Nic się tu nie dzieje od końcówki sierpnia, rozdziału mam lekko mniej niż połowę, ale nie mam siły. Rozdziałów nie komentuję, do spamu nie zaglądam. Nie wiem, co się ze mną dzieję, że nie chcę tu wchodzić. Chciałabym coś napisać, ale zawsze są to tylko puste obietnice. Może, może, może. Głupio mi to mówić, ale na razie trzeba zawiesić. Może dojdzie mi jakaś motywacja, trudno stwierdzić. "Zmierzch" przestał mnie już jarać, myślę, czy nie dokończyć tego rozdziału i zacząć coś innego, ale z postaciami zmierzchowymi. A Wy? Jak myślicie? Coś może z tego wyjść, czy wolicie zostawić tak, jak jest?
Cholernie mi głupio. Naprawdę.
sobota, 16 listopada 2013
sobota, 24 sierpnia 2013
Rozdział XXV
Esme
Michael Jackson - Give In To Me
Zegar stojący na metalowym stole z nieskazitelnie czystymi skalpelami powoli odmierzał czas pozostałych mi ośmiu minut, dzielących mnie od wybuchu, a tym samym utracie życia, na którym teraz zależało mi najbardziej. Chciałam wydostać się z tego przeklętego miejsca, raz na zawsze rozprawić się z Heidi, a co najważniejsze, spojrzeć w oczy Carlisle'owi i zapytać go prosto z mostu, o co chodzi. Czy będzie mi to dane?
Siedem minut i trzydzieści cztery sekundy. Trzydzieści dwie sekundy. Trzydzieści sekund.
Nie, nie mogę zabić tego bezbronnego człowieka. On też pewnie ma kochającą go rodzinę i nie zasłużył na śmierć. Tym bardziej na śmierć z rąk wampira.
Zacznij myśleć o sobie. To nie twoja wina, że ten facet znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Czy Carlisle myślał o tobie, gdy zabawiał się z tamtą kobietą? Czy Charles myślał o tobie, gdy bił cię i poniżał na oczach innych ludzi?
Nie.
Wzięłam głęboki oddech, policzyłam do dziesięciu i wstałam. Na początku trudność sprawiało mi ustanie na nogach, były jak z waty, ale kolejny raz powtórzyłam sobie, o co walczę i to mi pomogło. Zrobiłam pierwszy krok. Mężczyzna leżał jakieś pięć metrów dalej, jego klatkę piersiową pokrywała częściowo zaschnięta już krew. Mimowolnie wstrzymałam oddech i zbliżyłam się do niego.
- Niech ktoś mi pomoże! - krzyknął łamaną angielszczyzną. Na pewno był turystą przebywającym na terenie Ameryki.
- Pomocy! - ponowił wołanie.
Nie wiedział, że za nim stoję, leżał na plecach, głową zwróconą w moją stronę.
Spojrzałam na jego twarz. Był bardzo przystojny, ale nie tak jak Carlisle. Miał duże niebieskie oczy, gęste rzęsy, które rzucały długie cienie na czerwonych z zimna policzkach oraz dwudniowy zarost. Prześlizgnęłam się wzrokiem po jego sportowej, dobrze skrojonej marynarce, levis'ach i eleganckich butach, by zatrzymać się na złotej obrączce zdobiącej serdeczny palec prawej ręki.
Pospiesz się.
Drżącą ręką zdjęłam nóż do krojenia mięsa z wiszącej obok półki i podeszłam do owego nieznajomego mężczyzny.
Nieznajomy mężczyzna. Brzmi to obco. Niech będzie Mike.
Tak więc podeszłam do Mike'a, tak, że spokojnie mogłam czubkami moich pantofli dotknąć włosów na jego głowie.
- Aa! - krzyknął i zerwał się na równe nogi. Spostrzegłam, że był dosyć wysoki. - Kim ty jesteś?! Po co ci ten nóż?! CO TY MASZ NA GŁOWIE?!
- Tracisz dużo krwi. Usiądź i uspokój się, a ja postaram ci wszystko opowiedzieć.
