środa, 29 sierpnia 2012

X

Esme

    - Ale na pewno porozmawiasz o tym urlopie? - zapytałam, żegnając się z Carlisle'm następnego dnia rano przed domem - Wiesz, że to dla mnie ważne.
- Słowo harcerza - uniósł dwa palce i przyłożył je do serca.
- No dobrze, jedź już, bo się spóźnisz - otworzyłam drzwi samochodu.
- Będę tęsknił, kochanie -  powiedział z troską w głosie.
- Ja też. Do zobaczenia wieczorem - rzekłam i odwróciłam się, by wejść do domu.
- Esme? - anioł złapał mnie delikatnie za rękę.
- Tak?
- Bądź grzeczna - uśmiechnął się promiennie.
- Zawsze jestem. Pa pa - wsiadł do auta z wielką niechęcią i odjechał. Zanim udałam się do domu, popatrzyłam, jak samochód znika za drzewami.
    W środku panowała radosna atmosfera. Edward i Jasper oglądali telewizję. Towarzyszyły temu wesołe chichoty.Z pewnością była to jakaś komedia. Emmet reperował swego jeepa w garażu.
- Gdzie dziewczyny? -zapytałam Jaspera.
- Wydaje mi się, że w garderobie Alice. Kazały ci to przekazać - podał mi małą karteczkę, na której pisało : "Mamo, mamy dla ciebie niespodziankę. Czeka u mnie w pokoju. Całuję, A."
- Dziękuję, kochanie - rzekłam i ruszyłam we wskazanym kierunku. Już na schodach słyszałam tłumione śmiechy. Była z nią też Rosalie.
- O co chodzi, Alice? - jej garderoba była takiej samej wielkości jak moja, a może nawet większa. Obie miałyśmy zamiłowanie do romantycznych sukienek i niebotycznych obcasów. Rose również podzielała nasze zdanie, lecz, towarzysząc nam podczas kilkudniowych zakupów, nie rzucała się na półki z ubraniami, jak jej matka i siostra.
- Mamy dla ciebie niespodziankę - zaświergotał  chochlik. Dopiero teraz zauważyłam, że  trzyma za sobą wielkie pudło obwiązane srebrną wstążką. Podała mi je i powiedziała :
- O to ona!
- Dziękuję - uściskałam je obie i otworzyłam pakunek. Kiedy odchyliłam wieczko, oniemiałam : w środku była przepiękna sukienka w moim ulubionym, białym kolorze, z krótkim rękawem, paskiem w talii i koronkową górą.
- O boże, jest piękna - wykrztusiłam.
- Naprawdę nie ma za co. Będzie pasować do tych butów, które kupiłyśmy w zeszłym tygodniu - powiedziała Rose i mrugnęła porozumiewawczo.
- I tej bransoletki od taty - Alice była w swoim żywiole.
- A torebka?
- Ładnie skomponuje się z małą, białą kopertówką w kształcie pudełka - podsunęłam.
- Masz rację, mamo - krzyknęły chórem.
- A ja? W co mam się ubrać?
- Alice, przecież cały ten pokój tonie pod ciężarem twoich ciuszków - mój syn zajmował zaledwie trzy nieduże półki,podczas, gdy odzież jego żony leżała wszędzie.
- No tak, ale nie wiem, co do czego założyć ! - lamentowała.
- A może poszukamy czegoś u mnie? - zaproponowałam. Ciemnowłosa od razu rozchmurzyła się i zaczęła skakać w miejscu. 
- Naprawdę? Dziękuję! - objęła mnie lekko i udałyśmy się do sypialni, przez którą przechodziło się do przestronnej garderoby. Stało w niej ogromne lustro, resztę stanowiły zaś różnorodne półki, wieszaki i uchwyty uginające się pod ciężarem ubrań i błyskotek. I oczywiście butów! 
- No to czego szukamy? - rzekła oczarowana Rosalie. Nie mogła oderwać oczu od pomarańczowych sandałków na koturnie.
- Podobają ci się? - zapytałam ją.
- Bardzo.
- To dobrze - ściągnęłam je z półki i podałam jej - bo pójdziesz w nich na jutrzejszą ceremonię.
- Dziękuję - pocałowała mnie w policzek. Z racji tego, że byłam od niej wyższa, musiałam lekko ugiąć kolana.
    Po dwóch godzinach zdecydowałyśmy, w co ubiorą się nasze absolwentki : Alice założy niebieską sukienkę oraz zielone szpilki, pożyczone ode mnie, Rose zaś owe buty i kostium z baskinką. Kiedy wyszły, by znaleźć mężów, postanowiłam zrobić odwlekany porządek, to znaczy  poukładać buty i ubrania według pór roku i powyrzucać pudełka i torby na zakupy, które leżały w każdym kącie. 
   Po skończeniu pracy, rozejrzałam się z tryumfem po pokoju. Wreszcie zawitał tu ład. Wynosząc śmieci do kuchni, spojrzałam na wiszący tam zegar. Dochodziła szesnasta, czyli za około godzinę Carlisle będzie już w domu. Podjęłam decyzję, że do tego czasu zdążę jeszcze dokończyć książkę, do której dawno nie zaglądałam. Do przeczytania zostało mi sześć rozdziałów. W sam raz!
    Odkładając książkę, przy której nieźle się wzruszyłam, usłyszałam dźwięk silnika samochodu mojego męża. Chciałam poczekać na niego w sypialni, ale tęsknota wzięła górę. Wybiegłam z domu jak strzała i zarzuciłam mu ręce na szyję. Efekt był taki, że rozległ się wielki huk i oboje upadliśmy na ziemię.Carlisle zaczął się śmiać, dołączyłam do niego.
- Dziękuję za niesamowite hmmm, powitanie, kochanie - jego uśmiech mnie onieśmielał.
- Wszystko dla ciebie - próbowałam wstać, ale mnie powstrzymał - Co robisz?
- Ta ziemia jest taka przyjemna - rzekł rozmarzonym głosem, jednocześnie patrząc mi w oczy - Mam dla ciebie niespodziankę.
- To już dziś druga - zamruczałam.
- Druga?
- Tak. Pokażę ci ją jutro.
- Nie mogę się doczekać. Moja jest trochę inna - podniósł się i pomógł mi wstać - Zostawię dokumenty i możemy iść.
- Dobrze, daj mi kilka minut, to się przebiorę - ruszyłam pędem do garderoby i założyłam czarną sukienkę z koronki. Kiedy wychodziłam z sypialni, mój ukochany zamykał właśnie drzwi gabinetu.
- Szybka jesteś -zbliżył się i pocałował mnie w szyję - Wyglądasz tak kusząco.
- Dziękuję. To gdzie idziemy?
- Zobaczysz - był coraz bardziej tajemniczy - Wykonam tylko jeden ważny telefon. Przepraszam na chwilę - oddalił się i wyjął komórkę. Z tego, co usłyszałam, rozmawiał z Alice. Ciekawe, o co chodziło.
- Już - oznajmił.
    Zeszliśmy po schodach na parter. Kiedy zauważyłam, że kierujemy się do lasu, zapytałam, dokąd zmierzamy, na co odpowiedział : 
- Jeszcze chwilka, skarbie.
    W końcu spostrzegłam naszą polanę, z każdym krokiem coraz mniej skrytą za drzewami. Wydawało mi się, że oświetla ją jakieś światło, lecz to pewnie tylko złudzenie. Gdy podeszliśmy bliżej, zrozumiałam, że nic mi się nie przywidziało. 
    Cała polanka tonęła w różowych świecach. Na środku leżał biały, niezbyt duży koc pokryty płatkami róż.
- Boże, Carlisle - szepnęłam - Tu jest cudownie.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się szeroko.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Wystarczy mi twoja obecność- powiedział, biorąc mnie na ręce i przenosząc na koc. Ułożyłam się na nim i przyciągnęłam do siebie anioła. Czułam się wspaniale, ale miałam przeczucia że to nie koniec niespodzianek.
- Esme, muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? - spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich troskę i radosne iskierki. Z pewnością było to coś dobrego.
- Dostałem urlop - w tym momencie chciałam krzyczeć i skakać ze szczęścia. Zamiast tego pocałowałam namiętnie mojego wybranka.
- Kocham cię - wyszeptałam.
- I to tylko dlatego, że dostałem urlop? - odparł z uśmiechem.
- Oczywiście, że nie - pokręciłam głową - Dlatego, że jesteś, że mnie kochasz. Dałeś mi wszystko, o czym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. Cudowną rodzinę. Uczucie.  Życie. 
- To dzięki tobie. Tchnęłaś radość i miłość w moje życie.
- Nic więcej nie mów - przyłożyłam mu palec do ust i pocałowałam namiętnie. Na tym się nie skończyło - kilka chwil później byłam już bez sukienki i zajmowałam guziczkami od jego koszuli, na co zareagował długim, przeciągłym mruczeniem. Gdy pozbyliśmy się już odzieży wierzchniej, usiadłam na Carlisle'u, całując po nagim już torsie.
- Oszaleję z tobą - wyszeptał do moich na wpół otwartych ust.
    Chwilę później oddaliśmy się chwili zapomnienia.

