środa, 5 lutego 2014

Rozdział XXVI

Esme 

    Usiadłam na podłodze, oparłam ociężałą głowę o zruszoną ścianę i czekałam na jego dalsze posunięcia.  Czułam się okropnie. Zapach krwi drażnił moje nozdrza, sprawiał, że pragnęłam jej całym ciałem. I jeszcze ten metaliczny posmak w ustach. Jeszcze niczego tak bardzo nie chciałam, jak wydostać się z tego okropnego pomieszczenia i wrócić do domu. 
    Bałam się jednak tego, co tam zastanę. Kiedyś sama myśl o domu wywoływała szeroki uśmiech na mojej twarzy. Kojarzył mi się z najlepszymi chwilami w mojej wampirzej egzystencji. To tam Carlisle wyznał mi miłość, potem oświadczył się*. W tamtym ogrodzie odbył się nasz ślub. 
    Przypomniał mi się dzień, w którym obudziłam się już jako wampir.


°
Bon Jovi - Always

    Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że ogień, który pochłaniał moje ciało, zniknął. Wszystko wydawało się inne. Widziałam każdy tuman kurzu, słyszałam dźwięki dobiegające z odległości wielu kilometrów. 
    Najpierw zwróciłam uwagę na zapach, las sosnowy mieszał się z dopiero upieczonym chlebem, cynamonem i... wanilią? Tak, wanilię czuć było najintensywniej. Wzięłam głęboki oddech i zdałam sobie sprawę, że nie były to dokładnie zapachy przeze mnie wymienione, ale trzeba jednak przyznać, że tak samo przyjemne. Woń ta skojarzyła mi się ze szczęściem. 
    Potem dopiero zdałam sobie sprawę, że w pokoju znajduje się jakaś oddychająca miarowo osoba. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zobaczyłam mężczyznę siedzącego w fotelu kilka metrów dalej, przy ścianie. Patrzył się na mnie z ciekawością, jak gdyby fascynował go każdy mój ruch. Niewątpliwie, był bardzo przystojny. Moim pierwszym skojarzeniem był anioł. Miał włosy w kolorze piasku, zaczesane do tyłu, a pod idealnie gładkim czołem parę złotych oczu, ich spojrzenie tak hipnotyzowało! Do tego delikatny nos i usta, które musiały wspaniale całować. Gdyby tylko dane mi było chociaż raz ich zasmakować. 
    Esme! - skarciłam się w duchu.
    Sekundę później zdałam sobie sprawę, że już gdzieś widziałam tę boską twarz. 
    W szpitalu, kiedy złamałam nogę. Dziesięć lat temu. Trudno było mi uwierzyć, że od tamtej pory nic a nic się nie zmienił. 
    Chwila, jak on miał na imię?
    CARLISLE!
    - Esme? - odezwał się, wstając z fotela. Usiadł na skraju łóżka. 
    - Carlisle.
    Trochę zdziwił się, że pamiętam, jak ma na imię.
    - Skąd wiesz? - zmieszał się.
    - Pamiętam cię ze szpitala. Zakładałeś mi gips na moją złamaną nogę. Nic się od tego czasu nie zmieniłeś. Pamiętasz?
    Uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak spoważniał.
    - Pewnie, że pamiętam - przerwał na chwilę - Esme, a co do mojego ciągle młodego wyglądu, to musisz mnie teraz uważnie wysłuchać. To, co usłyszysz, wyda ci się nieprawdopodobne, ale wszystko jest prawdą. 
    Kiwnęłam głową, żeby zaczynał.
    - Wierzysz w mityczne stwory?
    - Słucham? - odparłam z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, co ma na myśli.
    - Chodzi o to, że teraz należysz do nich, razem ze mną... razem do nich należymy. Jestem wampirem od prawie czterech wieków. Kiedy skoczyłaś z klifu, nie dawano ci szans na przeżycie i zawieziono od razu do kostnicy. Byłem wtedy na dyżurze, usłyszałem twoje bicie serca. Wtedy odkryłem twoją tożsamość, nie mogłem pozwolić ci umrzeć. Zabrałem cię z kostnicy i przyniosłem tutaj, do domu. Na początku rozważałem jeszcze, jak postąpić, ale kiedy zostały ci sekundy życia, zrobiłem to. Zamieniłem cię w wampira. Czuwałem przy tobie całe trzy dni twojej przemiany, nie odstępowałem na krok. A ty w kółko prosiłaś, żebym cię zabił. Esme, zrozumiem, jeśli odejdziesz ode mnie, jeśli mnie znienawidzisz. Nie miałem prawa tego robić. Ale tam w kostnicy... zrozumiałem... zrozumiałem, że żywię do ciebie głębsze uczucia. 
    Potrzebowałam kilku chwil, żeby jeszcze raz przeanalizować, co powiedział, żeby zrozumieć, kim się stałam. Carlisle zmienił mnie w wampira, oboje nimi byliśmy. Najważniejsze było dla mnie jednak ostatnie zdanie, które wypowiedział. 
    Carlisle mnie kochał. 
    A ja wiedziałam, że on też nie jest mi obojętny. Mogłam nawet pokusić się o stwierdzenie, że kochałam go tak samo, jak on mnie. Jeszcze żaden mężczyzna nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Poczułam, jak przyjemne ciepło rozlewa się po całym moim ciele.
    Przysunęłam się do niego, tak, że dzieliły nas tylko centymetry, i dotknęłam jego warg moimi. Były takie delikatne, takie ciepłe. Całowały z pasją, jak gdyby Carlisle chciał przekazać tym pocałunkiem wszystkie uczucia, jakimi mnie darzył.