Posłusznie spełnił moją prośbę. Zauważyłam, że na jego szyi znajduję się dosyć długa krwawa kreska, zapewne po spotkaniu z jakimś ostrym przedmiotem, pewnie nożem, i wydostaje się z niej pełno gęstej szkarłatnej mazi. Zerwałam z siebie koszulkę i doskoczyłam do Mike'a. Przyłożyłam ją do rany, na co delikatnie zadrżał i uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby. Jego twarz, a raczej oczy znajdowały się dokładnie na wysokości mojego czarnego biustonosza. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Myślałam że mnie odepchnie albo coś w tym rodzaju.
- Niezła jesteś. Rozerwać bluzkę, to naprawdę coś!
- Nie mamy teraz czasu na zachwyty nad moją siłą. Musisz mnie teraz uważnie wysłuchać. Nie mam bladego pojęcia, jak się tu znalazłam, ale to co mam na głowie to urządzenie, w którym jest bomba. Zostało mi sześć minut. Kiedy ten czas się skończy, a ja nie zdążę tego zdjąć, moja głowa wyleci w powietrze. Dlatego potrzebny mi jest klucz, który jest...
- Gdzie?!
- W twoim brzuchu - dokończyłam smutno. Nie chciałam, żeby Mike zginął. Może i znaliśmy się te kilka minut, ale czułam coś dziwnego, nie umiałam tego racjonalnie wytłumaczyć.
- Aha. No to nie możemy czegoś zrobić?! Nie możesz mnie rozciąć, wyjąć go i się uratować?
- Mike, to nie jest takie proste.
- Skąd wiedziałaś, że mam na imię Mike? Nie przedstawiałem się raczej - uśmiechnął się nonszalancko. Podobało mi się jego opanowanie, nawet w ciężkiej sytuacji.
- Yyy... po prostu... zgadłam! - wymamrotałam.
- Te, wróżka?
- Nie, z całą pewnością nie.
Coś gorszego.
Spojrzałam na zegarek. Pięć minut. Moment wybuchu zbliżał się nieubłaganie.
Zerknęłam na Mike'a, który wstał i, kuśtykając, doszedł do stolika ze skalpelami i wziął jeden z nich, duży, lśniący złowrogo. Wiedziałam, że na długo zapamiętam ten widok. Widok przystojnego bruneta, patrzącego na mnie ze współczuciem, trzymającego narzędzie, którym za chwilę miałam popełnić zbrodnię, żeby tylko się uratować.
Tonący brzytwy się chwyta.
Ale ja się żadnej brzytwy chwytać nie chciałam.
Bijcie mnie. Przyjdźcie tu z kijami i po prostu mnie pobijcie, bo jak zawsze się nie wyrobiłam. Wiem, miało być szybko, ale zaraz wydarzyło się to, potem to, a niedawno jeszcze to, do tego wakacje i nieodparta ochota na lenistwo. A jeśli już doszłam do komputera, żeby coś napisać, to potrafiło zlecieć dużo czasu, a na kartce z notką roboczą nie pojawiały się żadne nowe wyrazy. Może to jakieś wypalenie, może fakt, że nie jest was dużo i piszę dla garstki? Wyniki statystyk mówią co innego, ale tak się właśnie czuję. Chciałabym, mocno bym chciała, żeby pod tym postem podpisały się osoby, które to czytają i chcą czytać dalej. Nawet te kochane anonimy. Jedno jest pewne. Na pewno nie przerwę w takiej chwili, potrzebuję tylko trochę czasu i sytuacja się unormuje ;)
Dobra, koniec ckliwej notki. Jak widać, jest tego mało, znowu dużo napięcia i nowy bohater, który może mocno namieszać w głowie głównej bohaterki? Co z tego wyniknie? Przekonacie się już niedługo.
Aktualnie, po małym incydencie z pewną graficzką, czekam na szablon, który zamierzam dodać, gdy pojawi się prolog drugiej części. Mam nadzieję, że wyrobię się z czasem.
Już nie zanudzam, notka pod postem jak zwykle długa jak połowa postu, nieważne. Mam natłok myśli i chcę się nimi z Wami podzielić.
Jakieś błędy? Śmiało wytknąć!
Btw. Jakby ktoś chciał pogadać, coś mi powiedzieć, zapraszam na GG (43477401) lub bezpośrednio pod rozdziałem.