Carlisle

    Leżeliśmy tak kilka godzin, okryci jedynie cieniutkim kocykiem. Wydawało mi się, że, aby uniknąć poszukiwań ze strony naszych wścibskich dzieci, szczególnie Emmeta, należy wracać już do domu, lecz było mi tu tak dobrze. Esme leżała wtulona we mnie z zamkniętymi oczami.  Doskonale wiedziała, że się w nią wpatruję, więc uniosła głowę i zapytała zaspanym głosem : 
- Pora wracać? - przytaknąłem, zakładając ubrania leżące najbliżej koca. Reszta porozrzucana była po całej polanie.
    Chwilę potem podążyłem wyznaczoną ścieżką do domu, stawiając czoła nadchodzącej codzienności. Była przy mnie moja ukochana istotka, bez której nigdy nie byłbym tym, kim jestem dziś.

Od autorek :
Wybaczcie, rozdział miał być w poniedziałek, ale z racji tego, że był długi i miałam stresa ( byłam ciekawa, z kim jestem w klasie), napisałam go dopiero dzisiaj. Następny pojawi się jeszcze w wakacje, a co do tych późniejszych, to nie wiem, co ile będę je dodawać. Pewnie raz w tygodniu, ale nic jeszcze nie wiadomo. Pozdrawiam, Magda.

środa, 22 sierpnia 2012

IX

Esme

    Naszą rozmowę przerwał głośny stukot do drzwi. Wyjrzałam przez okno. Ujrzałam tylko kobietę ubraną w gruby, skórzany płaszcz. Nie widziałam dokładnie jej twarzy, stała pod parasolem. Czarnym w czerwone groszki. Na ramiona opadały jej lekko pofalowane, jasne włosy. 
    Zapukała jeszcze raz.  Poszłam, by jej otworzyć. 
- Pani Cullen? - zapytała.
- Tak, to ja - odparłam .
- Mogę wejść? 
- Proszę - odsunęłam się, po czym wskazałam jej drogę do pokoju gościnnego. 
    Posłusznie szła za mną. Po paru minutach zdecydowała się zdjąć mokre już okrycie. Przyjrzałam się jej dokładnie. Błękitne oczy, nos lekko zadarty... 
    Ciekawiło mnie, co ją tu sprowadza. 
- Jestem w sprawie pani syna - zaczęła lekko zakłopotana - Uczę Jaspera matematyki, z którą dotychczas szło mu dobrze - co jakiś czas sprawdzała, czy nie ma go w pobliżu. 
    Zapewne Edward znał już cały ciąg rozmowy, toteż przenieśli się do innego pokoju. 
- Czy zna pani powód, dla którego zrezygnował z konkursu w ten czwartek? - popatrzyłam na nią z zaskoczeniem. 
    Śmieszyło mnie jej podejście do tej sprawy. Uważała to za najważniejszą sprawę. 
- Nie, nawet nic nie mówił o konkursie. 
- Cóż, ostatnio pogorszył się w nauce. W ostatnim teście zdobył tylko 4 punkty na  25 możliwych. Niestety otrzymał ocenę niedostateczną. 
    Z panią Johns rozmawiałam jeszcze pół godziny. Później, zrezygnowana, odeszła. Gdy była już daleko, wybuchnęłam śmiechem. Jasper wyjrzał zza drzwi. Popatrzył na mnie jak na wariatkę, później powiedział tylko:
- No co? Ten test to była jedna wielka porażka ! 
- Wiem, wiem. 4 punkty... Cały ty, ile razy pisałeś już ten test? 
- Ten drugi raz. To nowość, zmiana programowa.
    W tym samym czasie do domu wszedł Carlisle. Postanowiłam powiedzieć mu o "sukcesie" naszego syna.
- Brawo, Jasperku! - powiedział klepiąc go po ramieniu - Wspaniale reprezentujesz naszą rodzinę!
- To ma być sarkazm?  - zapytał.
- Nie wiem - powiedział tajemniczym tonem Doktor Cullen.
- Uznam to za pochwałę, tatusiu -dopowiedział uśmiechnięty.
- A teraz idź się pobawić, synku -dodał Carlisle. Miał głos troskliwego ojca.
- Dobrze, tatusiu, jednak liczę na to, że kupisz mi nową zabawkę -powiedział Jasper patrząc na Carlisle z żalem.
-Tak, tak, ale najpierw skończ osiemnastkę po raz dwusetny - nasz syn skinął tylko głową, następnie poszedł do swojego pokoju. 
- Trzymam cię za słowo - powiedziałam zaczepnie.
- Ty ? -zapytał. 
- Mhm. W imieniu Jaspera.
- Dobrze -odparł.
    Carlisle pocałował mnie, po czym powiedział swoim troskliwym głosem :
- Esme, czy mówiłem ci już, że kocham cię nad wszystko, nad całe moje życie? - popatrzyłam na niego przez chwilę. Mój jasnowłosy anioł nie zmienił się od momentu, gdy spotkałam go pierwszy raz. Był czuły, opiekuńczy... Za te cechy kochałam go najbardziej. Kochałam go na wieki. 

