poniedziałek, 30 lipca 2012

IV

Esme

    Biegliśmy około dwudziestu minut. Dolina rzeki, przy której rósł okazały las, znajdowała się niedaleko domu Kate i jej rodziny. Pomyślałam, że dawno nie widziałam naszych przyjaciół i wypadałoby ich kiedyś do nas zaprosić.
    Z zamyślenia wyrwał mnie głos Carlisle'a:
- To tutaj.
    Ach, co to było za miejsce! Wszędzie rosły wielkie, rozłożyste drzewa oraz miękka, zieloniutka trawa. Szkoda, że odwiedzamy ten zakątek nocą. Za dnia z pewnością wygląda jeszcze bardziej uroczo.
- Alice, gdzie dokładnie miała miejsce twoja wizja - zapytałam, podchodząc do niej i zapinając guziczki od jej futerka, na co odpowiedziała szerokim uśmiechem.
- To już naprawdę niedaleko - musimy tylko zejść troszkę niżej. Wtedy dojdziemy do tego  wielkiego drzewa.
    Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Moja córka nie kłamała - drzewo było ogromne.  Nigdy takiego nie widziałam. Jego gałęzie były tak rozłożyste, że można by było zbudować na nich duży domek, a nawet dwa.
    Wtedy go zobaczyłam. Siedział na najwyższym konarze ze spuszczoną głową, machając nogami. 
- Edward! - krzyknęłam spanikowana, podbiegając do drzewa. Zaczęłam szybko się na nie wspinać. Nie szło mi to najlepiej, ale nie przejmowałam się tym. 
    Dotarłam na najwyższą gałąź.
- Edwardzie...skarbie - szepnęłam. Wreszcie na mnie spojrzał. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i cierpienia.
    Podeszłam bliżej i przyciągnęłam go do siebie. Mój syn nie protestował - objął mnie swoimi wielkimi, umięśnionymi ramionami, przyłożył twarz do moich włosów i westchnął.   " Nie odepchnął mnie, zmienił się", pomyślałam. Ogarnęła mnie błoga chwila spokoju i radości. Oderwaliśmy się od siebie. Edward szepnął skruszony: 
- Mamo, tak bardzo cię przepraszam. Za to, co zaszło w salonie, za moje zachowanie - jego oczy zrobiły się suche, tak u innych wampirów wyglądał płacz - nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Skarbie, każdy zasługuje na drugą szanse. Ty również - położyłam mu dłoń na policzku, dziś wyjątkowo zimnym - chciałabym wiedzieć, czy zabiłeś człowieka.
- Tak, mamo. Wiem, nie powinienem tego robić, to była chwila słabości, bardzo was przepraszam - warga zaczęła mu drżeć.
- Spokojnie, kochanie- usiadłam na gałęzi - każdemu mogło się zdarzyć. Usiądź, porozmawiajmy. 
- Dobrze.
- A więc, kim jest Bella?
- Bella to dziewczyna ze szkoły, wiem, że jest we mnie zakochana - urwał na chwilę - ja w niej też. Jest inna, na razie nie powiedziałem jej o naszej rodzinie i nie zamierzam tego robić w najbliższej przyszłości.
- Dobrze, synku, uspokój się, nie zamierzamy ci z tatą mówić, co masz robić, jesteś w końcu dorosły.
- Mamo, wszyscy jesteście dla mnie oparciem. Tato, tak bardzo cię przepraszam - nie zauważyłam, kiedy Carlisle wdrapał się na drzewo. Podszedł do miedzianowłosego i uścisnął go.
- A ja? - pisnęła szczęśliwa Alice. Stała na najniższej gałęzi i podskakiwała wesoło, machając przy tym głową i rękami. 