Dziękuję za uwagę i do widzenia :**
Michael Jackson - Give In To Me
Zegar stojący na metalowym stole z nieskazitelnie czystymi skalpelami powoli odmierzał czas pozostałych mi ośmiu minut, dzielących mnie od wybuchu, a tym samym utracie życia, na którym teraz zależało mi najbardziej. Chciałam wydostać się z tego przeklętego miejsca, raz na zawsze rozprawić się z Heidi, a co najważniejsze, spojrzeć w oczy Carlisle'owi i zapytać go prosto z mostu, o co chodzi. Czy będzie mi to dane?
Siedem minut i trzydzieści cztery sekundy. Trzydzieści dwie sekundy. Trzydzieści sekund.
Nie, nie mogę zabić tego bezbronnego człowieka. On też pewnie ma kochającą go rodzinę i nie zasłużył na śmierć. Tym bardziej na śmierć z rąk wampira.
Zacznij myśleć o sobie. To nie twoja wina, że ten facet znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Czy Carlisle myślał o tobie, gdy zabawiał się z tamtą kobietą? Czy Charles myślał o tobie, gdy bił cię i poniżał na oczach innych ludzi?
Nie.
Wzięłam głęboki oddech, policzyłam do dziesięciu i wstałam. Na początku trudność sprawiało mi ustanie na nogach, były jak z waty, ale kolejny raz powtórzyłam sobie, o co walczę i to mi pomogło. Zrobiłam pierwszy krok. Mężczyzna leżał jakieś pięć metrów dalej, jego klatkę piersiową pokrywała częściowo zaschnięta już krew. Mimowolnie wstrzymałam oddech i zbliżyłam się do niego.
- Niech ktoś mi pomoże! - krzyknął łamaną angielszczyzną. Na pewno był turystą przebywającym na terenie Ameryki.
- Pomocy! - ponowił wołanie.
Nie wiedział, że za nim stoję, leżał na plecach, głową zwróconą w moją stronę.
Spojrzałam na jego twarz. Był bardzo przystojny, ale nie tak jak Carlisle. Miał duże niebieskie oczy, gęste rzęsy, które rzucały długie cienie na czerwonych z zimna policzkach oraz dwudniowy zarost. Prześlizgnęłam się wzrokiem po jego sportowej, dobrze skrojonej marynarce, levis'ach i eleganckich butach, by zatrzymać się na złotej obrączce zdobiącej serdeczny palec prawej ręki.
Pospiesz się.
Drżącą ręką zdjęłam nóż do krojenia mięsa z wiszącej obok półki i podeszłam do owego nieznajomego mężczyzny.
Nieznajomy mężczyzna. Brzmi to obco. Niech będzie Mike.
Tak więc podeszłam do Mike'a, tak, że spokojnie mogłam czubkami moich pantofli dotknąć włosów na jego głowie.
- Aa! - krzyknął i zerwał się na równe nogi. Spostrzegłam, że był dosyć wysoki. - Kim ty jesteś?! Po co ci ten nóż?! CO TY MASZ NA GŁOWIE?!
- Tracisz dużo krwi. Usiądź i uspokój się, a ja postaram ci wszystko opowiedzieć.
Posłusznie spełnił moją prośbę. Zauważyłam, że na jego szyi znajduję się dosyć długa krwawa kreska, zapewne po spotkaniu z jakimś ostrym przedmiotem, pewnie nożem, i wydostaje się z niej pełno gęstej szkarłatnej mazi. Zerwałam z siebie koszulkę i doskoczyłam do Mike'a. Przyłożyłam ją do rany, na co delikatnie zadrżał i uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby. Jego twarz, a raczej oczy znajdowały się dokładnie na wysokości mojego czarnego biustonosza. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Myślałam że mnie odepchnie albo coś w tym rodzaju.
- Niezła jesteś. Rozerwać bluzkę, to naprawdę coś!
- Nie mamy teraz czasu na zachwyty nad moją siłą. Musisz mnie teraz uważnie wysłuchać. Nie mam bladego pojęcia, jak się tu znalazłam, ale to co mam na głowie to urządzenie, w którym jest bomba. Zostało mi sześć minut. Kiedy ten czas się skończy, a ja nie zdążę tego zdjąć, moja głowa wyleci w powietrze. Dlatego potrzebny mi jest klucz, który jest...