Od autorek:

Zamieściłam ten rozdział trochę późno, ale dopiero wróciłam z księgarni. Boże, za tym wszystkim do szkoły to trzeba się nalatać :). Nie przedłużając - dzięki za komentarze i wejścia <3

niedziela, 19 sierpnia 2012

VIII

Esme

    Był to chłodny, letni poranek. Odkąd wróciliśmy ze Szwecji, pogoda znacznie się poprawiła - w ogóle nie padało. Zamiast tego cały dzień świeciło słoneczko.
    Carlisle był dziś w pracy dłużej niż zwykle. Powinien wrócić jakieś trzy godziny temu. Zmartwiona, postanowiłam zadzwonić i zapytać, co zatrzymało go w szpitalu.
- Słucham? - zapytał tym swoim służbowym tonem.
- Kochanie? - nie wiem, dlaczego poczułam ból w gardle. Zaniemówiłam na krótko.
- Esme, jak dobrze cię słyszeć - ucieszył mnie jego głos - Przepraszam, że nie uprzedziłem o późniejszym powrocie, ale mam tu nagły wypadek.
- Czy to coś poważnego?
- Mhm - odmruknął. Widać, ten temat był dla niego drażliwy. Nie pytałam już o nic.
- Do zobaczenia - rzuciłam z goryczą, której nigdy u siebie nie wykryłam.
- Skarbie...
- Tak?
- Nie rozłączaj się jeszcze - powiedział błagalnym tonem.
- Dobrze - milczeliśmy przed długi czas.
- Wrócę najszybciej, jak będę mógł. Oczywiście, przewiduję rekompensatę w formie wyjazdu. Co powiesz na pobyt na wyspie?- marzyłam, by znowu tam przebywać. Ten piękny zakątek stał się częścią mojego życia, oprócz tego nosił nazwę "Esme".
- A co z dziećmi? - zapytałam przerażona ich ostatnim wybrykiem - Pamiętasz ich "bankiecik"? - w odpowiedzi usłyszałam tylko słodki śmiech.
- Nie martw się o nich. Tym razem będą grzeczni, już ja o to zadbam -  Byłam bardzo szczęśliwa. Chciałabym zobaczyć już wyspę i razem z Carlisle'm wygrzewać się na miękkim, żółtym piasku.
- No dobrze, kończmy - doradził anioł - Niedługo się spotkamy, więc przygotuj się na egzotyczny weekend - roześmiał się ponownie, po czym zakończył rozmowę.
    Zeszłam na dół, by powiedzieć Alice, Edwardowi, Emmetowi, Jasperowi oraz Rosalie o naszych wakacyjnych planach.W salonie zastałam tylko krótki liścik, po ledwo czytelnym piśmie poznałam, że jego autorem jest miedzianowłosy " Idziemy na baseball, wrócimy przed zmrokiem, uściski". Pamiętam nasze rodzinne rozgrywki. Nagle, wpadł mi do głowy pewien pomysł : a może spędzimy ten weekend na wyspie w siódemkę?
    Usłyszałam dźwięk silnika dobiegający z podjazdu. To Carlisle wrócił ze szpitala! Pobiegłam w normalnym tempie do drzwi wejściowych. Jak zawsze, nasze powitanie wyglądało tak: czekałam na niego na schodkach prowadzących do domu. Kiedy podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam namiętnie. Następnie  objęci, zmierzaliśmy do gabinetu, gdzie zostawiał teczkę z dokumentami i torbę lekarską.
- Carlisle? - zapytałam, kiedy byliśmy już niedaleko schodów na drugie piętro.
- Tak, skarbie?
- A może weźmiemy dzieciaki na wyspę? - powiedziałam to tak, jakby nasza gromadka była w wieku przedszkolnym. Anioł uśmiechnął się, a następnie chrząknął znacząco, co znaczyło, że moja decyzja jest dla niego najważniejsza.
- Skoro tak uważasz - odparł - Jedźmy wszyscy razem. Zastanowiłbym się jednak co do Edwarda -Przypomniałam sobie Bellę. Pewnie chciałby zostać z nią w Forks.
- Pewnie tak.
- Skąd wiesz, o czym myślę? - spytałam zdziwiona. 
- Skarbie, powiedziałaś to na głos - zaśmialiśmy się razem. Mój ukochany pocałował mnie przelotnie w usta i zniknął. Usłyszałam jego kroki  w gabinecie, później w sypialni. Wydawało mi się, że czegoś szuka, lub po prostu zastanawiał się nad wyjazdem. Postanowiłam udać się do salonu i dokończyć książkę, do której, z braku czasu, nie zaglądałam prawie trzy dni.
    Jakiś czas później zszedł do salonu i siadł w swoim ulubionym, burgundowym, pasującym do kanapy, fotelu. Rozglądał się po pokoju, jakby widział go pierwszy raz. Wreszcie spojrzał w moją stronę.
- Niestety, nie mogę wziąć urlopu - rzekł po namyśle.
- Wiem - odpowiedziałam tym samym tonem.
- Skąd? 
- Widać to po tobie - lekko się uśmiechnął, szkoda, że tak krótko. Na jego twarzy znów widać było smutek.
- Dzwonili ze szpitala, muszę tam jechać. Zdarzył się przerażający wypadek.
- Co to za masakra?
- Pewien kierowca zderzył się z pociągiem.
- To naprawdę poważne. Kiedy wrócisz?
- Jeśli sytuacja się unormuje, to pewnie jutro rano - podszedł do mnie - Przepraszam. Do zobaczenia, Esme - wypowiedział te słowa z nabożną czcią, jakbyśmy mieli nie widzieć się całe lata. Mój ukochany objął mnie, a potem wyszedł. Nie miałam mu tego za złe - wręcz przeciwnie - ceniłam jego cierpliwość i chęć niesienia pomocy innym.
- Hej, mamo - odwróciłam się. W progu stał Jasper a za nim cała reszta. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Już wróciliście?
- Spójrz za okno - powiedziała Alice. Dopiero teraz zauważyłam, że na dworze leje jak z cebra. Biedny Carlisle! Musi pracować w taką pogodę.
- Zmokliście?
- A jak myślisz? - odparła Rosalie - Mamo, jesteśmy już duzi, potrafimy o siebie zadbać -cała gromadka weszła do salonu i opowiedziała mi przebieg gry, po czym roześmialiśmy się głośno ze spektakularnego upadku Alice. 
    Z niecierpliwością oczekiwałam jednak przybycia mojego najdroższego anioła, którego kocham nad życie.