- Chodź tu, siostrzyczko - odrzekł Edward, odrywając się od mojego męża i podchodząc do niej z wyciągniętymi ramionami. Mały chochlik cały czas podskakiwał, nawet wtedy, gdy był w uścisku swego brata.
- Widzisz, udało ci się - szepnął mi Carlisle do ucha. Objęłam go i pocałowałam w szyję, miejsce najintensywniej przesycone jego zapachem - cudowną wanilią i morską bryzą. Odchyliłam się, by spojrzeć mu w te miodowe oczęta.
- O nie, kochanie - spojrzał na mnie zdziwiony - to nam się udało - uśmiechnął się, ukazując równe, lśniąco białe zęby. 
- Niech będzie - odrzekł w końcu.
    Zerknęłam na Edwarda, który patrzył na mnie zmieszany. Oderwałam się od Carlisle'a, który delikatnie pogłaskał moją dłoń, i podeszłam do miedzianowłosego. 
- Kotku, mam nadzieję, że wracasz z nami do domu - odparłam.
- A mogę? Rosalie i reszta nie będą źli?
- Na pewno nie. Wszyscy za tobą tęskniliśmy. A więc?
- Dobrze, wrócę - rozpromienił się. 
- To co, idziemy już do hotelu? - zapytała Alice.
- Już, chwilka - odpowiedział Carlisle - Synu? - zwrócił się do Edwarda.
- Tak, tato?
- Cieszę się, że cię odnaleźliśmy - położył mu ręce na ramionach.
- Ja też, tato - gdyby wampiry mogły płakać, to już dawno po ich policzkach leciałyby łzy.
- To idziemy? - biadoliła Alice - Jestem zmęczona i chcę do domu!
- Spokojnie, już biegniemy - odparłam uradowana. 
    Ruszyliśmy naszym tempem do hotelu. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce, które, z powodu wczesnej pory, było jeszcze zamknięte. Do naszego pokoju dostaliśmy się oknem.
    Opadłam na fotel pokryty misiowatym kocem. Dopiero teraz zauważyłam, że pokój ten jest bardzo przytulny : ściany zostały pomalowane na miły dla oka fiołkowy kolor, sufit natomiast był biały. Okna zajmowały całą ścianę po prawej stronie łóżka, tak samo jak w naszej sypialni w Forks. Dzięki temu gwarantowały one cudowny widok wschodzącego słońca, o czym miałam się przekonać już za parę godzin. Po obu stronach łoża ustawiono małe stoliczki ze szklanymi lampami, które dawały przytłumione, żółtawe światło. Naprzeciwko stała wielka szafa, a obok niej lustro oprawione w białą ramę. Cały pokój sprawiał wrażenie przytulnego. Nie ukrywam, bardzo mi się podobał. 
- O czym myślisz, kochanie - z zamyślenia wyrwał mnie słodki głos mojego ukochanego, który klęczał obok fotela, na którym siedziałam.
- O tym pokoju. Podoba mi się.
- Faktycznie, jest ładny. Naszej sypialni też przydałoby się małe odświeżenie. 
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Dla ciebie? Wszystko! - wstał, złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie, po czym pocałował czule i słodko. 
- Hkm, hkm - chrząknięcia Edwarda nie się nie usłyszeć.
- Tak?- oderwałam się od ust ukochanego, ale nadal byłam złączona z nim w uścisku. 
- E...już nic, będę u siebie - nasz "apartament" miał dwa pokoje, jeden zajęli Edward i Alice. Drugi, ten z fiołkowymi ścianami przypadł nam. 
- Ach - wychrypiałam do otwartych ust Carlisle'a - kochana rodzina.
    A potem już nikt nie przerwał naszych namiętnych pocałunków. Nasze usta i języki odpłynęły w namiętnym tańcu. 