- Gdzie?!
- W twoim brzuchu - dokończyłam smutno. Nie chciałam, żeby Mike zginął. Może i znaliśmy się te kilka minut, ale czułam coś dziwnego, nie umiałam tego racjonalnie wytłumaczyć.
- Aha. No to nie możemy czegoś zrobić?! Nie możesz mnie rozciąć, wyjąć go i się uratować?
- Mike, to nie jest takie proste.
- Skąd wiedziałaś, że mam na imię Mike? Nie przedstawiałem się raczej - uśmiechnął się nonszalancko. Podobało mi się jego opanowanie, nawet w ciężkiej sytuacji.
- Yyy... po prostu... zgadłam! - wymamrotałam.
- Te, wróżka?
- Nie, z całą pewnością nie.
Coś gorszego.
Spojrzałam na zegarek. Pięć minut. Moment wybuchu zbliżał się nieubłaganie.
Zerknęłam na Mike'a, który wstał i, kuśtykając, doszedł do stolika ze skalpelami i wziął jeden z nich, duży, lśniący złowrogo. Wiedziałam, że na długo zapamiętam ten widok. Widok przystojnego bruneta, patrzącego na mnie ze współczuciem, trzymającego narzędzie, którym za chwilę miałam popełnić zbrodnię, żeby tylko się uratować.
Tonący brzytwy się chwyta.
Ale ja się żadnej brzytwy chwytać nie chciałam.
................................................................
Dobra, koniec ckliwej notki. Jak widać, jest tego mało, znowu dużo napięcia i nowy bohater, który może mocno namieszać w głowie głównej bohaterki? Co z tego wyniknie? Przekonacie się już niedługo.
Aktualnie, po małym incydencie z pewną graficzką, czekam na szablon, który zamierzam dodać, gdy pojawi się prolog drugiej części. Mam nadzieję, że wyrobię się z czasem.
Już nie zanudzam, notka pod postem jak zwykle długa jak połowa postu, nieważne. Mam natłok myśli i chcę się nimi z Wami podzielić.
Jakieś błędy? Śmiało wytknąć!
Btw. Jakby ktoś chciał pogadać, coś mi powiedzieć, zapraszam na GG (43477401) lub bezpośrednio pod rozdziałem.
Dziękuję za uwagę i do widzenia :**
poniedziałek, 15 lipca 2013
Rozdział XXIV
Carlisle
Bon Jovi - Letting You Go
Głośnym świstem przecięła ciężkie letnie powietrze, po czym padła na ziemię u mych stóp, już bez życia.
A ja nic, tylko stałem sparaliżowany, spoglądając to na nią, to na Heidi, która po chwili batalii zniknęła w fioletowych obłokach słodkiego dymu.
Jesteś lekarzem, zrób coś! Może da się ją jeszcze uratować - krzyczały moje myśli zduszonym głosem przypominającym jęk.
Uklęknąłem przy niej, czując, że moje oczy bardziej suche już być nie mogą.
Moja Esme, moja miłość, mój powód do życia, moja wiara w lepsze jutro.
- Kochanie, proszę, nie rób mi tego, proszę cię - wyszeptałem. - Proszę,
Dotknąłem jej zimnego jak lód policzka i już z przyzwyczajenia sprawdziłem puls w lewej ręce, choć wiedziałem, że go nie wyczuję. Nie wyczuwałem od tamtego razu w kostnicy i nie wyczuję teraz.
Jak na zawołanie, moje myśli wypełniły się wspomnieniami tego dnia. Moim zejściem do przyszpitalnej kostnicy, w której była ona, na wpół martwa. Serca, które nie dawało za wygraną i biło ostatkami sił. Chwili, gdy zdjąłem białe prześcieradło z jej idealnej twarzy i zawładnęło mną uczucie, którego nie da się opisać słowami. Ostrych kłów, które wpuściły tyle jadu, by cierpiała jak najmniej. Zamknięciu jej w szczelnym uścisku i zaniesieniu do domu.
Wróciłem do rzeczywistości, w której to ja byłem pieprzonym dupkiem, to ja byłem Charles'em, który poniżał swoją kobietę w najgorszy możliwy sposób, zdradzając ją z inną.