Od autorek:

Ten rozdział pojawił się dość późno, z powodu braku weny.  Wielkie dzięki za wszystkie komentarze, lecz z każdą notką ich liczba maleje. No cóż, w końcu są wakacje. Następny rozdział już niedługo :)

środa, 15 sierpnia 2012

VII

Esme

    - Nie płacz już, kochanie, nie chcę, abyś cierpiała - pocieszał mnie Carlisle kojącym głosem, kiedy zmierzaliśmy wolnym krokiem ku naszej polanie.
- Dobrze, już nie będę - powiedziałam, lecz po chwili znowu zalałam się łzami - Przepraszam, to takie trudne!
- Już, cichutko - zatrzymał się i przytulił mnie mocno, ale delikatnie. Od razu poczułam się lepiej, ale nie na tyle, by całkowicie przestać płakać.
- Potrzebuję podwójnej dawki tego lekarstwa, doktorze - rzekłam ochrypniętym głosem. Mój ukochany, nic nie mówiąc, wziął mnie na ręce i przyciągnął twarz do mojej szyi.
- Tak lepiej? - zapytał.
- Zdecydowanie.
    Niósł mnie tak aż do naszej polany, na której było już ciemno. Nie przeszkadzało nam to jednak w niczym.
- Dziękuję, skarbie - pogłaskałam go po policzku, kiedy postawił mnie na ziemi. 
- Za co? - odparł zdziwiony.
- Za to, że pocieszasz, gdy płaczę, przytulasz, kiedy mi źle, kochasz pomimo moich wad - urwałam na chwilę - Za to, że jesteś.
- Zawsze będę - usiadł na wielkim kamieniu - Przy tobie. Nigdy cię nie opuszczę - uśmiechnęłam się. 
- Kocham twój uśmiech. Kocham ciebie.
- Jesteś cudowny - usiadłam obok niego i przechyliłam głowę, tak, by dotykała jego ramienia. Carlisle musnął moje wargi. Zamruczałam z zachwytu.
- Hmmm, widzę, że moje lekarstwa pomogły?
- I to jak - zaśmiałam się - Poprosiłabym jednak o trochę więcej. Tak na zapas.
- Oczywiście, już się robi - pochylił się ku mnie i oparł swoje czoło o moje.
- Twoje oczy są jak narkotyk - jak zacznę, to nie mogę przestać - wyszeptałam, na co anioł westchnął i pocałował mnie namiętne i słodko. 
    Nagle rozległ się donośny dźwięk jego telefonu. Oderwaliśmy się od siebie. 
- Przepraszam,kochanie, muszę odebrać - przystawił komórkę do ucha - Halo? - odezwał się - Dobrze, do zobaczenia - rozłączył się.
- To ze szpitala? - Carlisle przytaknął - I to w takiej chwili?
- Bardzo mi przykro, dokończymy, jak tylko wrócę. Obiecuję.
- Czyli kiedy?
- Nie wiem dokładnie. Myślę, że będę w domu nad ranem lub troszkę później.
- Dobrze, skoro tak musi być - odparłam zrezygnowana.
- Nie smuć się - pocałował mnie w czoło - Wszystko ci wynagrodzę. Kocham spędzać z tobą czas, ale pracować też trzeba.
- Rozumiem to. Kiedyś też chciałam zostać lekarzem.
- Nigdy o tym nie wspominałaś.
- Były to tylko marzenia, które nie mogły się ziścić.
- Opowiesz mi?
- Kiedy miałam szesnaście lat, trafiłam do ciebie ze złamaną nogą. Już wtedy chciałam pomagać ludziom, tak jak ty - spojrzałam na niego, był mocno poruszony - Rodzice nie zgodzili się jednak na to. Powiedzieli, że mam zastąpić mamę i być nauczycielką. Pracowałam w tym zawodzie aż do ukończenia dwudziestu jeden lat. Poznałam wtedy Charlesa, za którego musiałam wyjść za mąż miesiąc później. Od tamtej pory nie wykonywałam żadnej pracy. Kilka razy pomagałam w banku, który oficjalnie przejął Charles przed wyjazdem na wojnę, ale zdarzało się to dość rzadko.
- To smutne - Carlisle spuścił głowę, lecz natychmiast ją uniósł - Esme, przecież mogłabyś pójść na studia medyczne i spełnić swoje marzenie.
- Na razie to rodzina i jej bezpieczeństwo są dla mnie najważniejsze. Chodźmy już - wstałam i pociągnęłam go za rękę - Nie chcę, żebyś spóźnił się do szpitala.
    Szliśmy, rozmawiając o przeszłości. Mój mąż opowiedział mi o swoim trudnym dzieciństwie w cieniu tragicznej śmierci mamy. Dopiero wtedy zrozumiałam, że powinnam być bardziej wyrozumiała dla rodziców. Mimo, że nie okazywali mi tego w oczywisty sposób, to i tak chcieli dla mnie jak najlepiej.
- Naprawdę mi przykro, kochanie. Przez cały czas znosisz moje zachowanie, a tymczasem nie masz komu opowiedzieć o swoich problemach. Przepraszam cię.
- Nie masz, za co - powiedział łagodnie - Jesteś dla mnie najważniejsza.
- Obiecuję, że teraz będę poświęcać ci więcej uwagi.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
    W domu panowała przytłaczająca cisza. Weszliśmy do salonu. Na kanapie siedziała Rosalie, a obok niej Emmet, Jasper i Alice. Edward stał na przeciwko kominka. Kiedy nas zobaczyła, natychmiast wstała i podbiegła do mnie.
- Mamo, tak bardzo cię przepraszam za mój wybuch. Nie chciałam, żeby to się stało - wyszeptała. Jej oczy były suche, co potwierdziło, że mówi prawdę - Ostatnio tyle się wydarzyło, a ja przysparzam ci jeszcze więcej kłopotów.
- Nie mów tak, kochanie. Każdemu zdarzy się czasem rozładować kłębiące się w środku emocje - przytuliłam ją - Nie płacz już, Rose. Wszystko w porządku.
- Nie wiem, co powiedzieć - oderwałyśmy się od siebie - Dziękuję.
- Będę na górze.
- Mamo?
- Tak? - odwróciłam się.
- Przeprosiłam już Edwarda.
- Cieszę się, córeczko - uśmiechnęłam się i razem z Carlisle'm ruszyliśmy do sypialni.
    Kiedy kilka godzin wcześniej płakałam w łazience, myślałam, że nie uda się już odbudować naszych relacji rodzinnych. Że to, co nas łączyło, nigdy nie będzie już takie jak wcześniej. Ale nauczyliśmy się wybaczać i akceptować odmienne poglądy. Jesteśmy silni i nie damy się zniszczyć. Nigdy.

