czwartek, 27 grudnia 2012

Everybody Hurts

Esme

Rem - Everybody Hurts

    Moje nowo wynajęte londyńskie mieszkanie wyglądało jak skrzyżowanie pokoju hotelowego z dopiero co splądrowanym domem. Wszędzie nierozpakowane walizki, porozrzucane ubrania. Potłuczone ramki i porwane zdjęcia.
    Minął już tydzień, a ja nadal nie potrafiłam się pozbierać. Ten dzień żył we mnie jak pasożyt, nie dało się go pozbyć.



    - Tak - wyszeptała Bella, przyjmując tym samym oświadczyny klęczącego przed nią Edwarda. Rozległy się gromkie brawa. Wszyscy byliśmy zadowoleni z takiego obrotu sprawy, tym bardziej po tym, co ostatnio przeszliśmy. 
- Mamusiu, gdzie jest tata? - zapytała mnie Maybel, moja córka. To zadziwiające, że przyszła na świat dopiero dwa miesiące temu, a wyglądała już jak trzylatka. 
    Właśnie. Gdzie się podziewał Carlisle? Nie widziałam go od dobrej godziny. Może stało się coś złego? Nie, nie powinnam być złej myśli, nie w takim momencie. Mój mąż na pewno zaraz wróci, cały i zdrowy. Ostatnio zachowywał się jednak dziwnie. Od przyjazdu Denali i przyjaciół z różnych części świata bardzo się zmienił. Spędzał więcej czasu w domu, lecz nie z rodziną, a siostrami z rezerwatu. Z Tanya konkretniej. Przestała obchodzić go żona, dziecko, obowiązki. To nie był już ten Carlisle, którego znałam. Którego tak kochałam.
- Esme, już czas - ponaglała mnie Carmen, przejmując uśmiechniętą Maybel. Gdyby wiedziała wtedy, że jej przyszłość nie rysuje się w różowych barwach...
    Światła powoli gasły, pozostawiając niesamowity nastrój w ogrodzie. Wszyscy goście usiedli w wyznaczonych miejscach, przy białych stołach ozdobionych bukietami róż, zaciekawieni zapowiadanym przed sekundą występem. Moim występem.
    Najbliżej miejsca, w którym stałam, siedziała Bella, ubrana w zieloną suknię ulubionego projektanta Alice, Edward w czarnym smokingu oraz jego rodzeństwo. Trochę dalej zasiadali przyjaciele z Egiptu, za nimi Francuzi oraz Japończycy. Zdziwił mnie jednak fakt, że przy stoliku zajętym przez siostry Denali nie stwierdziłam obecności Tanyi. Trudno było nie łączyć tego ze zniknięciem Carlisle'a, przypuszczenia nasuwały się same.
- Edwardzie, wiesz może, gdzie podziewa się tata? - zapytałam go w myślach. Jego odpowiedź - przeczące pokręcenie głową - podziałała jak kubeł zimnej wody.Teraz wiedziałam już, że moje wcześniejsze domysły mogą okazać się prawdą.
    Ale z drugiej strony, nie spodziewałabym się takiego czegoś po nim. Chociaż byliśmy ze sobą tyle czasu i ostatnio bardziej liczyły się dla niego inne kobiety.
    Zrobiłam trzy kroki do przodu i weszłam na scenę, a raczej kamienny podest z wykutymi z obu stron szerokimi schodkami. Jeszcze raz rozejrzałam się wokoło, lecz, jak go nie było, tak go nie ma. No cóż, zacznę bez niego, pomyślałam, powstrzymując łzy. Usiadłam przy fortepianie i drżącymi rękami ustawiłam mikrofon na odpowiednią wysokość. 
    Zaczęłam wygrywać pierwsze takty ballady.
    Muzyka, którą komponowałam, zawsze przenosiła mnie w inny świat. Ten lepszy świat, bezproblemowy. Nie inaczej było w tym przypadku. Przed oczami stanęły mi najszczęśliwsze chwile w mojej długiej egzystencji.
    
    Umierałam każdego dnia,
    Czekając na Ciebie,skarbie
    Kochanie, nie bój się,
    Kochałam cię przez 
    Tysiąc lat
    Będę kochać
    Jeszcze przez tysiąc

    Sztuką było wyrwać mnie z takiego transu. Ale jemu udało się to bezproblemowo.

    Przerwałam w połowie drugiej zwrotki, przecierając oczy, zdumione tym, co ujrzały. Publiczność zareagowała co najmniej dziwnie, do czasu, kiedy zobaczyła to, co ja.
    Na polanę, na której odbywały się zaręczyny Belli i Edwarda, wpadli Carlisle i Tanya, złączeni namiętnym pocałunkiem.
    Miałam ochotę krzyczeć. Wrzeszczeć z bólu i rozpaczy. Błagać, aby ktoś zabrał mnie z tego okrutnego miejsca na drugi koniec świata.


