wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział II - W drodze

Esme
Sia - Chandelier

    Bardzo lubiłam jeździć samochodem. A jeszcze bardziej - jeździć samochodem z dużą prędkością. Stosunkowo rzadko pozwalałam sobie na taką przyjemność, każda jazda była dla mnie wyjątkowa. Wdychając zapach skórzanej tapicerki, spoglądając na świat, który znikał w tyle z każdą sekundą, czułam się wolna, jakbym nigdy nie miała żadnych problemów, zmartwień.
    Kiedy jednak tamtego dnia mknęłam autostradą, mając za towarzysza jedynie zachodzące słońce, którego promienie mające ostatnie minuty sławy tańczyły na desce rozdzielczej, czułam się fatalnie. 
    Skłębione myśli zdawały się zajmować całą głowę. Ta z kolei wydawała się o wiele za mała, żeby cały ten arsenał pomieścić. Nie potrafiłam skupić się na jeździe, wszystko było ciekawsze - od mijających mnie samochodów po dość startą linię oddzielającą oba pasy ruchu od siebie. Kiedy jednak dwukrotnie straciłam panowanie nad kierownicą i zjechałam na pobocze, tak, że centymetry dzieliły mnie od rowu, postanowiłam wziąć się w garść.
    Na zewnątrz byłam skałą, wewnątrz tłumiłam istne szaleństwo. Miliony myśli na minutę, ale tylko jedno oblicze stające mi ciągle przed oczami. 
    Dosyć - pomyślałam, po czym niewiele myśląc, skręciłam w prawo, w nieutwardzoną drogę. Usłyszałam odgłos trąbienia dobiegający z samochodu jadącego za mną. Nie włączyłam kierunkowskazu. Zapomniałam.
    Po przejechaniu kilkuset jardów moim oczom ukazał się skromny bar. U BENNY'EGO - jak głosił szyld. Był to skromny budynek pomalowany w jaskrawe barwy, które miały zapewne wyróżnić go na tle ciemnej szaty lasu.
    Zaparkowałam na parkingu na przeciwko baru, pomiędzy złotym sedanem a czarnym mustangiem. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta. Do lotniska Seattle - Tacoma zostało mi półtorej godziny i sto mil - połowa drogi. Zdecydowałam, że na początku odwiedzę klan Denali. Chciałam zabawić tam mniej więcej tydzień. Potem miałam zamiar polecieć gdzieś dalej, do Europy dla przykładu, żeby na spokojnie, w samotności wszystko przemyśleć. Nie miałam serca tak od razu po prostu zostawić to w cholerę i wyjechać na drugi koniec świata. Jeszcze nie. 
    Ale po powrocie do domu nie było nawet mowy.
    Będąc już na stopniach, wróciłam się do auta - nie zabrałam ze sobą gotówki. Na szczęście, w schowku miałam zapasową sumkę opiewającą na kilkanaście tysięcy.
    Kiedy weszłam już do środka, męskie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Mężczyzna siedzący przy kontuarze gwizdnął przeciągle znad do połowy wypitego piwa. Zapomniałam, że mimo złego samopoczucia i faktu, że nie wiedziałam, co dalej z moim życiem, nadal byłam piękną wampirzycą. Do uszu dobiegły stłumione głosy. Pojawiły się pytania o moje pochodzenie, tożsamość i cel przybycia do tego miejsca. Zignorowałam to i wyszłam do toalety.
    W pomieszczeniu unosił się zapach środków dezynfekujących i stęchlizny. Wystrój też pozostawał wiele do życzenia; posklejane, średniej wielkości lustro wiszące nad prostą umywalką, po lewej dwie kabiny, jedna z wyłamanym zamkiem, po prawej zaś okno z widokiem na parking, wyglądające na niemyte od stu lat. Mogło być gorzej - skwitowałam w myślach.
    Zasunęłam zasuwę w drzwiach. W barze nie było żadnej kobiety, a kelnerki miały zapewne osobną toaletę, ale chciałam mieć pewność, że nikt tu nie wejdzie. Położyłam torbę na umywalce i wyjęłam z niej białą, klasyczną sukienkę, w która przebrałam się jedną ósmą sekundy. Czarne cygaretki i bordowa bluzka zniknęły w czeluściach bagażu. Zmieniłam także buty - ze szpilek na wygodniejsze baletki.
    Spojrzałam w niegdyś niezniszczone lustro. Tamci mogli mówić, co chcą, ale wyglądałam jak milion nieszczęść. Bezradność wyraźnie miałam wypisaną na twarzy, oczy mówiły same za siebie. Były czarne, więc należało uważać na swoje zachowanie. Trzeba zapolować - pomyślałam.
    Starałam się skupić myśli na czynnościach, które wykonywałam. Nie mogłam na razie pozwolić sobie na rozmyślanie o tym, co się wydarzyło. Nie chciałam się rozkleić ani tym bardziej załamać. Musiałam być twarda, nawet jeśli niszczyło mnie to od środka.
    Zajęłam miejsce w najdalszym kącie baru, przy oknie. Słońce już praktycznie zaszło, zapadał zmierzch. Nienawidziłam tej pory, wtedy najbardziej odczuwało się samotność, nieprzyjemne myśli, gdybanie stawały się intensywniejsze. 