Od autorek:

Nie jesteśmy do końca zadowolone z tego rozdziału. Obiecujemy, że następny będzie lepszy. Jak zawsze - dzięki za wsparcie :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

VI

Carlisle

    Wieczór był wyjątkowo ciepły i przyjemny, co jest rzadkością w tym mieście. Żółta kula schowała się już prawie w całości za horyzontem, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci różowo-pomarańczowych smug na sinym niebie. Kiedy patrzyłem na zachód słońca, przypomniały mi się same radosne chwile. Pierwsze spotkanie z Esme, nasz ślub, wakacje na wyspie. Dla tych wspomnień z moją ukochaną mógłbym oddać życie.
Po chwili słońce całkowicie zniknęło i obraz wspaniałych barw na niebie pozostaje już tylko w pamięci.
    Dzisiaj lotnisko było oblegane przez przez turystów i rodziny wracające z wakacji. Lekko mnie to zdziwiło - za kilka dni miał się zakończyć rok szkolny. Udało nam się jednak zachować spokój i z doklejonym uśmiechem przemierzyć terminal w poszukiwaniu naszych kochanych dzieci. Edwardowi wychodziło to jednak gorzej - czerwony kolor oczu zmienił barwę na złoty dopiero dziś rano.
- Spokojnie, kochanie - szepnęła Esme do niego.
- Kocham cię, mamo - odpowiedział, uśmiechając się do niej. 
- Ja ciebie też - moja najdroższa zawsze traktowała dzieci jak własne. To było cudowne. Patrząc w jej oczy można było dostrzec tę miłość, którą darzyła wszystkich.
    Kiedy zmierzaliśmy do wyjścia, moją uwagę przykuła pewna dziewczynka. Wyglądała na najwyżej pięć lat. Była śliczna - miała blond włoski zebrane w długi warkoczyk, duże niebieskie oczka i różane usteczka. Trzymała w rączce brązowego misia i patrzyła na mnie niewinnie. Uśmiechnęła się, ukazując rządek mlecznych zębów. Zrobiłem to samo.
- Jaka słodka dziewczynka - szepnęła Esme. Wiedziałem, że chciałaby mieć własne dzieci. Zrobiłbym  wszystko, aby spełnić jej prośbę, ale dla wampirów jest to niemożliwe.
    Przytuliłem mocniej moją żonę, a ona wtuliła się we mnie i wymusiła blady uśmiech. Wyszliśmy na lotniskowy parking.
    Stali w cieniu rozłożystego dębu. Emmet opierał się o swojego jeepa, a Jasper o czarnego Mercedesa - pojazd, którym na co dzień jeździłem ja.
- Skarbie! - Alice jak zawsze puściła się biegiem, bez zamartwiania o bagaże, które dźwigałem razem z miedzianowłosym.
- Mama, tata... Edward! - moi synowie uściskali się przyjacielsko. Spojrzałem na Esme. Miała łzy w oczach. Postawiłem walizki na ziemi, pocałowałem ją w czoło i powiedziałem:
- Widzisz, kochanie, wszystko wróciło do normy - uśmiechnęła się, odgarniając zbłąkane kosmyki z mojego czoła.
- Gdzie Rosalie? - zapytała Emmeta.
- Czeka na nas w domu.
- No to jedziemy już?- dodała płaczliwym tonem - Jestem zmęczona.
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę, zaraz będziemy w domu - zapewniłem.
- W domu powiadasz - moja żona uniosła brwi, na co zareagowałem napadem śmiechu.
- Uuuuu...
- Emmet, uspokój się - pacnęła go lekko w ramię.
- No dobrze, już. Mam propozycję: ja, Jasper, Edward i Alice pojedziemy Jeepem. 
- A my - spojrzałem na Esme - Mercedesem.
- A więc do zobaczenia na miejscu - włożyłem walizki do bagażnika i odjechaliśmy.
    Włączyłem radio. Leciała właśnie nasza ulubiona piosenka - Moonlight Sonata. Moja ukochana wtuliła się we mnie. Wydawało mi się, że jest jej zimno, więc szybko podkręciłem ogrzewanie, na co uśmiechnęła się błogo, zamknęła oczy i dodała:
- Rozumiemy się bez słów - pocałowałem ją we włosy i skręciłem w dróżkę prowadzącą do naszego domu.
    Rosalie siedziała w salonie. Oglądała telewizję i nie ucieszyła się zbytnio z naszego powrotu. Nic nie mówiąc, posłała Edwardowi lodowate spojrzenie.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Jesteś śmieszny - zadrwiła.
- Daj mu spokój - odezwałem się spokojnie - Przecież wiesz, dlaczego uciekł.
- Może niech lepiej wraca do tej Szwecji! - krzyknęła. 
- Nie mogę tak dłużej! - wyznała Esme i wybiegła z pokoju. Po chwili usłyszałem głośne trzaśniecie drzwi od łazienki.

Esme

    Myślałam, że teraz wszystko będzie już w porządku. Że będziemy szczęśliwą rodziną wspierającą się w trudnych chwilach. Miałam już dość tych sprzeczek i wzajemnej nienawiści, która atakowała wszystkich dokoła. Czułam jednak, że to nie koniec naszych problemów i może być jeszcze gorzej. 
    Zamknęłam drzwi z hukiem i usiadłam na skraju wanny. Chciałam sobie wszystko przemyśleć i wysunąć wnioski.  Nie zdążyłam nawet zacząć, bo rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
- Esme, jesteś tam? - to Carlisle. Na pewno martwi się o mnie. Chciałam jednak zostać sama.
- Tak - odpowiedziałam, panując nad głosem, który coraz bardziej mi się łamał.
- Dobrze się czujesz?
- Tak.
- Na pewno? - nie dawał za wygraną.
- Owszem - nie mogłam już dłużej trzymać tego w sobie. Po policzkach pociekły mi łzy, wzrok zaczął się zamazywać. 
    Nagle drzwi otworzyły się. W progu stał Carlisle, patrząc na mnie z troską. Podszedł do mnie, klęknął i szepnął:
- Nie płacz, skarbie - otarłam łzy ręką i spojrzałam mu w oczy.
- Poszedłbyś ze mną na spacer?
- Oczywiście - wstał, złapał mnie za rękę i wyskoczyliśmy przez okno do ogrodu.