    Różnego rodzaju leki znalazłam w szafce w kuchni. Zadanie miałam ułatwione, ponieważ urodzenie Maybel z niewyjaśnionych przyczyn zmieniło mnie na powrót z człowieka. Na kartce wyrwanej z bloku rysunkowego, napisałam : 
"Przepraszam, ale nie mogłam inaczej. Wiem, że życie bez ciebie nie miałoby już dla mnie żadnego sensu. Życzę szczęścia z Tanyą. Widać, ona dała ci to, czego ja nie mogłam. Proszę, zaopiekuj się dziećmi, nie pozwól, żeby stało się im coś złego.             
 Esme" 


    Teraz nie było już odwrotu. Policzyłam do trzech i połknęłam wszystkie tabletki. Zaledwie kilka chwil później osunęłam się na podłogę, zachłannie walcząc o każdy oddech. Nie czułam już nic. Zanim ciemność pochłonęła mnie całkowicie, usłyszałam pukanie do drzwi, jakby znajome.
    Ale nie mogłam ich otworzyć, bo nie było już niczego.
    Nie było już mnie.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````
Ahh, jak ja lubię pisać dramaty! Nie wiem czemu, ale podobno wychodzą mi najlepiej.
Ze świętami nie zdążyłam, tak więc życzę Wam Wesołego Sylwestra ( potraktujmy ten rozdział jako prezent z okazji sylwestra :))
Mam pomysł na dokończenie tego opowiadania,więc jakbyście chcieli, to kiedyś mogę tam coś dopisać :D
Koocham <3
Ps. Wreszcie uzupełniłam zakładkę "Autorka". Czeka tam na Was niespodzianka, czyli zdjęcie mojej brzydkiej twarzy :**

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział XVIII cz.2

Dedykacja dla wszystkich czytelników :*

Esme

Florence + The Machine - Never Let Me Go

    W gabinecie Carlisle'a panował przyjemny chłód. Od mojej ostatniej wizyty tutaj wiele się zmieniło. Meble zostały przesunięte na drugą stronę, drewniane (swoją drogą niewygodne) krzesło zastąpiono skórzanym fotelem, za którym powieszono obraz oprawiony w pozłacaną ramę.
    Moją uwagę przykuł jednak pewien detal zdobiący biurko. Była to mała kwadratowa rameczka przedstawiająca naszą rodzinę w komplecie. Nie zabrakło nikogo. Był Edward, był Jasper, była Rosalie. Kiedy spojrzałam na nią pierwszy raz, w środku zrobiło mi się niewyobrażalnie ciepło.
    Kilka centymetrów dalej stało jeszcze jedno zdjęcie, tym razem mniejsze. Zobaczyłam na nim pewną kobietę w sukni ślubnej, a obok niej mężczyznę ubranego w czarny garnitur i biały krawat.
    Nasza fotografia ślubna.
    Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie spodziewałam się tego, co tu ujrzałam. Że Carlisle, oprócz gabinetu w domu, trzyma to zdjęcie w pracy, na widoku. Mogłabym się założyć, że kobieta z recepcji zna mnie właśnie z niego.
    Odwróciłam się i spojrzałam w oczy mojemu aniołowi. To zdumiewające, że po tylu latach spędzonych razem, on nadal ze mną wytrzymuje.
- Bo cię kocham - odpowiedział, ni stąd, ni zowąd.
- Powiedziałam to na głos?
    Kiwnął głową, zanosząc się perlistym śmiechem.
    Usiadłam na biurku, odsuwając leżące na nim karty zgonów jak najdalej od siebie. Nie był to dla mnie przyjemny temat, dla kobiety zawdzięczającej swoje życie... trafieniu do kostnicy w odpowiednim momencie, no i oczywiście swojemu mężowi, który spoczął na obitym skórą fotelu. Obróciłam się w jego stronę.
- A jednak przyszłaś - uśmiechnął się zawadiacko - powoli traciłem nadzieję, ale jak widać niepotrzebnie.
- Nie przeszkodziłam ci w niczym?
- Oczywiście, że nie. Naprawdę cieszę się, że jesteś - zamyślił się na chwilę, po czym dodał - Zmiana kończy się za pół godziny, mam jeszcze kilka dokumentów do wypełnienia. Może zostaniesz ze mną? Towarzystwo jak najbardziej się przyda.
- Chętnie - pokiwałam głową.
    Zajęliśmy się papierami zawierającymi głownie wypisy ze szpitala. Carlisle podchodził sceptycznie do podpisywania ich przeze mnie, aż w końcu powiedział, żebym uzbroiła się w cierpliwość i zaczekała aż skończy. Postanowiłam postawić na swoim i wykorzystać choćby odrobinę z nieprzyzwoitej wizji z przed godziny, która znowu nawiedziła moje myśli. Wszystko, żeby tylko udobruchać mojego męża.
- A może jednak ci pomogę? - wymruczałam, bawiąc się guziczkami jego błękitnej koszuli.
- Już prawie kończę, skarbie - złapał mnie za ręce, nie pozwalając tym samym na rozpinanie kolejnej części odzienia.
- No dobrze - zrezygnowana, westchnęłam - Jak tam?
- Wyjątkowo ciężko jak na koniec tygodnia, ale nie narzekam. Naprawdę się cieszę, że przyszłaś.
- Ja też - uśmiechnęłam się - Dowiedziałam się wreszcie, że Stacy została przeniesiona do administracji - chodziło mi o kobietę, która do niedawna pracowała w szpitalnej recepcji. Miałam z nią " na pieńku" w lekkim tego słowa znaczeniu. Nasze sprzeczki dotyczyły rzecz jasna Carlisle'a.
- Ach tak. Zapomniałem ci powiedzieć. Ale Rachel nie robiła ci chyba awantur?
- Nie, jeszcze nie. Ale strach pomyśleć, co będzie za dwie, trzy wizyty.
    I tak zleciało nam dobre pół godziny. Na szczerej, swobodnej, przyjacielskiej rozmowie. Muszę przyznać, że bardzo mi tego brakowało.
    Mój mąż skończył papierkową robotę jakiś czas wcześniej. Szykowaliśmy się już do opuszczenia gabinetu. Nigdzie się nie spieszyliśmy, wręcz przeciwnie - wszystko wychodziło nam tak jakoś wolniej.
    Wreszcie, wyszliśmy ze szpitala. Nie udało nam się jednak uniknąć ukradkowych spojrzeń i westchnięć damskiej części personelu, jak i pacjentów. I pomyśleć, że to tylko dlaczego, bo szliśmy za rękę i co chwila wybuchaliśmy gromkim śmiechem.

