłam w normalnym tempie, by go odebrać, zostawiając resztę domowników na tarasie.
- Mamo, nie uwierzysz, co się stało! - Rosalie była roztrzęsiona. Musiało zdarzyć się coś naprawdę ważnego.
O co  chodzi? - zapytałam drżącym głosem, przygotowując się na najgorsze.
- Dziś rano siedziałam z Emmett'em ogrodzie. Nagle usłyszałam donośne pukanie do drzwi. Kiedy je otworzyłam, ujrzałam piękną kobietę o długich , blond włosach i bladej cerze z pomarańczowymi oczami. Była wampirem na diecie. Przedstawiła się jako Heidi Billingstone, dawna miłość taty -  słuchawka wypadła mi z ręki, udało mi się złapać ją w ostatniej chwili.
- Mówiła coś jeszcze?
- Zapytała, czy może porozmawiać z tatą, a kiedy powiedziałam jej, że wyjechał z żoną i dziećmi na urlop, zdziwiła się lekko i odparła, że pracuje w tym samym szpitalu i na pewno oboje znajdą czas na miłą pogawędkę.
- O, Matko - szepnęłam - Co teraz będzie? Czy wie o tym ktoś oprócz nas?
- Wydaje mi się, że nie, ale Alice mogła mieć wizję. Edward nie usłyszał raczej jej myśli. 
- Mogłabyś więc dopilnować, żeby już nikt się o tym nie dowiedział? Chciałabym sama powiedzieć to tacie.
- Dobrze. Gdyby ta kobieta jeszcze raz przyszła, dam ci znać. Nie martw się, może to tylko nieporozumienie?
- Wątpię, żeby tak było, porozmawiam jeszcze z Edwardem i Alice, może wiedzą coś jeszcze. Do zobaczenia, skarbie.
- Trzymaj się, mamo - odłożyłam słuchawkę na widełki drżącą ręką. Miałam totalną pustkę w głowie. Wiedziałam, że muszę to wyjaśnić z Carlisle'em. A może to tylko pomyłka? Chciałabym, żeby tak było.
    Weszłam na taras.
    "Edwardzie, musimy porozmawiać. Na pewno wiesz już, o czym. Przekaż to również Alice" - przekazałam miedzianowłosemu w myślach.
- Kto dzwonił? - zapytał Carlisle swobodnym tonem.
- Rosalie. Chciała upewnić się, że u nas wszystko w porządku - nie mogłam powiedzieć mu prawdy.
- Aha - uśmiechnął się nonszalancko. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? - Jasper, mecz właśnie się zaczął, idziemy oglądać? - mój syn przytaknął ochoczo i oboje zniknęli za drzwiami tarasowymi. 
- Zaraz do was przyjdę - krzyknął Edward, siadając przy stole, na którym leżał pękaty wazon pełen wielkich, dorodnych róż - prezentu od anioła. Mam nadzieję, że nie ostatniego.
- Miałam wizję - odezwała się Alice przestraszona. Dopadłam do niej w ułamku sekundy i mocno przytuliłam.
- O czym była ta wizja?
- O tej kobiecie. Widziałam ją siedzącą na ławce pod wieżą Eiffla. Po chwili podchodzi do niej tata z bukietem tulipanów, całuje w policzek i podaje kwiaty, na co ona reaguje szerokim uśmiechem. Oboje siadają i rozmawiają ładnych kilka godzin, szczerząc się do siebie nawzajem - przytula mnie mocniej i pyta łamiącym głosem - Mamo, co teraz będzie z naszą rodziną?
- Nie wiem, kochanie - po raz pierwszy od trwania naszego małżeństwa byłam bezradna. Starałam się jednak nie pokazywać tego dzieciom - Wszystko będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić. Boję się, nie chcę kolejnych wizji! 
- Już, cichutko - pokołysałam ją i zwróciłam się do Edwarda - Wiesz coś jeszcze?
