czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział XIX

Emmett

Ellie Goulding - Bittersweet

    Nie, no, jak mogło się to stać? Przecież było tak dobrze, a tu nagle takie "BUM"!
    Jakim cudem Chicago Bulls'owie mogli przegrywać z Boston Celtics'ami? Jednym punktem ale zawsze przegrywać. Przeklęty Marco. Gdyby podał tę piłkę Nate'owi.
    Aż tu nagle...
    Tak, jedziesz, Vladimir, dobrze! JEST! MAMY PUNKT! Zerwałem się na równe nogi i krzyknąłem z radości, ile sił w płucach. Ściany domu zaczęły się trząść.
    Ej, chwila, czy tylko ja ekscytowałem się tak tym meczem? Spojrzałem na swoje rodzeństwo. Jazz spoglądał na ekran telewizora z przekrzywioną głową, ale założę się o dwa dolary, że nie wiedział, o co chodzi. Oglądał to, bo nie miał w sumie nic innego do roboty, a Alice, która siedziała obok i przeglądała nowe wydanie Glamara, czy jak to się tam nazywa, nie miała ochoty na... te sprawy. Edward natomiast zebrał Bellę do biblioteki. Ta, jasne, zabawa gwarantowana, uhu.
    A gdzie się podziała moja piękna Rose? Zdążyło upłynąć jakieś sześć minut - spojrzałem na zegarek - no dobra, cztery, odkąd zeszła na dół, zobaczyć kto dzwoni.
- Emmett, Jasper, chodźcie tu szybko! - zawołała w końcu.
    Bez nawet chwili wahania pobiegłem do drzwi, a tamci za mną.
    Moja żona stała w progu, mocno zszokowana. W ręce trzymała jakąś małą kartkę.
- Co jest - zapytałem?
- Spójrz na to - podała mi arkusik, który okazał się wizytówką. Hmmm, chirurg plastyczny, ciekawy zawód. Druga strona już mnie tak nie ekscytowała, wręcz przeciwnie. 
    Kiedy wszyscy przeczytali już wiadomość od Heidi, atmosfera zrobiła się wyjątkowo drętwa, zapadła nieznośna cisza. Postanowiłem więc trochę rozładować napięcie.
- No to szykuje się niezła jatka - odparłem ucieszony.
    Wszyscy popatrzyli na mnie jak na niedorozwiniętego idiotę.

Esme 

     - Może wydaję się to rezolutne i niebezpieczne, ale...pomyślałem o adopcji. Tylko takiej normalnej, tradycyjnej - powiedział Carlisle spokojnie.
    Spojrzałam na niego przerażona tym, przez co będziemy musieli przejść. Wywiad środowiskowy, kompletne papiery, kilka spraw sądowych. Byłam jednak pewna, że dam radę. Wszystko, żeby tylko mieć takiego swojego maluszka. 
- To jak, zgadzasz się?
- Tak, tak, tak, oczywiście, że tak!
Przyciągnęłam go do siebie i mocno przytuliłam.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży, adoptujemy dziecko, polecimy na wyspę, uporządkujemy sprawy rodzinne, będzie dobrze.
Kiwnęłam głową. Nie chciałam nic mówić. Ta chwila była magiczna. Gdyby tylko mogła trwac już zawsze.