°

    Teraz ten dom kojarzył mi się z obłudą i kłamstwami. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że moje małżeństwo jest wystawione na ciężką próbę, może nawet uległo zniszczeniu. Że już nigdy nie zaufam Carlisle'owi, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej.
    Ja go tak kochałam, a on zrobił mi taką krzywdę. 
    Najgorsza była jednak świadomość, że po pracy wracał do domu, z uśmiechem na twarzy, potem całował mnie w policzek i szeptał, jak bardzo mnie kocha. 

Iron Maiden - Blood brothers

    - Pierwszy raz jestem taki bezradny! - powiedział Mike, przerywając moje rozmyślania. Zaśmiał się gorzko, a nóż w jego ręce zalśnił złowrogo.
    - Na co dzień pracuję w dużej kancelarii, jestem głównym prawnikiem - podjął po chwili - zdarza się, że muszę zaciekle bronić swoich klientów. Stres nie jest mi więc obcy. Często podejmuję ważne decyzje, ale nie coś takiego powalonego! Człowieka, który to wymyślił, powinno się zamknąć i nigdy nie wypuszczać.
    Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w czubki swoich zakurzonych butów.
    Podszedł do mnie i usiadł obok, ramie w ramie. Pachniał lasem sosnowym i morską bryzą. Jego elegancka niegdyś koszula była podarta i pochlapana krwią. Położył nóż przed sobą i zakręcił, jak gdyby grał w butelkę. Wreszcie, zerknął na zegar i powiedział.
    - Mamy coraz mniej czasu. Jeśli czegoś nie zrobimy, zginiesz. A ja zaraz po tobie. Zadźgam się tym właśnie nożem.
    Coś we mnie pękło. Zdałam sobie sprawę, że mój koniec jest nieunikniony. Mike też może zginąć. Może wykrwawić się, jeśli nikt nie znajdzie go w porę. 
    Wzięłam głęboki oddech, zacisnęłam zęby i w myślach policzyłam do trzech.
    - Co ty... - nie zdążył dokończyć, bo przycisnęłam go do podłogi, usiadłam na nim okrakiem i lewą ręką odebrałam mu nóż. Prawą przytrzymując jego nadgarstki. Nie dbałam o to, że może zobaczyć, jaka jestem silna. 
    Kiedy już pogodził się z tym, co go czeka, oparł głowę o gołą betonową podłogę i czekał na rozwój wydarzeń.
    Rozpięłam jego zakrwawioną koszulę. Nie zdziwiłam się, widząc ogromną ranę, pozszywaną amatorsko, z której powoli wylewała się szkarłatna osoka. Mimowolnie wstrzymałam oddech i odczekałam chwilę, żeby przyzwyczaić się do sytuacji. Upłynęła może sekunda, po czym podjęłam przerwane czynności. Ręka zadrżała mi gdy przybliżałam nóż do rany, ale w porę opanowałam się i zaczęłam "operację".
    I stało się. 