    Podeszła kelnerka. Była bardzo młoda, na oko siedemnaście, może osiemnaście lat. Natura obdarowała ją kilogramami, ale poskąpiła wzrostu. Miała tlenione blond włosy, oczy w kolorze wyblakłego nieba i orli nos. W ręce trzymała notes i ogryzek ołówka. 
    - Co podać? - Miała przyjemny ton głosu. 
    Zerknęłam na menu leżące beztrosko na stole, który na pewno pamiętał lepsze czasy. Kawa? Za późno. Na jedzenie nawet nie spojrzałam - nie dałabym rady wmusić tego w siebie, nawet jeśli nie miało to dla mnie smaku. 
    Zdecydowałam się na zieloną herbatę.
    Kelnerka zanotowała moje zamówienie, po czym odeszła, prowokacyjnie kołysząc biodrami, co nie umknęło siedzącym przy barze mężczyznom.
    Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ciemna, nieco obdrapana boazeria nawet ładnie komponowała się z wiszącymi na niej rozmaitymi obrazkami, zdjęciami czy wycinkami prasowymi. Na środku stał duży kontuar, a przy nim pięć krzeseł, za nim zaś wisiały półki wypełnione po brzegi różnymi alkoholami. Wszystkie stoły ustawiono pod ścianą, było ich sześć. Jako dekorację umieszczono na nich małe wazony z oklapłymi już kwiatami. Całość prezentowała się nieźle.
    Po chwili ta sama blondynka przyniosła herbatę. Uśmiechnęła się promiennie i położyła ją na stole. Minimalnie zadrgała jej ręka, było to jednak niewidoczne dla ludzkich oczu. 
    Zegar wiszący nad wejściem wskazywał dwudziestą dwadzieścia. Nie wiedziałam, kiedy miałam samolot - gdybym była mądrzejsza i nie wyrzuciła komórki, już dawno zadzwoniłabym i zarezerwowała lot. Popatrzyłam po kątach, lecz nigdzie nie wisiał żaden telefon. A obecnych tu mężczyzn nie zamierzałam o niego prosić. No cóż, tak czy tak, nie zatrzyma mnie to przed wylotem - stwierdziłam w myślach.
    Kiedy wybiła dwudziesta trzydzieści, położyłam na blacie banknot dziesięciodolarowy, zabrałam torbę i wyszłam. 
    - Proszę pani! - usłyszałam, kiedy byłam już przy aucie. Odwróciłam się. 
    Na stopniach stał starszy mężczyzna, który siedział wcześniej w najdalszym kącie baru, w alkoholowym towarzystwie. W ręce trzymał moje okulary. Podeszłam do niego szybkim krokiem.
    - Dziękuję panu - uśmiechnęłam się delikatnie i wzięłam od niego zgubę.
    - Co taka kobieta jak pani robi tu o tej porze? - uśmiechnął się, ukazując rzędy sztucznych zębów.
    Spojrzałam na niego
    Kiedyś był niewątpliwie przystojny, lecz czas zrobił swoje. Miał na sobie czerwoną, nieprasowaną koszulę w kratkę i ciemne spodnie z milionem kieszeń. 
    - Robię sobie krótki urlop od pracy - odpowiedziałam.
    Spojrzał na mnie, jakby nie za bardzo mi wierzył. 
    - Wygląda pani na zmartwioną. Chodzi o męża? - wskazał dłonią poznaczoną plamami wątrobowymi na obrączkę na moim palcu. Odruchowo, też na nią spojrzałam. Poczułam ukłucie w okolicy martwego serca.
    Nie dał mi odpowiedzieć. Kontynuował:
    - My mężczyźni często popełniamy błędy, ale to nie znaczy, że nie kochamy - spojrzał w dal - Kochałem moją Michelle, zdarzało mi się wyciąć jej jakiś brudny numer, ale zawsze ją kochałem. Kiedy przychodziłem do domu pijany, kiedy zdradzałem ją, ona zawsze mi wybaczała. Odeszła, zanim zdążyłem docenić, co dla mnie robiła, a ja od tej pory topię smutki w kieliszku. Jak nie tutaj, to gdzieś indziej.
    Westchnął.
    - Życzę ci, żeby twój mąż docenił wszystko, zanim będzie za późno - powiedział, po czym ostatni raz się uśmiechnął i wszedł do baru.
    Kiedy wjeżdżałam na autostradę, poczułam pierwszą łzę lecącą po moim policzku. Chwilę później spływały ich już kaskady.

 ................................................................



Rozdział pojawiłby się za miesiąc gdyby nie kochana Eriss, która motywowała mnie do pisania i groziła :*
Jak wrażenia? Ogólnie notka trochę taka monotonna, żadnej akcji, dialogów tak dużo, że aż wcale, no ale chciałam się skupić na uczuciach Esme, no i nie za bardzo wiem, co wykminię co do 'zdrady' Carlisle'a. No ale będzie dobrze :)
Zmieniłam troszkę wygląd bloga, poprzedni był okej, ale z czasem zaczął mi przeszkadzać. Ten bardziej do mnie przemawia. A jak do Was?
Ja to nie wiem, kiedy ten czas mija, ale za równo tydzień (15!) obchodzimy drugie urodziny bloga. To zaszczyt być tu z Wami, cieszyć się z każdego wejścia czy choćby jednego przeczytanego słowa :* <3
Ogólnie rozkręciłam się i może dam radę napisać coś na 15-go, ale nic nie obiecuję. 
Noo, to chyba tyle, co chciałam Wam przekazać. Dziękuję za każdy komentarz, fajnie wiedzieć, że jakieś duszyczki to czytają XD
To ściskam Was i miłych wakacji :*