Alice

    Uspokoiliśmy się już na tyle, by wrócić do swoich codziennych zajęć. Stało się tak dzięki mnie. Powiedziałam im, że według moich wizji Heidi pojawi się u nas nie dziś, nie jutro, a za dobry tydzień i na razie nie musimy się bać. Chwilę później, żeby ich nie niepokoić, wyjawiłam, że kobieta zmieniła kurs i w ogóle nie przyjdzie, ponieważ coś zatrzymało ją w Afryce.
- Omm, Afryka, szybka jest - skomentował Jasper.
    Wiedziałam, że nie mogę ich okłamywać, ale robiłam to dla ich dobra. Nie chciałam psuć atmosfery, która ostatnio panowała w naszym domu. Byliśmy już tacy szczęśliwi, powoli odbudowywaliśmy nasze relacje rodzinne.
    Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam wszystko podliczać.
    Mamy wtorek, Heidi prawdopodobnie zaatakuje w przyszły poniedziałek wieczorem, czyli mamy sześc dni. Jej dar, czyli pole dźwiękowe, które ogłusza wszystkie wampiry, bardzo pomoże w walce. Szkoda tylko, że nie nam. 
    O tym, co stanie się w niedalekiej przyszłości powiem jutro popołudniu. Najpierw rodzicom, bo zareagują spokojniej i dojrzalej, a potem rodzeństwu. A Emmett'owi, to już w ogóle na końcu.  Do teraz czuję się zniesmaczona tym, co powiedział kilka godzin wcześniej.
    Możliwe, że udam się jutro do LA Push z prośbą o pomoc, ale pewnie mało zdziałam. Oprócz kilku wniosków o przekroczenie granic ich terytorium, nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu. Liczyłam jednak, że pomoże pomogą i w liczniejszym składzie pokonamy tę farbowaną idiotkę.
    Próbowałam wstać, kiedy nawiedziła mnie kolejna wizja.

    Widziałam ją.
    Stałam obok Edwarda, który słyszał jej myśli, przepełnione nienawiścią.
    Żądzą mordu.
    Na tle niesamowitych ciemności tylko jej oczy, czerwone rubiny, pozwalały zidentyfikować jej położenie. 
    Burza rozpętała się na dobre. Wszędzie rozległ się głośny trzask, jakby jakiemuś wampirowi odrywano głowę.
    Miała na sobie top z długim rękawem, workowate spodnie i ciężkie buty.
    Wszystko czarne.
    W ręku trzymała strzelbę i nóż do zabijania świń. Przy jej zdolnościach było to jednak zbyteczne.
    Pogoda znów dała o sobie znać głośnym grzmotem.
    Heidi odliczyła do trzech i ruszyła ku domowi.
    By już ostatecznie z tym skończyć.
    By dokończyć dzieło.


 ................................................................

Opis i trochę od siebie dodam jutro, bo teraz padam na twarz ze zmęczenia. Kocham Was <3 A, i dzięki za 4 tysie :*

czwartek, 24 stycznia 2013

Liebster Award


    Witajcie po około dwutygodniowej przerwie. Tym razem nie będzie to rozdział, a cztery (!xd) nominację do nagrody Liebster Award.
    Jest to nominacja otrzymana od innego bloggera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest ona przyznawana blogom mniejszej ilości obserwujących, dając możliwość rozpowszechnienia. Po otrzymaniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie nominujesz 11 osób (nie można jednak nominować osoby, która nominowała ciebie) oraz zadajesz im 11 pytań.

Zacznijmy od pytań od Isabell


1. Prawdziwe imię?
Magdalena, ale tak mniej oficjalnie Magda, nigdy Madzia.
2. Nutella czy dżem? ;D
Nutella, bo dżemu nie lubię.
3. Skąd pomysł na blogowanie? :)
Postanowiłam dzielić się z innymi wymyślonymi przeze mnie historiami.
4. Ulubione książki?
Seria "Ingrid na tropie" Peter'a Abrahams'a.
5. Ile masz lat?
Rocznikowo czternaście.
6. Czego najchętniej słuchasz?
Lady Gaga, Florence + The Machine, Lana Del Rey, Muse & cały soundtrack Zmierzchu.
7. Skąd pomysł na taką nazwę bloggera? :)
Zaczerpnięta z piosenki Lany pt. "Dark Paradise". Tak tez nazwałam swoją sagę.
8. Jakiego przedmiotu szkolnego najbardziej nienawidzisz?
Biologii i geografi, ze względu na głupie nauczycielki.
9. Znasz jakiś język obcy?
Uczę się angielskiego i niemieckiego, ale żeby rozmawiać biegle, to nie.
10. Jakie są Twoje ulubione postacie ze Zmierzchu i Harry'ego Pottera?
Carlisle& Esme & Hermiona.
11. Jakich autorów lubisz?
Tych, których mam w "Czytam i polecam". Przybywa ich, dlatego jest to stale aktualizowane.

