Biegliśmy około dwudziestu minut. Dolina rzeki, przy której rósł okazały las, znajdowała się niedaleko domu Kate i jej rodziny. Pomyślałam, że dawno nie widziałam naszych przyjaciół i wypadałoby ich kiedyś do nas zaprosić.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Carlisle'a:
- To tutaj.
Ach, co to było za miejsce! Wszędzie rosły wielkie, rozłożyste drzewa oraz miękka, zieloniutka trawa. Szkoda, że odwiedzamy ten zakątek nocą. Za dnia z pewnością wygląda jeszcze bardziej uroczo.
- Alice, gdzie dokładnie miała miejsce twoja wizja - zapytałam, podchodząc do niej i zapinając guziczki od jej futerka, na co odpowiedziała szerokim uśmiechem.
- To już naprawdę niedaleko - musimy tylko zejść troszkę niżej. Wtedy dojdziemy do tego wielkiego drzewa.
Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Moja córka nie kłamała - drzewo było ogromne. Nigdy takiego nie widziałam. Jego gałęzie były tak rozłożyste, że można by było zbudować na nich duży domek, a nawet dwa.
Wtedy go zobaczyłam. Siedział na najwyższym konarze ze spuszczoną głową, machając nogami.
- Edward! - krzyknęłam spanikowana, podbiegając do drzewa. Zaczęłam szybko się na nie wspinać. Nie szło mi to najlepiej, ale nie przejmowałam się tym.
Dotarłam na najwyższą gałąź.
- Edwardzie...skarbie - szepnęłam. Wreszcie na mnie spojrzał. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i cierpienia.
Podeszłam bliżej i przyciągnęłam go do siebie. Mój syn nie protestował - objął mnie swoimi wielkimi, umięśnionymi ramionami, przyłożył twarz do moich włosów i westchnął. " Nie odepchnął mnie, zmienił się", pomyślałam. Ogarnęła mnie błoga chwila spokoju i radości. Oderwaliśmy się od siebie. Edward szepnął skruszony:
- Mamo, tak bardzo cię przepraszam. Za to, co zaszło w salonie, za moje zachowanie - jego oczy zrobiły się suche, tak u innych wampirów wyglądał płacz - nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Skarbie, każdy zasługuje na drugą szanse. Ty również - położyłam mu dłoń na policzku, dziś wyjątkowo zimnym - chciałabym wiedzieć, czy zabiłeś człowieka.
- Tak, mamo. Wiem, nie powinienem tego robić, to była chwila słabości, bardzo was przepraszam - warga zaczęła mu drżeć.
- Spokojnie, kochanie- usiadłam na gałęzi - każdemu mogło się zdarzyć. Usiądź, porozmawiajmy.
- Dobrze.
- A więc, kim jest Bella?
- Bella to dziewczyna ze szkoły, wiem, że jest we mnie zakochana - urwał na chwilę - ja w niej też. Jest inna, na razie nie powiedziałem jej o naszej rodzinie i nie zamierzam tego robić w najbliższej przyszłości.
- Dobrze, synku, uspokój się, nie zamierzamy ci z tatą mówić, co masz robić, jesteś w końcu dorosły.
- Mamo, wszyscy jesteście dla mnie oparciem. Tato, tak bardzo cię przepraszam - nie zauważyłam, kiedy Carlisle wdrapał się na drzewo. Podszedł do miedzianowłosego i uścisnął go.
- A ja? - pisnęła szczęśliwa Alice. Stała na najniższej gałęzi i podskakiwała wesoło, machając przy tym głową i rękami.
- Chodź tu, siostrzyczko - odrzekł Edward, odrywając się od mojego męża i podchodząc do niej z wyciągniętymi ramionami. Mały chochlik cały czas podskakiwał, nawet wtedy, gdy był w uścisku swego brata.
- Widzisz, udało ci się - szepnął mi Carlisle do ucha. Objęłam go i pocałowałam w szyję, miejsce najintensywniej przesycone jego zapachem - cudowną wanilią i morską bryzą. Odchyliłam się, by spojrzeć mu w te miodowe oczęta.
- O nie, kochanie - spojrzał na mnie zdziwiony - to nam się udało - uśmiechnął się, ukazując równe, lśniąco białe zęby.
- Niech będzie - odrzekł w końcu.
Zerknęłam na Edwarda, który patrzył na mnie zmieszany. Oderwałam się od Carlisle'a, który delikatnie pogłaskał moją dłoń, i podeszłam do miedzianowłosego.
- Kotku, mam nadzieję, że wracasz z nami do domu - odparłam.
- A mogę? Rosalie i reszta nie będą źli?
- Na pewno nie. Wszyscy za tobą tęskniliśmy. A więc?
- Dobrze, wrócę - rozpromienił się.