Od autorek:
 Ta notka nie jest nie należy do najlepszych. Cóż,odbijemy sobie w następnej. Od teraz będziemy pisać krótsze, ale pojawiające się częściej rozdziały. Mamy nadzieję, że spodoba się wam ten pomysł. 
Dzięki za wsparcie i komentarze dodające nam otuchy.
Pozdrowionka :*



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

V

Esme

    Leżeliśmy na hotelowym łóżku w samej bieliźnie już od paru godzin, wpatrując się w siebie nawzajem i gładząc po całym ciele. Było nam razem dobrze,chociaż jesteśmy małżeństwem od dziewięćdziesięciu lat, codziennie poznawaliśmy się od nowa.
    Wreszcie, słońce zaczęło wschodzić na jeszcze ciemnym niebie. Świat budził się do życia po długim nocnym odpoczynku. Do pokoju wpadły pierwsze promyki, delikatnie muskając mleczną skórę mojego blond-włosego anioła. Myśląc o nim, zawsze używałam tego określenia. Tylko ono w pełni oddawało jego urodę. Ach, te oczy! Ilekroć w nie spojrzałam, od razu odpływałam, a nogi robiły się jak z waty. Wiele bym dała za patrzenie w nie chociaż tyle, ile mój mąż poświęca pracy. Ostatnio dużo czasu spędzał w domu, jednak przed zniknięciem Edwarda bywał z rodziną tylko kilka godzin. Wiem, że Carlisle ratuje i ulecza wielu ludzi, ale chciałabym, żeby poświęcał trochę uwagi dzieciom i mnie. Było przecież tyle spraw do omówienia. 
- Kochanie? - mój ukochany położył mi rękę na policzku.
- Tak? - odparłam.
- O czym myślisz? 
- O twoich oczach - rzekłam rozmarzonym głosem. Zaśmiał się, co w połączeniu z promieniami wschodzącego słońca na twarzy tylko spotęgowało jego urok.
- Hmm... - spojrzał na mnie łobuzersko - Co powiedziałabyś na kilka tygodni na wyspie Esme? - czy mój mąż umie czytać w myślach? Przed chwilą myślałam o tym, że spędzamy razem mało czasu, a on zaproponował teraz wakacje na wyspie! Niewiarygodne! Ale to nazywa się miłość i troska o siebie. - Ostatnio trochę zmizerniałaś, muszę się tobą bardziej zaopiekować.
- Jesteś taki kochany! - przybliżyłam się do mojego męża, aby odwdzięczyć się długim, słodkim pocałunkiem. Nie zdążyłam jednak tego zrobić - w połowie do jego ust, rozległ się dźwięk starodawnego telefonu stojącego na małym stoliczku obok łóżka. 
- Halo? -powiedziałam do słuchawki zaspanym głosem. 
- Hej, mamo, to ja - odezwała się Rosalie.
- Witaj, kochanie! Czy coś się stało? Czy wszystko z wami w porządku, dom jest w jednym kawałku?
- Tak - zaśmiała się - Wszystko dobrze. A u was? Znaleźliście Edwarda?
- Owszem. Długo z nim rozmawiałam i uzgodniliśmy, że Edward wróci z nami do domu i wspólnie ustalimy, co będzie dalej z Bellą.
-Mówił ci o niej?
- Tak. Według niego ta dziewczyna zakochała się w nim, jak się później okazało, z wzajemnością, ale na razie nie wie o nas.
- Na razie?!
- Rose, spokojnie, nie dramatyzuj. Edward jest odpowiedzialny, ma na celu dobro rodziny. Jestem tego pewna. 
-  Miejmy nadzieję. 
-  Rozchmurz się. Nic się nie stanie - zapewniłam - Gdzie Emmett z Jasper'em?
-  Jasper biega po domu, bo Alice do niego nie dzwoni, a mój misiowaty mężulek ogląda telewizję. Od sześciu godzin!
- Na szczęście jeszcze dziś będziemy w domu.
- W porządku. Kiedy już wylądujecie, zadzwoń do mnie, to poślę po was Emmett'a. Może w końcu oderwie się od telewizora.
- A więc do zobaczenia wkrótce.
- Papa! - rozłączyła się i odłożyłam słuchawkę na widełki.
- Co znowu przeskrobały nasze dzieci? - zapytał Carlisle, który podczas mojej rozmowy telefonicznej z Rosalie zawzięcie bawił się kosmykiem moich włosów.
- Nic. Dlaczego zawsze podejrzewasz, że coś zrobili, gdy tylko nie ma nas w domu?
- Pamiętasz,co zastaliśmy po naszym powrocie z wyspy?
    Doskonale wiedziałam, o czym mówi. Pół roku temu Carlisle zabrał mnie na kilkutygodniowy pobyt na naszej wyspie. Bawiliśmy się świetnie, ale kiedy  dostaliśmy telefon z prośbą o szybkie stawienie się w szpitalu mego misia, spakowaliśmy walizki i ruszyliśmy do domu. Z lotniska odebrał nas Jasper. Sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Kiedy przyjechaliśmy do domu, wiedzieliśmy już dlaczego. 
    Drzwi wejściowe były oblepione bitą śmietaną, na schodach leżały worki na śmieci, z których wystawały butelki po piwach.
- Co tu się dzieje? - krzyknęłam przerażona.
- Nic, już nic - Jasper poszedł pierwszy i otworzył nam drzwi. W środku było jeszcze gorzej. 
    Obrazy, które przed naszym wyjazdem spokojnie wisiały na ścianach, teraz leżały na podłodze, po której walały się papierki po cukierkach i rozgniecione paluszki. 
    Weszłam po schodach na pierwsze piętro. Zobaczyłam Edward'a, Alice, Rosalie i Emmett'a, którzy gorączkowo sprzątali wszystkie śmieci i wymieniali zaniepokojone spojrzenia. Nie zauważyli mnie jeszcze,więc chrząknęłam znacząco. Podnieśli głowy i spojrzeli w moją stronę.
- Oooł - jęknął Emmet, na co Rosalie odpowiedziała stłumionym "cicho".
- Co tu się stało? - zapytałam, omiatając kuchnię spojrzeniem. 
- Niic - pisnęła Alice, podnosząc skorupy potłuczonych kieliszków.
- Jak to nic?! - wrzasnęłam - Co robiliście, kiedy nie było nas w domu?
- Hmmm...bo my...tak cieszyliśmy się, że...wracacie z wyspy, że urządziliśmy...mały...bankiecik dla przyjaciół ze szkoły.
- Bankiecik? Tak to się teraz nazywa?
- No już sprzątamy, spokojnie, mamo. A jak tam wakacje? Świeciło słoneczko? Odpoczęliście?
- Alice, nie odwracaj kota ogonem. Ale tak, było cudownie - dodałam rozmarzonym głosem.
- Czy tutaj przeszło jakieś tornado? - spytał Carlisle, wchodząc po schodach z bagażami.
- Lepiej nie pytaj - ostrzegłam.