    Dziesięć.
    Dziewięć.
    Masz już klucz.
    Osiem.
    Wsadź go do dziurki.
    Siedem.
    Przekręć.
    Sześć.
    Udało się,
    Pięć.
    Zdejmij.
    Cztery.
    Rzuć.

    - Mike, Mike, słyszysz? Udało... udało się - zeszłam z niego i dotknęłam jego ciepłego policzka. Miał bardzo miękką skórę.
    Otworzył najpierw jedno, potem drugie oko i spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
    - Bez tego dziwnego czegoś na głowie wyglądasz ładniej, niż przypuszczałem - uśmiechnął się szeroko - żartuję. Od początku wiedziałem, że jesteś śliczna i nie myliłem się zbytnio.
    Również się uśmiechnęłam. Czułam, że przestaję nad sobą panować. 
    - Byłeś bardzo dzielny. Nie podałam ci przecież żadnego znieczulenia!
    - Lata praktyki. Jestem straszną niezdarą, potykam się o własne nogi, wpadam w ściany, co dziwne, wszystko zawsze kończy się na chirurgii. Ale muszę się pochwalić, że nigdy z prochami. 
    Podwinął rękaw swojej koszuli. Na lewej ręce miał niewielką, ale dosyć widoczną szramę, 
    - Wyścigi - wyjaśnił - pojechałem na skróty i wjechałem w ślepą uliczkę, Chciałem przebić się przed metrowy mur. Cudem nie straciłem ręki. 
    Usiadł i zbliżył twarz do mojej.
    - Jeśli wyjdziemy z tego cało, obiecuję, że wezmę cię na jedną z takich imprez. 
    Przez chwilę myślałam, że mnie pocałuje, ale on tylko wpatrywał się we mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami. Mogłabym się założyć, że gdybym była człowiekiem, na pewno śniłyby mi się po nocach.
    Powoli docierało do mnie, że czułam się niezwykle dobrze, swobodnie w jego towarzystwie. Moje myśli krzyczały, żebym nie robiła nic pochopnego i nie krzywdziła rodziny. A Carlisle? Carlisle jakoś nic sobie z tego nie robił i zdradzał mnie z Heidi - pomyślałam, jednak szybko się za to skarciłam. Nie chciałam nikogo uwodzić, bo on zrobił to samo. Nie jestem taka.
    Odsunęłam się lekko, a Mike opuścił głowę. 
    - Przepraszam, nie chciałem zrobić nic przeciw tobie. Mam teraz nieprzyjemny okres w życiu, cały czas próbuję się z tego pozbierać, myślałem, że może... ach, nieważne.
    Usiadł koło mnie i oparł się głową o ścianę, jednocześnie biorąc głęboki oddech.
    - Chcesz o tym porozmawiać? - zapytałam łagodnie. - Nie wiem, czy będę mogła ci pomóc, ale na pewno wysłucham do końca.
    Zaskoczyłam go, jednak nie dał tego po sobie poznać i zaczął swoją opowieść.

Guns N Roses - This I Love (koniecznie!)