- To co, idziemy już do hotelu? - zapytała Alice.
- Już, chwilka - odpowiedział Carlisle - Synu? - zwrócił się do Edwarda.
- Tak, tato?
- Cieszę się, że cię odnaleźliśmy - położył mu ręce na ramionach.
- Ja też, tato - gdyby wampiry mogły płakać, to już dawno po ich policzkach leciałyby łzy.
- To idziemy? - biadoliła Alice - Jestem zmęczona i chcę do domu!
- Spokojnie, już biegniemy - odparłam uradowana.
Ruszyliśmy naszym tempem do hotelu. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce, które, z powodu wczesnej pory, było jeszcze zamknięte. Do naszego pokoju dostaliśmy się oknem.
Opadłam na fotel pokryty misiowatym kocem. Dopiero teraz zauważyłam, że pokój ten jest bardzo przytulny : ściany zostały pomalowane na miły dla oka fiołkowy kolor, sufit natomiast był biały. Okna zajmowały całą ścianę po prawej stronie łóżka, tak samo jak w naszej sypialni w Forks. Dzięki temu gwarantowały one cudowny widok wschodzącego słońca, o czym miałam się przekonać już za parę godzin. Po obu stronach łoża ustawiono małe stoliczki ze szklanymi lampami, które dawały przytłumione, żółtawe światło. Naprzeciwko stała wielka szafa, a obok niej lustro oprawione w białą ramę. Cały pokój sprawiał wrażenie przytulnego. Nie ukrywam, bardzo mi się podobał.
- O czym myślisz, kochanie - z zamyślenia wyrwał mnie słodki głos mojego ukochanego, który klęczał obok fotela, na którym siedziałam.
- O tym pokoju. Podoba mi się.
- Faktycznie, jest ładny. Naszej sypialni też przydałoby się małe odświeżenie.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Dla ciebie? Wszystko! - wstał, złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie, po czym pocałował czule i słodko.
- Hkm, hkm - chrząknięcia Edwarda nie się nie usłyszeć.
- Tak?- oderwałam się od ust ukochanego, ale nadal byłam złączona z nim w uścisku.
- E...już nic, będę u siebie - nasz "apartament" miał dwa pokoje, jeden zajęli Edward i Alice. Drugi, ten z fiołkowymi ścianami przypadł nam.
- Ach - wychrypiałam do otwartych ust Carlisle'a - kochana rodzina.
A potem już nikt nie przerwał naszych namiętnych pocałunków. Nasze usta i języki odpłynęły w namiętnym tańcu.
Od autorek:
No, wreszcie opóźniony czwarty rozdział. Nie jestem z niego aż tak zadowolona ale niech będzie. Dziękujemy za miłe komentarze i trzech obserwatorów, dodajecie nam w ten sposób siły do pisania.
W następnym rozdziale przeczytacie dużo o życiu Esme przez przemianą. Możecie się go spodziewać pod koniec tygodnia.
Pozdrawiam
Magda ;*
Wtedy go zobaczyłam. Siedział na najwyższym konarze ze spuszczoną głową, machając nogami.
- Edward! - krzyknęłam spanikowana, podbiegając do drzewa. Zaczęłam szybko się na nie wspinać. Nie szło mi to najlepiej, ale nie przejmowałam się tym.
Dotarłam na najwyższą gałąź.
- Edwardzie...skarbie - szepnęłam. Wreszcie na mnie spojrzał. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i cierpienia.
Podeszłam bliżej i przyciągnęłam go do siebie. Mój syn nie protestował - objął mnie swoimi wielkimi, umięśnionymi ramionami, przyłożył twarz do moich włosów i westchnął. " Nie odepchnął mnie, zmienił się", pomyślałam. Ogarnęła mnie błoga chwila spokoju i radości. Oderwaliśmy się od siebie. Edward szepnął skruszony:
- Mamo, tak bardzo cię przepraszam. Za to, co zaszło w salonie, za moje zachowanie - jego oczy zrobiły się suche, tak u innych wampirów wyglądał płacz - nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Skarbie, każdy zasługuje na drugą szanse. Ty również - położyłam mu dłoń na policzku, dziś wyjątkowo zimnym - chciałabym wiedzieć, czy zabiłeś człowieka.
- Tak, mamo. Wiem, nie powinienem tego robić, to była chwila słabości, bardzo was przepraszam - warga zaczęła mu drżeć.
- Spokojnie, kochanie- usiadłam na gałęzi - każdemu mogło się zdarzyć. Usiądź, porozmawiajmy.
- Dobrze.
- A więc, kim jest Bella?
- Bella to dziewczyna ze szkoły, wiem, że jest we mnie zakochana - urwał na chwilę - ja w niej też. Jest inna, na razie nie powiedziałem jej o naszej rodzinie i nie zamierzam tego robić w najbliższej przyszłości.