Ognisko zaczęło dogasać. Dobiegły do mnie dzieci, wołając jej imię raz po raz. Ich wzrok nawet przez sekundę nie spoczął na mojej osobie. Nie trzeba było być Edwardem, żeby znać ich myśli, z jednej strony zrozpaczone po stracie przyszywanej matki, z drugiej przepełnione nienawiścią i wrogością do mnie.
Dopiero teraz to do mnie dotarło.
To była moja wina. Moja i tylko moja. Gdyby nie moja głupota i lekkomyślność, nic takiego nie miałoby miejsca.
Osunąłem się na ziemię i zakryłem twarz dłońmi, zanosząc się wampirzym płaczem.
Podczas, gdy moje dzieci bezskutecznie próbowały reanimować moją martwą żonę.
Esme
Iron Maiden - Blood Brothers
- Nie podchodź do mnie - powiedziałam do niego, gdy wysunął lewą stopę do przodu. Nie wiedzieć czemu, bałam się go. - Nie po tym, co przed chwilą powiedziałeś. Skoro jesteś tym, za kogo się podajesz, powinieneś szanować moje decyzje dotyczącego mojego życia. Chcę już wracać do Forks.
- Nie.
Zignorował moje prośby i podszedł bardzo blisko. Na jego twarzy malowała się niesamowita furia. Z niezwykłą szybkością złapał moją prawą rękę i bardzo mocno wykręcił ją do tyłu. Jęknęłam z bólu.
Uśmiechnął się szeroko.
- Zdziwiona, że potrafię zrobić krzywdę wampirowi? Tu, gdzie teraz jesteśmy, to ja mam władzę i nieskończoną moc. Ty nie masz żadnej. Mogę cię nawet zabić, a ty nic na to nie poradzisz. Chociaż nie, to na razie nie wchodzi w rachubę. Na razie. Więc nie wierzgaj się tak i stój spokojnie.
Poddałam się jego rozkazom i patrzyłam bezradnie, jak związuje mi ręce sznurem z metalowymi wstawkami.
Zebrałam się na rozsądne myślenie. Jestem wampirem i byle jakie dziecko nie może pokonać mnie zwykłym sznurem wzmocnionym metalem. Wystarczy, że użyję mojej nadzwyczajnej siły i rozchylę lekko ręce. To powinno wystarczyć, żeby porwać sznur. A potem złapię go za ramiona i spróbuję unieruchomić.
Szybko pożałowałam mojej decyzji, bo gdy tylko Christian zobaczył, co chcę zrobić, natychmiast puścił linę i z całej siły uderzył mnie w brzuch. Nie tak, jak biją dziewięcioletnie dzieci. Zatoczyłam się i upadłam na skuty, przeraźliwie zimny lód. Przed ponowną utratą przytomności zdążyłam jeszcze zadać sobie pytanie: Dlaczego?
Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu bez okien, który oświetlała goła żarówka zawieszona na cienkim kablu na suficie. Uwagę zwracały rysunki i schematy ludzkiej czaszki oraz szkice jakiegoś dziwnego wynalazku nakładanego na głowę na przeciwległej ścianie. Przyrząd ten do złudzenia przypominał hełm średniowiecznego rycerza, ale wykonano go, żeby miał nie chronić, a - poprzez wbudowane bomby - doszczętnie niszczyć czaszkę, doprowadzając do natychmiastowej śmierci.
Otworzyłam szerzej oczy. Coś oprócz mrocznej scenerii zdawało się nie być takim, jakim powinno.
Próbowałam podnieść rękę z oparcia metalowego krzesła, na którym siedziałam, by sprawdzić, co stało się z moją głową, że czuję, jakby była za ciasna, ale nie dałam rady.
Obie unieruchomione były wielkim łańcuchem, jakiego używają masarze do wieszania surowych płatów mięsa w rzeźni.
A na głowę, niby za małą, wciśnięto mi urządzenie, które mogłam sobie oglądać na rysunkach na ścianie.
- Podoba się hełm? - odwróciłam głowę w kierunku donośnego głosu.