Od Jazz'a


1. Dlaczego założyłaś bloga?
Ww.
2. Twoje prawdziwe imię?
Ww.
3. Ile masz lat?
Ww.
4. Ulubiona potrawa?
Risotto.
5. Ulubiona postać filmowa.
Carlisle i Esme, czyli dla mnie Eslisle :).
6. Najlepszy gatunek literacki?
Dreszczowiec/horror.
7. Skąd się wzięła twoja blogger'owa nazwa?
Ww.
8. Jaka jest najpiękniejsza historia miłosna twoim zdaniem?
Hmmm...Taka, która trwa i nigdy się nie kończy.
9. Ulubiony aktor/aktorka?
Peter Facinelli i Elizabeth Reaser.
10. Jaki masz kolor oczu?
Brązowe, bardzo ciemne.
11. Jakie jest twoje motto? 
Ogarnij się i biegnij po marzenia. 


Czas na Jasmine.

1. Ile miałaś dotychczas blogów?
Dwa, nie licząc tego.
2. Jaka muzyka Cię inspiruje? 
Do tworzenia rozdziałów? Jeśli piszę coś smutnego, jasne jest, że będzie to spokojna ballada, analogicznie z odwrotnością. 
3. Ulubiony zespół/piosenkarz/piosenkarka?
Muse, Gaga, Lana, Florence
4. Ulubiona książka?
Ww.
5. Co zainspirowało Cię do stworzenia bloga, jakiego prowadzisz?
Ww.
6. Ulubiony paring z Harrego Pottera?
Ron/Hermiona
7. Ulubiony przedmiot szkolny?
Wf i lekcja wychowawcza, ew. fizyka.
8. Ulubiony język obcy?
Angielski.
9. Jeżeli podróż, to gdzie?
Paryż, Anglia, New York.
10. Możesz wcielić się w jednego z bohaterów literackich - kogo wybierzesz?
Carlisle'a albo Esme, sama nie wiem.
11. Gdybyś mogła zmienić coś w świecie, co by to było?
Nastawienie pewnych ludzi do innych pewnych ludzi.

I na koniec pytania od Dominikaaaxx

1. Ile w życiu prowadziłaś/- eś blogów?
Ww.
2. Ile masz lat?
Ww.
3. Czytałaś/-eś lub oglądałaś/-eś Sagę Zmierzch? 
Sto razy każdą część.
4. Która część Sagi Zmierzch najbardziej ci się spodobała?
Każda ma w sobie "to coś", dlatego nie umiem wybrać.
5. W jakim kolorze są ściany twojego pokoju?
Bez/ bardzo jasna jagoda, ale latem zmieniam na delikatną cytrynę albo miętę. 
6. W jakim filmie chciałbyś/-ałabyś występować i w którą rolę się wcielić? Saga Zmierzch, Pamiętniki Wampirów, Miasto Kości, Szeptem ?
Zmierzch, Carl albo Esme.
7. Ile książek przeczytałaś/-eś od grudnia?
<liczy na palcach> jakieś cztery, bo straciłam motywację. 
8. Jakiego koloru są twoje oczy?
Ww.
9. Wampir, wilkołak, czy czarownica?
Zdecydowanie wampajer.
10. Wolałabyś latać, czy znikać?
Być niewidzialna.
11. Wolisz Emmetta, czy Jaspera?
Lubię i tego, i tego, ale według mnie Emm jest zabawniejszy.