Od autorek:
No, wreszcie opóźniony czwarty rozdział. Nie jestem z niego aż tak zadowolona ale niech będzie. Dziękujemy za miłe komentarze i trzech obserwatorów, dodajecie nam w ten sposób siły do pisania. 
W następnym rozdziale przeczytacie dużo o życiu Esme przez przemianą. Możecie się go spodziewać pod koniec tygodnia.
Pozdrawiam 
Magda ;*
    

poniedziałek, 23 lipca 2012

III

Esme

   Od tego feralnego dnia mija już tydzień. Tydzień smutku, bólu i żalu. Tydzień dłużący się w nieskończoność. A on nadal nie daje znaku życia. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? Dlaczego nikt nigdy nie ma odwagi powiedzieć drugiej osobie wprost, co czuje?
    Do dziś nie wiem, kim jest Bella i co zrobił Edward w związku z jego kolorem oczu. Jedno jest pewne - dzieje się z nim coś złego i musimy mu pomóc.
    Nagle rozległ się głos zbliżony do dźwięku kryształowych dzwoneczków.
- Witaj, mamo!Jak ci minął dzień? - to moja kochana Alice! Tylko jej nie opuścił dobry humor. 
- Dzień dobry, skarbie - odpowiedziałam, siląc się na mniej zmartwiony ton - Dobrze, dziękuje. Gdzie reszta?
- Emmet z Rosalie wstąpili po drodze do supermarketu, a Jasper pojechał do... - nie dokończyła, bo upuściła torbę, w której nosiła książki. Nie podniosła jej, bo miała wizje.
    Ocknęła się, spojrzała na mnie oczami pełnymi grozy i powiedziała :
- Edward jest w Szwecji.
- Boże - krzyknęłam - Musimy tam lecieć i z nim porozmawiać!
    W wampirzym tempie pobiegłam do swojej sypialni i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy dla mnie i Carlisle'a. Zeszłam na dól i zadzwoniłam do niego. Odebrał już po pierwszym sygnale.
- Halo? -zapytał mój ukochany.
- Kochanie, Alice miała wizję! Edward jest w Szwecji!
- Już, do was jadę - rzucił pospiesznie i się rozłączył się.
    Zostawiłam wiadomość reszcie dzieci, aby czekały w domu na wypadek, gdyby Edward się odezwał i nie robiły głupot.
    Niedługo później nadjechał Carlisle. Wsiadłyśmy z Alice w biegu do samochodu, przywitałam się z mężem i z piskiem opon ruszyliśmy na lotnisko. Jak dobrze, że moja chochlikowata córka zdążyła kupić bilety przez internet przed przyjazdem mojego "misia"!
    Po krótkiej podróży byliśmy na miejscu. Do odlotu naszego samolotu do Szwecji zostało zaledwie sześc minut. Musieliśmy się więc pospieszyć.
    Kiedy usadowiliśmy się już w maszynie, objęłam Carlisle'a i przyłożyłam twarz do kołnierzyka jego koszuli, ponieważ to miejsce było najbardziej przesiąknięte jego wonią. Ten zapach, mieszanka wanilii i piasku, połączona z nadmorską bryzą, pozwalał mi choć na chwilę zapomnieć, gdzie się znajdujemy i co robimy. Zamknęłam oczy. Dla takich chwil warto żyć - pomyślałam.
    Po kilku godzinach wdychania usłyszałam w końcu głos stewardessy proszący o zajęcie miejsc, gdyż podchodzimy do lądowania. Oderwałam się od mojego skarba i usadowiłam wygodniej w fotelu. Nadal jednak trzymaliśmy się za ręce. Dopiero teraz zauważyłam, co robi Alice. Moja najmniejsza córka malowała coś zawzięcie na serwetce. Odchyliła lekko głowę, abym zobaczyła jej rysunek. Znajdowała się na nim cała nasza rodzina, którą moja mała malarka przedstawiła na tle ciemnego lasu, co dało świetny kontrast z ubraniami. Wszyscy trzymaliśmy się za ręce, a na każdej twarzy widniał szeroki, szczery uśmiech.
- Alice, to jest prześliczne - szepnęłam wzruszona. Pokazałam obrazek Carlisle'owi,który powiedział:
- Jej, cała nasza rodzina, razem. Masz talent skarbie.
    W końcu, wylądowaliśmy. Po wyjściu z samolotu szybko udaliśmy się po nasze bagaże i opuściliśmy lotnisko w wynajętym samochodzie. Spojrzałam na zegarek. Do północy została godzina. Zastanawiałam się, gdzie teraz podziewa się Edward. Mam nadzieję, że jest bezpieczny. Ach, wiele dałabym, żeby go teraz zobaczyć. Wiem, że nie łatwo będzie znaleźć mojego syna, ale wspólnie sprostamy temu wyzwaniu od losu. 
    Po zameldowaniu w hotelu, weszliśmy do przydzielonej nam kwatery. Alice z hukiem opadła na łózko i zamknęła oczy, a Carlisle, który nosił wszystkie nasze bagaże, postawił je obok szafy i spokojnie usiadł w fotelu. Ja natomiast  podeszłam do jednej z toreb i wyjęłam moją ulubioną, czarną sukienkę z dekoltem w kształcie litery "v", całą w białe groszki, i podreptałam wolniutko do toalety, aby się odświeżyć i przebrać. Kiedy wróciłam, Alice siedziała po turecku bez ruchu patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nawiedziła ją wizja. Oby dotyczyła Edwarda! Carlisle usadowił się obok niej i patrzył na nią wyczekująco swoimi miodowymi oczętami. Wreszcie, chochlik poruszył się i powiedział:
- Wiem, gdzie jest Edward!
- Gdzie?- krzyknęliśmy chórem z Carlisle'm.
- Widzę go, siedzi na drzewie, wysokim drzewie, to las, ogromny, w dolinie rzeki! 
- Wiem, gdzie to - rzucił Carlisle - ubierzcie się ciepło - wstał i narzucił mi na ramiona czarny płaszcz, Alice zaś podał krótkie futerko sięgające do połowy ud. 
    Z powodu późnej pory wyskoczyliśmy oknem i w wampirzym tempie skierowaliśmy się do miejsca, w którym według Alice spotkamy Edwarda. 
    