- To nie pytam - przemknął obok mnie i skierował się do sypialni.
- No to my już sprzątamy i za chwileńkę będzie czyściutko - zapewnił Emmet.
- Nie zapomnijcie o bitej śmietanie na drzwiach - podążyłam schodami do toalety, by odświeżyć się po długiej podróży. 
    Zaśmiałam się na to wspomnienie. Nigdy nie przypuszczałam, że nasze dzieci będą takie kochane, by urządzić "bankiecik" z okazji powrotu rodziców. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby w sypialni nie leżała sterta moich butów, które z pewnością przymierzały Rosalie i Alice.  
- To cię bawi? - odrzekł zadowolony Carlisle. 
 - A ciebie?  
- Może troszkę.  
- Ciekawe, co zastalibyśmy, gdybyśmy wrócili te dwie godziny wcześniej?  
- Chyba nie chcę tego wiedzieć - skrzywił się lekko.  
- Która godzina? - zapytałam. 
- Jeszcze wcześnie. Odpocznij trochę, tyle ostatnio przeszliśmy,musisz być tym zmęczona.  
- Nie jest aż tak źle. Najważniejsze, że sprostaliśmy temu razem - złapałam go za rękę.  
- Masz rację - przyznał, przybliżając się do mnie 
- Ostatnio tyle się wydarzyło. Były sytuacje, które nas poróżniły, w których musiałaś cierpieć. Przepraszam cię za to.  
- Carlisle, nie wiem,co powiedzieć, ja też cię przepraszam - szepnęłam wzruszona, na co zareagował czułym i słodkim pocałunkiem, pozbawionym jakiejkolwiek brutalności, jaką serwował mi Charles. Nigdy tego nie zapomniałam.
        Kilka lat przed moim skokiem z klifu i przemianą w wampira, wyszłam za mąż za Charlesa Evensona. Był on synem wpływowego właściciela banku,w którym pracował mój ojciec i spadkobiercą tego majątku. Do ślubu zmusili mnie rodzice. Chcieli w ten sposób powiększyć już i tak okazały budżet. Na początku nasze małżeństwo można było zaliczyć do zgodnych, ale później Charles zaczął pokazywać mi swą prawdziwą twarz ; przychodził pijany z pracy, wyżywał się na meblach i bił mnie,gdzie popadnie.               
    Parę miesięcy później wyjechał na wojnę. Kilka godzin po opuszczeniu domu przez mojego męża, usiadłam za pianinem i zaczęłam grać. W pewnym momencie sięgnęłam po kartkę papieru oraz pióro i spisałam na niej wszystkie moje uczucia i przemyślenia. W ten sposób powstała akustyczna ballada o nieszczęśliwej miłości.
    Pewnego dnia moja najlepsza przyjaciółka usłyszała mój śpiew  i zorganizowała mi występ w pobliskiej karczmie. Przesądziło to o mojej przyszłości. Od tamtej pory występowałam przed publicznością, śpiewając piosenki własnego autorstwa, grając jednocześnie na pianinie, z którym mam styczność od czwartego roku życia.               
    I tak było do dnia, w którym skończyłam dwadzieścia pięć lat. Nie obchodziłam już urodzin, ale upiekłam tort i poszłam z wizytą do przyjaciół. Wspólnie zjedliśmy ciasto, powspominaliśmy stare czasy i wznieśliśmy toast za przyszłość. W końcu pożegnaliśmy się i ruszyłam do domu. Nie przyszło mi do głowy, że kogoś tam zastanę.               
    Zdziwiło mnie, że drzwi wejściowe były lekko uchylone. Wydawało mi się, że zamykałam je na klucz. A może zapomniałam tego zrobić? Mniejsza o to. Pchnęłam drzwi i weszłam do przedpokoju. Nagle usłyszałam czyjeś kroki i męski głos, który wołał moje imię. Zapaliłam lampę i ujrzałam człowieka, o którym próbowałam zapomnieć. To przez niego chciałam się zabić, łykając tabletki i popijając dużą dawką alkoholu. To przez jego liczne zdrady pragnęłam usunąć go z mojego życia. Nie sądziłam, że po czterech latach na wojnie, tak po prostu wróci do domu, przywita się i wszystko będzie jak dawniej. 
- Esme - odezwał się Charles tym słodkim głosem, którego używał, żebym mu wybaczyła - wróciłem.
- Widzę. 
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nie było mnie w domu prawie cztery lata, a ty mówisz zwykłe "Widzę"?! - wiedziałam, że zaraz wybuchnie 
- Nie nauczyłaś się jeszcze szacunku do swojego męża - i wymierzył mi siarczysty policzek, który poczułam na całym ciele, a po policzkach pociekły łzy bólu. 
- Charles, dlaczego to robisz? 
- A jak myślisz? Bo jesteś moja i tylko moja. Będę brał, co mi się należy - rzekł. 
- Czym sobie zasłużyłam na bicie? 
- Tym, że nie masz szacunku - ryknął 
- A swoją drogą słyszałem o twoich podbojach w karczmie. Jesteś taka głupia. Myślisz, że będziesz śpiewaczką - zaśmiał się - Zajmij się robotą, a nie! I zrób mi coś do jedzenia, bo jestem głodny.          
    Przygotowałam Charlesowi kurczaka.Zjadł go w milczeniu, patrząc na mnie wilczym wzrokiem 
- Dobre - powiedział spokojnie.               
    Po jedzeniu podszedł do kanapy, na której siedziałam, złapał mnie za ręce, przyciągnął mnie do siebie, po czym zaczął brutalnie całować. Próbowałam mu się wyrwać, ale on tylko zaciskał uścisk i szeptał : 
- No gdzie mi się wyrywasz, skarbie? - a potem zaciągał mnie do łóżka w sypialni.     
    Nienawidziłam tego życia. Jedynym jego plusem byli moi wierni słuchacze, którzy po każdym występie ustawiali się w długich kolejkach po autografy.      
    A teraz mam cudowne życie : wspaniałego męża, który wspiera mnie w każdej chwili, kochane dzieci, duży, przestronny dom mieszczący całą rodzinę. Dostałam tak wiele za nic. Ale czy zasługiwałam na to?
        Oderwaliśmy się od siebie.  Był to długi, namiętny pocałunek przepełniony miłością i tęsknotą. Carlisle wiedział, czego mi trzeba. Zawsze kiedy wracał z pracy, sadzał mnie na swych kolanach, przytulał i szeptał, jak bardzo mnie kocha. Chciał przez to choć w małym stopniu wynagrodzić mi swoją nieobecność. A teraz ja chciałabym pokazać mu, jakim uczuciem go darzę. Tylko jak? Marzyłam o romantycznej kolacji przy świecach, ale nie mogło się to ziścić - jesteśmy przecież wampirami i nie spożywamy nic oprócz krwi. Na pewno coś uda mi się wymyślić, pomoże mi w tym Alice. Romantyczne niespodzianki to jej specjalność. 