    To były wszystkie pytania. Mam nadzieję, że spodobały Wam się odpowiedzi. Na niektóre odpowiedziałam tylko "Ww", co znaczy, że takie pytanie padło wyżej i tam jest odpowiedź na nie.
     Niestety, czas i sprawy prywatne nie pozwalają mi na nominowanie innych bloggerów. Bardzo mi przykro, przepraszam, że tak się stało, ale ja naprawdę nie mam teraz do tego głowy. Lecz, jeśli już dałabym ją komuś, to osobami, które by je otrzymały, byłyby na pewno te znajdujące się w "Czytam i polecam" i na pewno Kochani Komentujący.
    Dziękuję wszystkim za nominację, to dowodzi, że moja praca, do której nie zawsze się przykładam, opłaciła się. Jesteście najlepsi.
    Rozdział pojawi się w przeciągu tygodnia, będzie już na pewno spokojniejszy, ale napięcie nadal potowarzyszy moim bohaterom.
    Jestem wdzięczna za wszystkie komentarze oraz wyświetlenia. Po prostu Was kocham. 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział XVIII cz.3

Carlisle

Adele - Skyfall

    Zaparkowałem samochód pod rozłożystym dębem i zgasiłem silnik. Przez pewien czas siedzieliśmy w zupełnej ciszy, która z każdą sekundą przytłaczała mnie coraz bardziej. Wiedziałem jednak, że całe dnie nie wystarczą mi na zastanowienie się. Wszakże posiadanie dziecka nie było wcale prostą sprawą. Miało to zaważyć na przyszłości naszej rodziny. Bez wyjątku.
    Przetarłem oczy prawą ręką. Czułem się jak Alice, która, tak jak ja, po kilku wizjach nie mogła się pozbierać. Z tą jednak różnicą, że ona potrafiła jakoś funkcjonować, a mnie przychodziło to z wielkim trudem, raniąc przy tym innych.
    Zmusiłem się do oderwania wzroku od przedniej szyby i spojrzałem na moją ukochaną, która siedziała do mnie tyłem i przez całą drogę nie odezwała się  tylko razy, żeby spytać, dokąd jedziemy. Uzmysłowiłem sobie, że to moja wina. No dalej, Carlisle, napraw to - rozkazał mi przydatny głos w głowie. 
- Esme, może się przejdziemy? - zaproponowałem w końcu.
    Pokiwała głową, patrząc mi głęboko w oczy tym smutnym wzrokiem. Poczułem się jak idiota. Jak mogłem zranić tę drobną istotkę? I to najgorszą bronią zaraz po niewierności - obojętnością.
    Wysiadłem z auta i w wampirzym tempie podszedłem do drzwi od strony pasażera. Otworzyłem je szybkim ruchem. Esme posłusznie wyszła z samochodu, ale widać było po niej, że dziwnie się czuje. Że mogłaby schować się w jakimś kącie i posiedzieć w samotności. Wziąłem głęboki oddech, zbyteczny, ale przydatny w takich chwilach, i złapałem ją za rękę.
- Skarbie, już, spokojnie, wszystko dobrze. Niemniej jednak, musimy bardzo poważnie porozmawiać - odezwałem się.

Esme


    Życie od ponad stulecia nauczyło mnie, że "poważnie porozmawiać" znaczy tyle, co albo rozstać się, albo oznajmić o planach powiększenia rodziny, albo jeszcze powiadomić o wybrykach własnego męża, przebywającego obecnie na wojnie. Zdziwiłam się jednak, słysząc takie zdanie od Carlisle'a. Nigdy bowiem nie stosowaliśmy takich metod. No może raz, ale to była zupełnie inna sprawa.
- Dobrze - wykrztusiłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tej rozmowie, która na pewno nie miała należeć do miłych pogawędek "przy kawie", jakie prowadziliśmy niespełna dwie godziny temu.
    Szliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Słońce znikało już za horyzontem, na jego miejscu pojawiała się niesamowita dla oka gra świateł, chmury przybierały barwę ciepłego pomarańczu i niesamowitego granatu. Odpowiednia pogoda na ważną rozmowę, pomyślałam.
- Usiądźmy tutaj - zadecydował Carlisle, gdy na naszej drodze stanął ogromny głaz. Ton jego głosu był spokojny, można by nawet rzec, że troskliwy.