środa, 18 lipca 2012

II

Esme:


     - Edward! - mój przyszywany syn wchodził do salonu. Podbiegłam do niego, by go uściskać. Tęskniłam za nim. Przecież tak dawno go nie widziałam! Nie spodziewałam się jednak jego reakcji.
- Mamo...- odezwał się - zostaw mnie! - po tych słowach odepchnął mnie z wampirzą siłą.  Uderzyłam w sąsiednią ścianę i stłukłam wiszący na niej obraz. Muszę przyznać, zabolało mnie to.
    Upadając, zobaczyłam, że Jasper i Emmet trzymają Carlisle'a, który chciał się rzucić na Edwarda.
- Kochanie, zostaw go - krzyknęłam - to nie jego wina!
- Esme, nie pozwolę, aby stała ci się krzywda - odpowiedział mój rozwścieczony maż. Nadal nie mógł się ruszyć ze względu na mocny uścisk moich synów. 
- Uh, nie róbmy z tego wielkiej awantury! - Carlisle zgorszony patrzył na miedzianowłosego.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał. Dopiero teraz zauważyliśmy, że Edward ma czerwone oczy.
     Znaczyło to tylko jedno : mój syn zabił niewinnego człowieka.
- Boże! - krzyknęła Alice. 
- Edwardzie, co ty zrobiłeś?- rzekł Carlisle. Nie zauważyłam nawet, kiedy puścili go moi synowie. Był załamany. 
- Nic! - rzekł, Edward normalnym tonem. Bez słowa minął nas i poszedł wolnym krokiem do swojego pokoju. 
    W tym czasie podszedł do mnie Carlisle i pomógł wstać. 
- Nie martw się - rzekł - kupimy nowy obraz.
- Tu nie chodzi o obraz! Zobacz, co się stało z naszym synem! - wybuchłam i zaniosłam się płaczem. Carlisle nadal uważał to za dar, ponieważ żaden wampir z wyjątkiem mnie nie potrafił płakać. Z tą jednak różnicą, że z oczu zamiast łez leciały mi krople krwi. Wyglądało to groźnie, lecz mój ukochany nazwał to kiedyś uroczym.
    Alice z Rosalie, które wcześniej stały koło kominka i ogrzewały się, podeszły i przytuliły mnie, cały czas szepcząc mi do ucha "Nie martw się Mamo, my cię kochamy". To było takie urocze. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu,które nie biło już od dziewięćdziesięciu lat. 
    Nagle usłyszałam odgłos trzaskanych drzwi. To Edward wychodził ze swojego pokoju. Zobaczyłam go schodzącego po schodach do salonu. W reku trzymał dużą torbę.Na pewno miał w niej ubrania. Sądząc po jego minie, nie był zadowolony naszą obecnością. 
- Edward, do cholery, co się z tobą dzieje?! Nie było cię tydzień w domu, wpadasz tu jak burza, wyżywasz się na mamie, wypiłeś krew człowieka! Jak mogłeś?- krzyknęła Rosalie - A tak w ogóle, to po co ci ta torba? Nie mów, że jedziesz do Belli!