    - Miała na imię Stephanie. Znaliśmy się pięć lat, spotykaliśmy od trzech. Poznaliśmy się na studiach, ona była na pierwszym roku, ja na trzecim. Miałem za sobą śmierć rodziców i siostry, zginęli w wypadku, wjechała w nich ogromna cysterna kierowana przez pijanego kierowcę. Wszyscy zginęli na miejscu. Przez długi okres nie dawałem sobie rady, kilka razy sięgałem po narkotyki, potem był taki czas, że myślałem o samobójstwie, ale to ona mnie z tego wyciągnęła. Sprawiła, że w końcu miałem dla kogo żyć.
    Na początku byliśmy tylko przyjaciółmi, spędzaliśmy razem każdą chwilę, zwierzaliśmy się sobie nawzajem. Z czasem przerodziło się to w coś głębszego. Miałem to szczęście, że Steph odwzajemniała moje uczucia. Zaczęliśmy się spotykać. Mieliśmy do siebie pełne zaufanie, chociaż ja skończyłem studia i zacząłem pracować w ogromnej kancelarii prawniczej, dwie godziny od centrum, gdzie mieścił się akademik. Widywaliśmy się tak często, na ile mogliśmy sobie pozwolić. Nie przeszkadzała nam ta odległość, nauczyliśmy się zaufania, wiedzieliśmy, że  możemy być o siebie spokojni.
    Oświadczyłem jej się rok temu. Oboje bardzo tego chcieliśmy, Steph była wniebowzięta, wpatrywała się we mnie jak w obrazek, a ja nie mogłem bez niej żyć. Datę ślubu ustaliliśmy na dziewiętnastego października, równe trzy miesiące, od dzisiejszego dnia. Zaczęliśmy zapraszać gości. 
    Tego feralnego dnia Steph powiedziała, że nie będzie jej w mieście, że umówiła się na przymiarki sukni. Miałem tydzień wolnego w pracy, postanowiłem, że odwiedzę mojego przyjaciela ze studiów. Trochę urwał nam się kontakt, ale wiedziałem, że mogę na niego liczyć, bezgranicznie. 
    Kiedy stanąłem przed jego drzwiami, wydawało mi się, że słyszę kobiecy głos. Nie odzywałem się do Roberta ponad rok, nie wiedziałem więc, czy ma dziewczynę i czy należał on do niej. Drzwi były lekko uchylone, więc niewiele myśląc wszedłem do środka. Nadal mam przed oczami to, co zobaczyłem, czasem śni mi się również po nocach. Budzę się wtedy zlany potem i chce mi się krzyczeć z bezsilności. Gdy stanąłem w holu, miałem świetny widok na sypialnię na końcu korytarza, do której drzwi były otwarte na oścież. 
    Na ogromnym łożu leżał Robert, miał na sobie tylko bokserki, nad nim klęczała Stephanie. Składała pocałunki na jego brzuchu, jednocześnie pozbywając się sukienki a potem stanika.
    Myślałem, że zaraz osunę się na podłogę. Przytrzymałem się ściany. Poczułem, że śniadanie podchodzi mi do gardła. Szybko stamtąd wyszedłem. Oni nawet nie wiedzieli, że tam byłem, że wiedzieli, co zobaczyłem. Pojechałem do naszego wspólnego domu, spakowałem się i wyprowadziłem do znajomego z kancelarii. Nie zostawiłem jej żadnej wiadomości, uznałem, że to niepotrzebne.  Stephanie wielokrotnie próbowała się do mnie dodzwonić, potem zaczęła mnie szukać. Tydzień po tym udało mi się wynająć mieszkanie w centrum.  Kiedy już przeprowadziłem się do niego, powoli wracałem do życia. Musiałem jednak jeszcze odwołać całą ceremonię ślubną. Znowu się załamałem. Coraz częściej zaglądałem do kieliszka, czułem się jak przed pięcioma laty, ale tysiąc razy gorzej. Był taki czas, że winą za zdradę obarczałem siebie, ale szybko mi przeszło. Cztery dni temu jak zwykle poszedłem do pracy. W kancelarii huczało od plotek, jakoby Robert miał zamieszkać ze Stephanie, podobno nawet kilka razy widziano ich razem, wyglądali na bardzo w sobie zakochanych. 
    Pamiętam, że wziąłem wolne na resztę dnia, poszedłem do marketu i kupiłem zgrzewkę piwa i trzy butelki Brandy. Nie przejmowałem się dziwnymi spojrzeniami kasjerek przy kasie, udawałem, że w ogóle ich nie widzę. Wyszedłem szybko ze sklepu i już po chwili byłem w domu, sam. Myślałem, że chcę się tylko upić, że wszystko skończy się tylko jutrzejszym kacem. I tak miało być. Jednak po trzecim piwie poszedłem do sypialni i do salonu wróciłem z kartonem pełnym naszych zdjęć. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to co było, już nigdy nie wróci, że wszystko minęło bezpowrotnie. 