Carlisle


    Esme, chciałbym...Skarbie, doszedłem do wniosku...Ostatnio stwierdziłem...Nie, to też nie pasuje. Jak to sformułować, zastanawiałem się. Żałowałem, że zostawiłem to na ostatnią chwilę. Mogłem to wymyślić na przykład w drodze, w samochodzie. Ale nie, wolałem wymyślać bajkowe scenariusze i przyglądać się przedniej szybie.
- O czym chciałeś porozmawiać?- spytała moja ukochana drżącym głosem. Jej oczy patrzyły na mnie smutnym wzrokiem, podejrzewającym najgorsze. 
    Idź za głosem serca, idź za głosem serca, idź za głosem serca - wrzeszczał cieniutki głosik w mojej głowie. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem mówić.

Esme


    Moja bezradność powoli zamieniała się w przerażenie i strach. Co on chciał mi powiedzieć? 

Carlisle


    - No więc - zacząłem niepewnie - pamiętasz ten moment, gdy weszliśmy do mojego gabinetu i pierwszą rzeczą, na którą zwróciłaś uwagę była mała ramka ze zdjęciem naszej rodziny? - skinęła głową - Doszedłem wtedy do wniosku, znaczy pomyślałem, że może nie tędy droga?
- Nie rozumiem.
- Spójrz na nasze życie : dzieci są już duże, nie potrzebują opieki. Tak naprawdę czuję się, jakby to byli nasi przyjaciele, a nie adoptowani wychowankowie. 
- Do czego zmierzasz? - spytała, lekko zdezorientowana. Ręce nadal jej się trzęsły, chociaż schowałem je w swoich, tak, że utworzyły one dużą piąstkę.
- Kiedy oglądałaś to zdjęcie, zawładnęło mną dziwne uczucie. Poczułem, że czegoś nam brakuje. Że ta rodzina potrzebuje jeszcze jednego elementu, jak ostatni puzzel do skończenia układanki. I wtedy pomyślałem, że tym czymś jest dziecko.
    Jej oczy zrobiły się suche. Widziałem w nich ten sam smutek, który towarzyszył jej, gdy pierwszy opowiadała mi o swojej przeszłości.
- Kochanie - ciągnąłem - ja wiem, że to dla ciebie trudne, bo nigdy nie będziemy mogli się na to zdecydować. Znalazłem jednak rozwiązanie.
- Jakie? - ożywiła się.
- Może wydaję się to rezolutne i niebezpieczne, ale...pomyślałem o adopcji. Tylko takiej normalnej, tradycyjnej.