- Dobrze, synku, uspokój się, nie zamierzamy ci z tatą mówić, co masz robić, jesteś w końcu dorosły.
- Mamo, wszyscy jesteście dla mnie oparciem. Tato, tak bardzo cię przepraszam - nie zauważyłam, kiedy Carlisle wdrapał się na drzewo. Podszedł do miedzianowłosego i uścisnął go.
- A ja? - pisnęła szczęśliwa Alice. Stała na najniższej gałęzi i podskakiwała wesoło, machając przy tym głową i rękami.
- Chodź tu, siostrzyczko - odrzekł Edward, odrywając się od mojego męża i podchodząc do niej z wyciągniętymi ramionami. Mały chochlik cały czas podskakiwał, nawet wtedy, gdy był w uścisku swego brata.
- Widzisz, udało ci się - szepnął mi Carlisle do ucha. Objęłam go i pocałowałam w szyję, miejsce najintensywniej przesycone jego zapachem - cudowną wanilią i morską bryzą. Odchyliłam się, by spojrzeć mu w te miodowe oczęta.
- O nie, kochanie - spojrzał na mnie zdziwiony - to nam się udało - uśmiechnął się, ukazując równe, lśniąco białe zęby.
- Niech będzie - odrzekł w końcu.
Zerknęłam na Edwarda, który patrzył na mnie zmieszany. Oderwałam się od Carlisle'a, który delikatnie pogłaskał moją dłoń, i podeszłam do miedzianowłosego.
- Kotku, mam nadzieję, że wracasz z nami do domu - odparłam.
- A mogę? Rosalie i reszta nie będą źli?
- Na pewno nie. Wszyscy za tobą tęskniliśmy. A więc?
- Dobrze, wrócę - rozpromienił się.
- To co, idziemy już do hotelu? - zapytała Alice.
- Już, chwilka - odpowiedział Carlisle - Synu? - zwrócił się do Edwarda.
- Tak, tato?
- Cieszę się, że cię odnaleźliśmy - położył mu ręce na ramionach.
- Ja też, tato - gdyby wampiry mogły płakać, to już dawno po ich policzkach leciałyby łzy.
- To idziemy? - biadoliła Alice - Jestem zmęczona i chcę do domu!
- Spokojnie, już biegniemy - odparłam uradowana.
Ruszyliśmy naszym tempem do hotelu. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce, które, z powodu wczesnej pory, było jeszcze zamknięte. Do naszego pokoju dostaliśmy się oknem.
Opadłam na fotel pokryty misiowatym kocem. Dopiero teraz zauważyłam, że pokój ten jest bardzo przytulny : ściany zostały pomalowane na miły dla oka fiołkowy kolor, sufit natomiast był biały. Okna zajmowały całą ścianę po prawej stronie łóżka, tak samo jak w naszej sypialni w Forks. Dzięki temu gwarantowały one cudowny widok wschodzącego słońca, o czym miałam się przekonać już za parę godzin. Po obu stronach łoża ustawiono małe stoliczki ze szklanymi lampami, które dawały przytłumione, żółtawe światło. Naprzeciwko stała wielka szafa, a obok niej lustro oprawione w białą ramę. Cały pokój sprawiał wrażenie przytulnego. Nie ukrywam, bardzo mi się podobał.
- O czym myślisz, kochanie - z zamyślenia wyrwał mnie słodki głos mojego ukochanego, który klęczał obok fotela, na którym siedziałam.
- O tym pokoju. Podoba mi się.
- Faktycznie, jest ładny. Naszej sypialni też przydałoby się małe odświeżenie.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Dla ciebie? Wszystko! - wstał, złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie, po czym pocałował czule i słodko.
- Hkm, hkm - chrząknięcia Edwarda nie się nie usłyszeć.
- Tak?- oderwałam się od ust ukochanego, ale nadal byłam złączona z nim w uścisku.
- E...już nic, będę u siebie - nasz "apartament" miał dwa pokoje, jeden zajęli Edward i Alice. Drugi, ten z fiołkowymi ścianami przypadł nam.
- Ach - wychrypiałam do otwartych ust Carlisle'a - kochana rodzina.
A potem już nikt nie przerwał naszych namiętnych pocałunków. Nasze usta i języki odpłynęły w namiętnym tańcu.
Od autorek:
No, wreszcie opóźniony czwarty rozdział. Nie jestem z niego aż tak zadowolona ale niech będzie. Dziękujemy za miłe komentarze i trzech obserwatorów, dodajecie nam w ten sposób siły do pisania.
W następnym rozdziale przeczytacie dużo o życiu Esme przez przemianą. Możecie się go spodziewać pod koniec tygodnia.
Pozdrawiam
Magda ;*