- Jakiej znowu Belli?! - zapytałam. Wiedziałam, że Edwardowi podoba się kilka dziewczyn ze szkoły, sam mi o tym mówił, ale myślałam że mój syn jest na tyle dojrzałym stulatkiem, by nie wiązać się ze śmiertelniczką. To przysporzyłoby nam wiele problemów, takich jak wyjawienie prawdy o naszej rodzinie. 
- Bella to dziewczyna Edwarda. I tak, jest śmiertelniczką - odezwała się Alice.
- Synu, co ty zrobiłeś?- zapytał rozwścieczony Carlisle - Możesz przecież zrobić krzywdę tej dziewczynie!
    Nagle to do mnie dotarło.
- Czy ty... czy ty zabiłeś człowieka? - te słowa nie chciały przejść mi przez gardło. To było straszne przeżycie.
    Już od kilkudziesięciu lat nie zabijaliśmy ludzi na rzecz zwierząt. To Carlisle wymyślił tę "dietę"niedługo po swojej przemianie, ponieważ nie zamierzał pozbawiać rodzinom swoich bliskich. 
    Na początku zdarzały się jednak problemy, ale umieliśmy sobie z nimi poradzić i dążyliśmy do umacniania więzi naszej rodziny. A teraz to wszystko zostało wystawione na wielką próbę.
    Edward stał nadal bez ruchu i patrzył na mnie wzrokiem pozbawionym żadnych uczuć, bez wyrazu.
- No powiedz mi, co zrobiłeś! - powiedziałam.
- Nic, mamo...
- Jak to nic? To dlaczego twoje oczy są czerwone?
- Nieważne. Wyprowadzam się.
- Jak to? Dlaczego? Czemu mi to robisz?
- Muszę, nie mogę już dłużej z wami mieszkać. Nie smuć się, nie zostaniesz sama, masz jeszcze czworo dzieci - rzekł i uśmiechnął się.
- Nie bądź bezczelny - odezwał się Jasper - nie widzisz, co robisz z mamą? Jak to na nią działa? Pomyśl też o innych, nie tylko o sobie i swoich problemach!
    Nic nie odpowiedział, tylko skierował się do drzwi, obejrzał za siebie i wyszedł. Upadłam na kolana i zasłoniłam twarz rękoma. Czy to wszystko się kiedyś skończy?
    Marzyłam, żeby Edward zawrócił. Żeby pojawił się w salonie, podszedł do mnie i powiedział, że się mylił. Żeby wszystko było jak dawniej. Chciałam z z nim porozmawiać jak matka z synem. Może udałoby się nam rozwiązać wszystkie problemy i zastanowić nad jego uczuciem do Belli? Tak, żeby nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo z naszej strony?
    Wstałam, otrzepałam sukienkę i ze łzami w oczach wybiegłam z domu, kierując się do lasu. Po kilku minutach wampirzego biegu znalazłam się na mojej ulubionej polance. To właśnie w tym miejscu dziewięćdziesiąt lat temu Carlisle oświadczył mi się, a ja go przyjęłam. Od tej pory przychodziliśmy tu świętować rocznice naszego ślubu lub po prostu bez okazji, aby szczerze porozmawiać. Mój blond włosy ukochany nazwał ją kiedyś "Magiczną Polaną" i tak już zostało.
    Usiadłam na wielkim kamieniu, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękami. Cały czas rozmyślałam o naszej rodzinie i jej przyszłości.