Rosalie


    W domu panowała spokojna atmosfera. Wszyscy zajęliśmy się porządkami i sprzątaniem strychu. Chcieliśmy choć trochę odciążyć mamę, której ostatnio nie wiodło się najlepiej. Co prawda, pogodziła się z tatą, ale on, jak to on, znowu spędzał całe dnie w szpitalu, o nocach już nie wspominając, doprowadzając do tego, że biedna nie miała, co ze sobą zrobić. A my byliśmy w takim wieku, że nie potrzebowaliśmy już tyle opieki i poświęconego czasu, co te kilka lat po przemianie.
    I znowu pomyślałam o tym, że przydałoby nam się jeszcze jedno dziecko. Nam czyli Esme. Nie za ładnie się wyraziłam, ale liczył się przekaz. Było to jej największe marzenie, zaraz po tak oczekiwanej drugiej połówce Edwarda i ich zamążpójściu. Szkoda, że niemożliwe do spełnienia.
    Odłożyłam wielkie pudło z powrotem na jego należyte miejsce, uważając przy tym na unoszący się wszędzie kurz. Nie znosiłam go, szczególnie wtedy, gdy osadzał się na włosach i ubraniach.
    Otworzyłam kolejny kufer. Znajdowały się w nim jakieś pożółkłe stare papiery i..., zaraz, czy to jakiś pamiętnik, czy tylko mi się tak wydaje? 
    Teraz nastąpił ten niezręczny moment. Zajrzeć do niego czy nie. W końcu, po wymienieniu wszystkich za i przeciw (otwórz go, Rose, może to taki specjalny zeszyt, w którym zapisywane są bardzo ważne informacje, ale schowano go tu dla ostrożności?), zrobiłam to.
    Pierwsza strona zachwycała wyszukanymi zdobieniami i pięknymi rysunkami. Litery znajdujące się na środku składały się w logiczny napis o treści "Esme Cullen". 
    Kurde. Pamiętnik mamy.
    Przekręciłam kartkę. Moim oczom ukazał się mały arkusik papieru wetknięty tu przez przypadek, który jedną dwudziestą piątą sekundy później leżał już u mnie na kolanach. Odstawiłam pamiętnik na bok, by zapoznać się z ową tajemniczą karteczką. Rozwinęłam ją. Format A4, rogi pozaginane, brzegi pourywane. Taki papier potrzebny do zapisania czegoś ważnego, na szybko. Coś jak mama, kiedy w najmniej oczekiwanych momentach do głowy przychodzą jej pomysły na nowe piosenki. Zupełnie identycznie.
    Nie pomyliłam się. Na arkuszu zapisany został utwór pod dziwnym tytułem "Oh well". Dosyć długi, siedmio - zwrotkowy plus refren po każdej. Zaczęłam analizować jego tekst. Na coś przydały się w końcu te żmudne studia polonistyczne, ucieszyłam się, wspominając tamte lata w akademiku z Emmett'em. Dzikie imprezy do białego rana, wesołe spacery po zajęciach, jeszcze raz imprezy. Ah, to były czasu.
    Rose, skup się!! Masz robotę do wykonania!!
    Utwór krył w sobie masę metafor, tematem przewodnim było coś, co, jak dobrze myślę, się utraciło, ale w żaden sposób nie dało się tego odzyskać. Wiedziałam, że chodzi o dziecko. Chłopczyka, którego Esme chciała nazwać Benjamin. Ale marzenia diabli wzięli i nic z nich nie wyszło.
    Bez sensu. Bo najpierw się czegoś bardzo pragnie i zrobi się dla tego czegoś wszystko, a później jak już jest, to wszystko musi się popsuć.
    W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Dziwne. O tej porze? Dochodziła siedemnasta, mama poszła do taty do szpitala, Edward zabrał Bellę do kina, reszta rodziny pomagała mi w sprzątaniu. Kto to mógł być? Zeszłam na dół, pełna obawy, kogo tam zobaczę. To nie był czas na kolejne niemiłe niespodzianki i przykre wydarzenia. Chcieliśmy przede wszystkim odpocząć i naprawić relacje rodzinne. To na tym zależało nam najbardziej.
     Albo ja źle widzę, albo przy drzwiach nie było nikogo. Myślałam, że wszystko dobrze z moim wampirzym wzrokiem, jak i słuchem, bo wyraźnie słyszałam dzwonek. Podeszłam bliżej, tak, że od wejścia dzieliło mnie około piętnastu metrów, ale i to na marne. Bo tam naprawdę nikt nie stał!
    Ostatni dystans pokonałam w wampirzym tempie. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się dookoła. Nic. To miały być jakieś żarty? 
    Na wycieraczce dostrzegłam jakąś kartkę. Westchnęłam i podniosłam ją z ociąganiem. Jak się okazało, była to wizytówka, wytłaczana rzędami przezroczystych kwiatów. "John Jones, specjalista w dziedzinie medycyny estetycznej" - widniało na niej. Obróciłam ją i to, co zobaczyłam na odwrocie, dosłownie ścięło mnie z nóg.


"To jeszcze nie koniec. Tylko tym razem nie będzie tak kolorowo.                                                                                                     Heidi"

    Cholera jasna!


 ................................................................


No wreszcie! Witam Was, moich kochanych Czytelników, w nowym roku. Mam nadzieję, że będzie to dobry okres.
Boże, ludzie, co się dzieje?! Prawie 3,5 tys. wyświetleń! Nie wiem, jak Wam dziękować, rozjaśniacie moje szare życie!
Dedykuję go wszystkim ludziom nawet najmniej związanym z blogiem. To dla Was to robię, więc i dla Was będzie ten rozdział!
Jako, że mam ferie, będę miała bardzo dużo czasu, więc, kto wie, może uda mi się coś napisać i wstawić już niedługo?
Kocham Was!