    Na stoliku obok kanapy leżała skrzyneczka z lekami, wyciągnąłem z niej opakowanie ze środkami nasennymi. Połknąłem kilkanaście na raz i popiłem łykiem Brandy. Potem straciłem przytomność. Obudziłem się tutaj, z tobą. 
    Odczekałam chwilę, myślałam, że powie coś jeszcze, ale on zamilkł i czekał na moją reakcję. 
    Nieprawdopodobne, że opowiadał o swoich przeżyciach kobiecie, której nie znał nawet godziny! Zaraz jednak zrozumiałam, że to nie dlatego, że czuł do mnie coś więcej. Zrobił to z desperacji, potrzebował szczerej rozmowy. Z jego opowieści wywnioskowałam, że w ostatnich dniach życia, nikogo przy nim nie było. Nikt nie chciał mu pomóc, musiał poradzić sobie sam z tym, co go spotkało. 
    - Mike... Mike, ja... nie wiem, co powiedzieć - wykrztusiłam. - Nie będę mówić, że jest mi ciebie strasznie żal, to nie na tym to polega. Chciałabym tylko wiedzieć, czy...
    Nagle usłyszałam ciężkie, przytłumione kroki. Dochodziły z daleka, ale ktoś zbliżał się w szybkim tempie.
    Uciekajcie, przemknęło mi przez głowę. 
    - Szybko, musimy stąd zwiewać! 
    Pomogłam mu wstać. Podeszliśmy do przeciwnej do odgłosów kroków ściany. Były na niej drzwi, zamknięte na wielką kłódkę. Nie zważając na to, że Mike stał obok mnie, kopnęłam je z nadludzką siłą, natychmiast wyleciały z zawiasów i przeleciały przez korytarz. Uderzając w ścianę, narobiły hałasu, nie przejęłam się tym zbytnio.
    - Jak ty to zro... - nie dokończył mój towarzysz, bo złapałam go za rękę i pociągnęłam, nakazując, żeby biegł za mną. Tym razem zadowoliłam się ludzką szybkością, za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
    - Nie mam czasu na wyjaśnienia, pospiesz się - zdążyłam rzucić przez ramię.
    Biegliśmy wzdłuż korytarza, ślepego korytarza, byliśmy prawie w połowie, kiedy coś uderzyło mnie w prawe ramię z takim impetem, że upadłam na podłogę wyściełaną nadpalonym dywanem. Palące się wcześniej światła zgasły, pogrążając nas w nieprzeniknionych ciemnościach. Potrzebowałam chwili, aby przyzwyczaić oczy do takiego stanu. 
    Kiedy uniosłam wzrok, z mojego gardła wydobył się jęk. Nade mną stała postać ubrana w długi czarny płaszcz z kapturem, który zasłaniał twarz. Widoczne były tylko białe oczy, emanujące niezdrowym blaskiem. 
    Obcy nachylił się nade mną, po czym zacisnął dłoń ubraną w skórzaną rękawiczkę na mojej bluzce i podniósł mnie, jakbym ważyła tyle, co nic. Próbowałam mu się wyrwać, lecz bezskutecznie. GDZIE MOJE MOCE?! - krzyczały myśli. Kątem oka zauważyłam Mike'a, który leżał w przy ścianie w kałuży krwi. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała prawie niewidocznie. 
    O tym, że zakapturzona postać rzuciła mną i w konsekwencji leciałam przez korytarz, zorientowałam się, gdy moja głowa uderzyła w witrażowe okno. Szkło pękło, a ja zaczęłam spadać.
    Resztę wydarzeń pamiętam niestety jak przez mgłę. Wydawało mi się, że upadam na coś miękkiego, chyba trawę, potem usłyszałam trzask drewna w ognisku, a na końcu podniesione głosy, dwa męskie i jeden damski.
    Otworzyłam oczy.
    Byłam znowu w Forks.

* to wszystko działo się w Forks w latach 1921-22. Niedługo potem Carlisle, Esme oraz Edward opuścili miasto i wyjechali do Atlanty. Wrócili tu dwa lata temu, do tego samego domu.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


 ................................................................

    Jejku, jak dobrze znów być wśród żywych! 
Bardzo przepraszam, zawieszenie miało trwać tydzień, ale przez kłopoty z internetem potrwało ponad dwa miesiące, płakać mi się chce, gdy widzę ile mam do nadrobienia, skomentowania. Proszę wybaczcie mi! Od teraz postaram się być skrupulatna. 
    Mam nadzieję, że moja nieobecność nie zniechęciła Was do Dark Paradise? Nie, to nie koniec. Przyszykowałam już prolog, dodam na dniach i ruszamy z drugą częścią, w której nie będzie za różowo.
    Dobra, nie przedłużam, żegnam i życzę dobrej nocy
    Kocham Was :* <3