Carlisle 

    Znalazłem ją siedzącą na kamieniu na "naszej polanie". Natychmiast podszedłem i wziąłem na kolana Moje Szczęście.
    Siedzieliśmy tak kilka godzin. Nie musieliśmy rozmawiać - rozumieliśmy się bez słów. Wystarczyły nasze gesty i świadomość, że jesteśmy razem i nic nas nie rozdzieli.


    

Od autorek:
Ten rozdział w całości napisałam ja, Magda, a Emilia podrzuciła pomysł. Jest dużo dłuższy od poprzedniego, zastosowałam również masę akapitów. Za rady dziękuję Esme z bloga esme-carlisle-cullen-my-story.blogspot.com. Następny rozdział dodam pod koniec tygodnia. 
PS. Po opublikowaniu rozdziału postaram się dodać anonimowe komentarze, abyście nie musieli się przemęczać :**

poniedziałek, 16 lipca 2012

I

Esme

    Tym razem wizja Alice przeraziła nas wszystkich.
    - Alice, gdzie to się wydarzy? - dopytywał Carlisle. 
    Jak zawsze był opanowany.
    - Nie wiem! Widzę tylko drzewa i... - zalękła się
    - Mów! Musimy to wiedzieć. Edwarda nie widzieliśmy dobre 7 dni - mówił Jasper.
    - ...wilkołaki.To ich wina! - mówiła. - Na ich czele stoi największy z nich.
    - To nie może być prawda! -krzyknęłam
    Carlisle objął mnie i zadecydował, że razem Emmett'em, Alice i Jasper'em będą szukać Edwarda.
    - Rosalie, zostaniesz z Esme - powiedział. Jego słowa sprawiły, że poczułam się zbędna.     Nagle przypomniało mi się moje poprzednie życie : Charles, jego liczne zdrady, chora siostra i wszyscy fani z zapartym tchem czekający na moje występy.
    - Wszystko okey? - zapytała Rosalie. Nawet nie zauważyłam, że zostałyśmy same.
    - Tak - odpowiedziałam. Nie chciałam jej martwić. Czułam się okropnie. Przypomniał mi się   Carlisle. Pełen szczęścia, pomocny i...taki kochany.
    - Przepraszam, Rose, pójdę do siebie - powiedziałam.
    - W porządku.
    Weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Wydawało mi się, że zemdlałam. Gdy się "obudziłam", Carlisle był przy mnie. Wyglądał na zaniepokojonego i załamanego. Gdy zauważył,  że się w niego wpatruje, wymusił słaby uśmiech.
- Gdzie Edward? - zapytałam.
- Niestety...Nie znaleźliśmy go - wytłumaczył.
Sądząc po jego minie prosił, bym mu nie przeszkadzała.
- Alice miała kolejną wizję. Mówiła, że Edward niedługo do nas wróci.
- A co z tym "wypadkiem"? - spytałam.
- Nic. Nie martw się już - posłał mi szeroki, lekko sztuczny, uśmiech.
    Mówiąc to, Carlisle ponownie mnie objął. Czułam się znów bezpiecznie. Był przy mnie mój kochany, wiecznie młody Carlisle Cullen.

Emilia :*


Carlisle

Trochę wcześniej.