- Niestety nie - rozłożył ręce na znak bezsilności - Mamo, wiesz, że tata kocha cię nad życie i nigdy nie skrzywdzi.
- Masz rację - szepnęłam - Chciałabym tylko znać przyczyny wizyty tej kobiety. Nie zjawiła się przecież bez powodu po tylu latach. 
- Gdyby udało mi się usłyszeć jej myśli - pokręcił głową - Na razie jednym wyjściem jest spokojna rozmowa z tatą. Może on też nie wie, o co chodzi?
- Dobrze, porozmawiam z nim - spojrzałam na nich z czułością - Dziękuję wam, jesteście wspaniali.A teraz wybaczcie, będę u siebie w sypialni.
- Nie ma sprawy - powiedziała Alice, po czym przytuliła mnie mocno i weszłyśmy do środka.
    Gdy przechodziłam obok salonu ( chochlik postanowił zajrzeć jeszcze do kuchni, aby i tam stał wazon z pachnącymi kwiatami ), spostrzegłam mojego męża i syna oglądających telewizję. Oboje siedzieli bezbronnie na kanapie, uważnie śledząc przebieg meczu.
Nagle nasze oczy się spotkały.
    Carlisle uśmiechnął się szeroko, nadal patrząc w moją stronę czułym wzrokiem, który zdawał się mówić " kocham cię". Pomachał mi ręką i wrócił do rozgrywek toczących się zaciekle w telewizji. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, wydawało mi się, że wyglądało to jednak jak lekki grymas, lecz anioł nie przejmował się tym. 
Najważniejsza była dla niego sama moja obecność...
    Odwróciłam głowę i popędziłam na piętro, żeby nikt nie zobaczył moich łez.
    Zamknęłam drzwi od sypialni i usiadłam na ich progu. Odkąd pierwszy raz weszłam do tego pokoju, nic się w nim nie zmieniło : jedną ścianę nadal zajmowały okna wychodzące na ocean. Obok łóżka nadal stała mała szafeczka, a na niej zdjęcia naszej rodziny z czasów, kiedy byliśmy naprawdę szczęśliwi. Kiedy żyliśmy beztrosko, nie martwiąc się o nic. Jedna fotografia była szczególnie ważna. Przedstawiała ona mnie i Carlisle'a kilka dni po mojej przemianie. Był to  ważny okres w moim życiu. Wyznanie miłości. Zaręczyny. Ślub. To wszystko składało się na nasze wspaniałe życie. 
     Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękami. Pozwoliłam popłynąć tak długo wstrzymywanym łzom. Zabarwione na czerwono* kropelki spływały ciurkiem po moich policzkach, mocząc przy okazji kołnierzyk od sukienki.
    Kilka minut później zdecydowałam się wstać, ponieważ na drewnianym progu zrobiło mi się wyjątkowo niewygodnie. Niezdarnie doczłapałam się do łóżka i położyłam na nim, naciągając kołdrę na głowę.  Może nie dało to żadnego rezultatu, ale nie chciałam sprawiać nikomu problemu. Tyle się ich nazbierało, że  wolałam, żeby nikt nie słyszał mojego płaczu.
    Wydawało mi się, że leżałam tak całą wieczność, myśląc o rzeczach, przez które z minuty na minutę coraz gorzej się czułam.
    Nagle, dało się słyszeć delikatne pukanie do drzwi i cichutkie wołanie mojego imienia. Wyłowiłam głowę z pościeli i zawołałam:
- Proszę.
     Do sypialni wszedł zaniepokojony Carlisle. Usiadł na skraju łóżka i wziął mnie na kolana. Wtuliłam się w jego tors i objęłam rękami. 
- Esme, co się stało? Czy zrobiłem coś nie tak? Dlaczego płaczesz? - otarł łzy kciukiem.
- Kochanie, musimy bardzo poważnie porozmawiać.