- Chyba pora wstawać - spojrzałam na zegarek. Już 9:30? Przecież dopiero wschodziło słońce. Ale ten czas leci nieubłaganie szybko. Samolot mamy o 11:00, prawie półtorej godziny powinno więc wystarczyć. 
- Nie mam siły wstać - jęknęłam - Pomożesz mi?
- Już się robi - odrzekł, po czym wsunął ręce pod moje plecy. Przeciągnął mnie do siebie i uniósł. Wtuliłam się w jego nagi tors. Nie zdążyłam jednak odpowiednio ułożyć głowy, bo poczułam, że stoję już o własnych nogach. i odrywam się od Carlisle'a.
- No, proszę - uśmiechnął się, na co zawyłam:
- To już?! - Nie martw się, później cię jeszcze ponoszę. A teraz przepraszam, ale twój osobisty wielbłąd musi się ubrać - podszedł do szafy, wyciągnął potrzebne ubrania i udał się do łazienki.
    Kiedy wrócił, byłam już ubrana. Założyłam luźną sukienkę w kwiaty i zielone buty na wysokiej szpilce. Siedziałam na skraju łóżka odwrócona do drzwi i czesałam swoje karmelowe, kręcone włosy, kiedy poczułam gorący i słodki oddech na moim karku. 
- Wyglądasz bajecznie, skarbie... ty zawsze wyglądasz bajecznie.          
    Odwróciłam się. Miałam przed sobą twarz mojego ukochanego w całej okazałości. Spoglądałam na nią, analizując każdy jej detal, na przykład niebiańskie oczy spowite wachlarzem długich rzęs czy starannie zarysowane brwi.           
    Nagle anioł usiadł po turecku na białym dywanie i położył głowę na moich kolanach. 
- Łasisz się jak kotek - rzekłam.
- Miau - pocałował mnie w uda. Mimowolnie zamruczałam z zachwytu. Czułam,jakby motyl o zimnych, ale delikatnych skrzydłach spoczął na moich nogach.
- Skarbie, łaskoczesz - pogłaskałam jego złociste włosy, utrzymane dziś w lekkim nieładzie.
    Nie zdążyłam nic dodać,bo, niespodziewanie, do naszego pokoju tanecznym krokiem wpadła Alice, a za nią spokojny,ale uśmiechnięty od ucha do ucha Edward.
- No to co, jedziemy już na lotnisko - odezwał się chochlik - Tato, co ty robisz?!Nie masz już gdzieś siedzieć?
- Nie - odpowiedział roześmiany Carlisle, wstając i podnosząc walizki - No to w drogę.
- Mamo, cudownie wyglądasz - rzekł w Edward.
- Bo mama zawsze ładnie wygląda. Mów sobie, co chcesz,ale tak jest - zawtórowała Alice. Podeszła do mnie i spięła mi włosy z jednej strony, na co odpowiedziałam szerokim uśmiechem. 
- Skoczę tylko po nasze walizki i możemy ruszać -  powiedział Edward do Alice i zniknął, by chwilę później stanąć w progu obładowany bagażami.          
    Wyszliśmy z kwatery. Zmierzaliśmy do recepcji. Bałam się, że osoby, które tam pracują, zaczną zadawać pytania dotyczące pojawienia się Edwarda, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca.         
    Na lotnisku, na które dostaliśmy się tym samym wynajętym samochodem, czekaliśmy czterdzieści minut, więc razem z Alice wybrałyśmy się jeszcze do małego centrum handlowego znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Mogłyśmy spokojnie się tam udać, ponieważ na dworze padał siarczysty deszcz. Próżno było szukać chociaż jednego promyka słońca.
    Trafiłyśmy w samą porę - właśnie zaczynały się wiosenne wyprzedaże, bo dostępne były już letnie kolekcje. Udało mi się kupić białą sukienkę przed kolano z grubymi ramiączkami i ozdobnym paskiem z kokardką w talii oraz sandałki na koturnie w tym samym kolorze. Alice wybrała niebieską spódnicę z jeansu i żółty żakiet w paski. Oprócz tego kupiłyśmy jeszcze identyczne bransoletki z zawieszkami w kształcie serduszek.          
    Kiedy kierowałyśmy się ku wyjściu, przystanęłam przy wystawie znanego na całym świecie jubilera. Zobaczyłam cudowny męski zegarek. Pomyślałam o Carlisle'u. Wprawdzie ma on już jeden, bo pozostałe albo pogubił, albo zepsuł, ale ten jest wyjątkowy. 
- Poczekaj tu na mnie, skarbie -powiedziałam do zdezorientowanej Alice, podając jej moje torby - Muszę kupić ten zegarek.
- Idę z tobą - zawołała i weszłyśmy do sklepu.
- Mam nadzieję, że spodoba się tacie - rzekłam, kiedy wychodziłyśmy już z centrum handlowego.
- Na pewno - zapewniła Alice - A teraz szybko, bo zostało nam siedem minut!          
    Chłopcy, lekko zniecierpliwieni, ucieszyli się na nasz widok i zdziwili za jednym razem, że kupiliśmy tak mało. Wiedzieli, że gdyby była z nami Rosalie i miałybyśmy trochę więcej czasu, z pewnością wróciłybyśmy z połową centrum handlowego.
- Odbijemy sobie w Forks. Mamo, co powiesz na zakupy w Anglii albo Mediolanie? Albo nie, w Paryżu? - Alice traktowała te miejsca i czynności,jakby były najważniejsze na świecie.
- Nie zrób sobie czegoś - zażartował miedzianowłosy.
- Edward - skarcił go Carlisle - Nie wolno przeszkadzać Alice w planowaniu wypraw życia - zaśmiali się oboje.
- Uspokójcie się, natychmiast - powiedziałam  - A teraz do samolotu, bo wyślę was na bezludną wyspę.          
    Kiedy mieliśmy już wchodzić do maszyny, Carlisle przyciągnął mnie do siebie i wyszeptał: 
- Kocham cię, bez względu na wszystko.
- Oooh, to takie słodkie, ja ciebie też. Nad życie - i zniknęliśmy w otchłani metalowego ptaka.


Od autorek:
Wreszcie, piąty rozdział zakończony :) Mamy kilka pytań: Czy mamy dodawać muzykę to rozdziałów, czy to po prostu zbędne? Czy wiecie może, gdzie obejrzeć film pt. " Miejsce zwane domem" lub serial "Lista Ex"? Obydwie produkcje z Elizabeth Reaser w roli głównej. Dzięki za wsparcie :) Pozdrawiamy!!