    Przebywam obecnie w szpitalu. Skończyłem właśnie "papierkową robotę". Muszę jednak zaczekać do końca dyżur, ponieważ mój zmiennik jeszcze się nie pojawił. Przez ostatnie kilkanaście minut próbowałem sobie wyobrazić moją rodzinę. Moją kochaną rodzinę. To do niej wracałem po całym dniu bycia w pracy. To ona wspierała mnie w chwilach słabości. Dostałem tak wiele za nic. Jestem szczęściarzem mając ją u swego boku.
    Rozmyślania przerwał mi John. To on miał zająć się oddziałem, podczas gdy ja mogłem już iść do domu. Pożegnałem się z kolegą i wyszedłem ze szpitala. Odnalazłem mojego czarnego Mercedesa, wsiadłem i odjechałem. Po krótkiej podróży byłem już na miejscu. Wszedłem szybko do domu, gdyż czułem, że "coś wisi w powietrzu". Nie myliłem się. 
    Alice siedziała na kanapie w salonie. Jej oczy zaszły mgłą. Bez wątpienia nawiedziła ją wizja. Obok siedziała przerażona Esme i Rosalie. Emmett z Jasper'em stali przy oknie.
- Kochanie, co widziałaś?- spytała moja żona.
Dziewczyna opowiedziała o swojej wizji, z której wynikało, że Edwarda spotka coś złego. 
- Alice, gdzie to się wydarzy? - spytałem.
- Nie wiem! Widzę tylko drzewa i... - skuliła się na kanapie. 
- Mów! Musimy to wiedzieć. Edwarda nie widzieliśmy dobre 7 dni - mówił Jasper
- ...wilkołaki. To ich wina! - mówiła - Na ich czele stoi największy z nich.
- To nie może być prawda! - krzyknęła Esme.
Objąłem moją kruchą istotkę. Była taka bezbronna w moich ramionach. Zdecydowałem, że razem z Alice, Emmett'em i Jasper'em pójdziemy szukać Edwarda. 
- Rosalie, zostaniesz z Esme - oznajmiłem i wybiegłem z domu z resztą moich przybranych dzieci. Skierowaliśmy się do lasu. Niestety, nie znaleźliśmy go, więc zrezygnowani wróciliśmy do domu.
Rosalie siedziała w kuchni i czytała gazetę.
- Gdzie Esme? - zapytałem.
- Wydaje mi się, że jest w sypialni - rzekła Rose.
Udałem się do wskazanego mi miejsca.
Moja żona leżała na łóżku z zamkniętymi oczami. Podszedłem bliżej. Esme otworzyła oczy. Spojrzałem na nią i wymusiłem uśmiech.
- Gdzie Edward? - zapytała.
- Niestety...Nie znaleźliśmy go - wytłumaczyłem - Alice miała kolejną wizję. Mówiła, że Edward niedługo do nas wróci.
- A co z tym "wypadkiem"?
- Nic. Nie martw się już - uśmiechnąłem się i objąłem ją. Moja najdroższa wtuliła się we mnie i pocałowała w policzek. Jej szczęście i bezpieczeństwo wynagradzały mi wszystkie trudności i przeciwności losu.


Magda <3




Od autorek:
w związku z tym, że to pierwszy rozdział naszej opowieści, postanowiłyśmy opisać go w dwóch perspektywach. To nasze początki w tym "zawodzie", więc prosimy o wyrozumiałość :)
2 rozdział dodamy jeszcze w tym tygodniu, może już jutro, dlatego wypatrujcie :*

Prolog

Perspektywa Esme:




Nigdy nie marzyłam, że spotkam księcia z bajki.Wystarczył mi Charles oraz scena i moi fani*. Oni byli dla mnie wszystkim.
Nigdy nie marzyłam również o dużej rodzinie.Takiej,w jakiej się wychowałam.
Ale wiem jedno:
Urodziłam się, by zostać wampirem...
By świecić w słońcu...
By zabijać...
By kochać...
By być kochanym...

* - w naszym opowiadaniu Esme przed przemianą w wampira była bardzo znaną śpiewaczką.



Wersja druga

Perspektywa Esme

    Była wiosna dwudziestego szóstego kwietnia, dwutysięcznego dwunastego roku.
    Pewna kobieta, która z pozoru wyglądała na przeciętną szatynkę o dużych, orzechowych oczach, pochyla się nad gazetą, chłonąc z niej każde słowo. 
    Esme Platt - Evenson, dziewięćdziesiąta pierwsza rocznica śmierci. Ukochaną córkę i przykładną żonę wspominają najbliżsi.
    Przeczytała ten fragment kilka razy, jakby nie wiedziała o kogo chodzi.
    Szkoda, że nie było to prawdą.
    To ona była tą zmarłą prawie wiek temu kobietą, która, o dziwota, chodzi jeszcze po tym świecie, wynagradzając sobie tamte lata cierpienia.
    - Mamo, idziesz? Serial się zaczął - oderwała się od lektury i spojrzała na swoją przybraną córkę, jej kompletne przeciwieństwo.
    Wstała od stołu i zasunęła po sobie krzesło. Obie ruszyły do salonu.