    
    Nawet nie spostrzegłam, kiedy byliśmy już w połowie drogi. Silnik pracował, a raczej mruczał  miarowo, w radiu leciała jakaś wolna ballada o miłości. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby myśli pochłonęły mnie bez reszty.
    Wiedziałam, że Heidi, prędzej czy później, znowu zaatakuje. Z tą jednak różnicą, że tym razem ktoś z rodziny mógł zostać jej ofiarą. Słaba Rosalie, drobna, aczkolwiek broniąca się swym darem Alice. Albo zupełnie bezbronna Bella. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało jej się coś złego. Jej albo moim najbliższym.
    Spojrzałam za okno, zdziwiona tym, co za nim zobaczyłam. Wysokie świerki, kilka udeptanych ścieżek, żadnych bujnych paproci ani małych krzaczków jagód. Nie była to droga prowadząca do domu.
- Kochanie, dokąd jedziemy? - zapytałam.
    Nie odpowiedział, wpatrując się w jezdnie szeroko otwartymi, wydawało mi się, że zamglonymi, oczami.
    Tylko co to mogło oznaczać?

Carlisle

    Teraz nie było już odwrotu. Musiałem jej to powiedzieć. Myślałem nad tym długo, rozważałem wszystkie za oraz przeciw i w końcu zdecydowałem. 
   Spojrzałem na moją kruszynkę, która siedziała twarzą do okna. Odbijały się w nim jej na wpół zamknięte oczy.
    Jeszcze raz przypomniałem sobie okoliczności, w których narodziła się idea, o której nie mogłem przestać myśleć.
    Weszliśmy do mojego gabinetu. Esme, z lekkim zdziwieniem, rozglądała się dookoła, aż w końcu jej wzrok spoczął na jednej z fotografii stojącej na biurku. Przedstawiała ona naszą siódemkę w salonie, jeszcze w poprzednim domu, w małym kanadyjskim miasteczku. Spojrzałem jeszcze raz na owe zdjęcie i w pewnym momencie poczułem coś dziwnego. Było to coś, czego nie doświadczyłem jeszcze nigdy w życiu.
    I właśnie wtedy zrozumiałem, czego chciałbym najbardziej na świecie. 
     
``````````````````````````````````````````````````````````````````````
To znowu ja :) Przepraszam za tak długą nieobecność ( bijemy rekordy czy co? :)) , ale lekcje, nauka i choroba mnie naprawdę przytłaczają. Postaram się nadrobić wszystko w święta. Jak czas pozwoli, to może uda mi się nawet napisać dla Was jeden rozdział, w ogóle niezwiązany z tą fabułą. Mam tyle pomysłów ( niekoniecznie korzystnych dla głównych bohaterów), że nie wiem, co z nimi zrobić.
Tylko nie mówcie, że skończyłam rozdział w złej chwili! Zrobiłam tak specjalnie, żebyście mieli ode mnie niespodziankę :*
Dziękuję za wszystkie komentarze motywujące mnie do pisania, za tyle wyświetleń. Gdyby nie Wy, nie wiem, co bym zrobiła.
Następny rozdział, w którym tajemnica Carlisle'a się wyjaśni, przewiduję na początku ferii świątecznych. Zdradzę Wam, że rozważam pojawienie się w nim naszej słodkiej  Heidi " jestem zajebista" Bilingstone :D

Mam jeszcze jedną prośbę : a może by tak więcej komentarzy na święta?









A, zapomniałabym. Jeśli ktoś chciałby być powiadamiany o nowych notkach, piszcie na gg : 43477401 <3