* nie wiadomo czemu, ale łzy Esme miały czerwonawe zabarwienie. Brało się to na pewno z tego, że piła krew.


Od autorek:

No to macie bombę! Następny rozdział postaram się dodać jakoś za tydzień lub wcześniej.
PS. Niedługo dobijemy do 1000 wyświetleń! Dziękuję Wam bardzo :***

poniedziałek, 3 września 2012

XI

Esme

    Rozdanie świadectw okazało się nie takie złe.  Jasper poprawił swoje "matematyczne błędy" i, podobnie jak reszta, wypadł dobrze. Co prawda nie otrzymaliśmy listu pochwalnego, jako ich rodzice, ale nie rozpaczałam z tego powodu. Razem z Carlislem postanowiliśmy wynagrodzić im ciężką pracę w szkole.
- Co powiecie na wspólne wakacje ? - zapytał. 
- Tato, dokąd znowu chcecie jechać ? - zapytała niezadowolona Rosalie.
- Owszem, chcemy jechać, ale w komplecie - odpowiedział. 
- Wyspa Esme ? - zapytała uszczęśliwiona tym pomysłem Alice. 
- Tak - odparł odpowiedzialny za rodzinne wyjazdy - No to jak, podoba się pomysł ? 
- Niezbyt - ogłosili jednocześnie Rose i Emmet. Edwardowi również nie podobała się ta koncepcja. 
- Tylko Alice i Jasper są chętni ? - zapytał zrezygnowany doktor. 
- Cóż, może mają inne plany ? - chciałam spędzić wakacje tylko z moim mężem. Było to trochę samolubne z mojej strony, ale ostatnio rzadko się widywaliśmy. 
- Tak - zaczęli - Mamy zupełnie inne plany, poza tym byliśmy już tam mnóstwo razy. 
- No dobrze, zatem wyruszymy jutro o świcie - brzmiało to tak romantycznie w ustach mojego jasnowłosego wybranka. Uśmiechnęłam się do niego, co oczywiście zostało odwzajemnione. 
    Późnym wieczorem razem z Carlislem obmyślaliśmy przebieg jego urlopu. W końcu niedługo musiał znowu wrócić do szpitala. 
- Mam zaledwie dwa tygodnie dla ciebie - powiedział z goryczą. 
- Wiem - odparłam - Ale nie możesz zaniedbać przeze mnie pracy... 
- Esme, kocham cię - pocałował mnie - Praca jest tylko moim zamiłowaniem, jednak dla ciebie byłbym gotów  rzucić ją w głębie mojej duszy. 
- To takie słodkie - powiedziałam dumna z jego wypowiedzi. Zaśmiał się.
- Zawsze tak ciepło komentujesz każde moje zdanie - zaczął. 
- Kontynuuj, proszę - byłam ciekawa dalszego ciągu. 
- Gdy przypomnę sobie moje ludzkie życie ... Nie mógłbym do niego wrócić. 
- Ja też - przyznałam. Zawsze otwierałam się przed moim ukochanym - Skok z klifu wydaje mi się ciągle niemądrym pomysłem , chociaż w moim przypadku... - przerwałam nagle
- Cii . Nie mówmy już o tym - poprosił opiekuńczym głosem. 
    Uwielbiałam wieczory z Carlislem. Zawsze rozmawialiśmy, aż do czasu, gdy rozlegał się głośny dźwięk budzika. Praca wzywała mojego męża. Dzień mijał mi wolno. Później oczekiwałam jego powrotu, witaliśmy się i przesiadywaliśmy w salonie razem z dziećmi. Później wszyscy się gdzieś rozchodzili, a my ... Dalej rozmawialiśmy. 
- Esme ? - zapytał po długiej ciszy. 
- Tak ? 
- Już nigdy nie wspominajmy przeszłości. Nie myślmy o niczym związanym z naszym poprzednim życiem. Cieszmy się sobą. 
- Ale ... - gdybym mogła, rozpłakałabym się. Pewnie wtedy anioł objąłby mnie mocno i pocałował na pocieszenie. 
- To dla ciebie aż tak ważne ? - popatrzył na mnie ze smutkiem. 
- N-nie, jednak brakuje mi ciebie ... - stało się tak, jak przewidywałam. Objęci siedzieliśmy aż do momentu, gdy Jasper zapukał do drzwi. 
- Proszę - powiedział Carlisle. 
- Nie przeszkadzam ? - zapytał. 
- Nie. 
- No więc chciałbym zawiadomić, że Alice postanowiła zabrać ze sobą większą połowę garderoby - mówił to tak poważnie, że nie wytrzymaliśmy. Wybuchnęliśmy śmiechem - Mówię poważnie ! 
- Wierzymy ci - powiedziałam. Było mi lepiej. Zaraz po tym w progu stanęła czarnowłosa. Uśmiechała się łobuzersko. 
- A ty już tu ? - zapytała Jaspera. W odpowiedzi usłyszała bełkot nie do zrozumienia. Weszła do pokoju. Usiadła na naszym łóżku. 
- Podobno bierzesz ze sobą niezły zapas ubrań - powiedział zaczepnie doktor Cullen.  
- Oj, przecież mamy duży samochód. A nawet gdyby - mogę jechać razem z kapusiem - uśmiechnęła się szeroko. 
- Ej ! - odpowiedział "kapuś"
- Do twarzy ci ze złością  - dodała - Zupełnie jak niewinny aniołek, którego ktoś naprawdę wnerwił. 
- Dzięki, dzięki wielkie. 
    Śmieszyły mnie uwagi Alice. Zawsze potrafiła dostrzec coś, czego ja nie zauważałam, albo nie zwracałam na to uwagi. Miała dobry gust, toteż zawsze pomagała w "nagłych wypadkach" w kategorii wykwintne wyjście do  grona znajomych lekarzy , czekających w restauracji. Ufałam jej. 
- Mamo ! - przerwała mi - Czy ty mnie w ogóle słuchasz ? - mój mąż i syn śmiali się razem. Chochlik próbował wbić mi do głowy 5 zasad dobrych wakacji. 
- Przepraszam, kochanie, zamyśliłam się - odpowiedziałam. 
- O czym tak myślisz ? - zapytała podejrzliwie. 
- O tobie - powiedziałam czystą prawdę. 
- O mnie ? 
- Tak. Przypomniałam sobie twoje rady w sprawie eleganckich wyjść - uśmiechnęła się. 
- Tak ... Pamiętaj o tym, a znajomi taty zawsze dobrze cię zapamiętają. 
- Już tak jest - odparł - Mama jest bardzo lubiana  w moim towarzystwie - przytuliłam się do niego mocniej. Wszystko wydało mi się nagle takie cudowne... Postanowiłam porzucić wszelkie smutki i niepowodzenia z dalekiej przeszłości. Teraz byliśmy tylko my. 

Od autorek:

Witajcie, kochani! Dziękujemy za tak liczne wejścia i komentarze.Może nie jest tego zbyt dużo, ale dla nas wystarczy w zupełności. Następny rozdział ukaże się w weekend. Szykujcie się na bombę :)