Christian. Mogłam się tego spodziewać. Zdawało mi się, czy od naszego ostatniego spotkania, jakąś godzinę lub dłużej temu, zależy, ile byłam nieprzytomna, urósł przynajmniej o kilka cali i zmężniał, tak, że wyglądał już na pełnoletniego? A może zwieńczenie mojej głowy tak na mnie działa. Działa na wzrok i zasłania usta przyczepionym kawałkiem metalu, dzięki czemu zamiast zdania "Nie możesz mnie tak więzić" wymamrotałam ledwo rozróżniane sylaby.
Spojrzał na mnie z pogardą, jakbym była co najmniej jakąś złodziejką czy gwałcicielką.
- Będziesz się musiała jeszcze wiele nauczyć. - Podszedł do ściany, na której wisiały rysunki.
- A tymczasem mam dla ciebie odpowiednie zadanie - kontynuował. - Charakter mam podły, ale serce dobre, więc dam ci szansę na uwolnienie się i powrót do rodziny. Ale mam jedno ale.
Odwrócił się do mnie plecami i wskazał na szkic z tym dziwnym urządzeniem.
- Tak, właśnie to masz na głowie. Za równe dwadzieścia trzy minuty uruchomią się bomby i twoja głowa wyleci w powietrze. Chyba że znajdziesz klucz, który ukryty jest - schylił się i dotknął czarnej płachty, po czym jednym ruchem zdjął ją i rzucił w kąt - tutaj.
Nie mogłam uwierzyć, w to co zobaczyłam.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżał człowiek, żywy, mężczyzna. Jego brzuch pokrywały setki blizn po cięciach nożem, a cała twarz skąpana była w szkarłatnej posoce.
- W jego brzuchu znajdziesz klucz - powiedział, gdy wstrzymałam oddech, na wszelki wypadek. - Tylko pamiętaj - on wciąż żyje.
Po czym wstał, uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.
Kochani, kochani, kochani, witam Was serdecznie po jak zwykle długiej przerwie. Nie wiem czemu, ale ten rozdział pisało mi się wyjątkowo źle, narobił mi sporo problemu, a gdy miałam już prawie połowę, niechcący mi się usunął. Życie -,-
Zaplanowałam sobie, że ten rozdział będzie przedostatnim, w tym miesiącu (może) pojawi się ostatni i w sierpniu ruszamy z drugą częścią, w której skupimy się bardziej na rodzinie Cullen i ich relacjach.
Wiecie lub nie, ale jutro przypadają pierwsze urodziny bloga. Jest to dla mnie wielkie szczęście być z Wami już rok, już rok patrzeć na szybko skaczące liczby w wyświetleniach i już rok dzielić się moimi tworami literackimi. Bardzo dobrze mi jest z Wami, choć jak wiecie, rozdział na miesiąc, trochę mi głupio, teraz może uda mi się coś zmienić i ogarnąć moje lenistwo. Jeśli chodzi o moje sprawy prywatne, to można powiedzieć, że wyszłam prawie na prostą.
Nie przedłużam. Dzięki jeszcze za 10 000 wyświetleń, właściwie to już 10 500, ale mniejsza oto.
A, pozdrawiam Esme, Issie, Rickmanicką, Poison, Nessie, która napisała mi piękny komentarz - pamiętam o Twoich blogach, spodziewaj się komentarza ode mnie niebawem <3 i Ance, która również zachwyciła mnie swoją opinią.
Bon Jovi - Letting You Go
Głośnym świstem przecięła ciężkie letnie powietrze, po czym padła na ziemię u mych stóp, już bez życia.
A ja nic, tylko stałem sparaliżowany, spoglądając to na nią, to na Heidi, która po chwili batalii zniknęła w fioletowych obłokach słodkiego dymu.
Jesteś lekarzem, zrób coś! Może da się ją jeszcze uratować - krzyczały moje myśli zduszonym głosem przypominającym jęk.
Uklęknąłem przy niej, czując, że moje oczy bardziej suche już być nie mogą.
Moja Esme, moja miłość, mój powód do życia, moja wiara w lepsze jutro.
- Kochanie, proszę, nie rób mi tego, proszę cię - wyszeptałem. - Proszę,
Dotknąłem jej zimnego jak lód policzka i już z przyzwyczajenia sprawdziłem puls w lewej ręce, choć wiedziałem, że go nie wyczuję. Nie wyczuwałem od tamtego razu w kostnicy i nie wyczuję teraz.
Jak na zawołanie, moje myśli wypełniły się wspomnieniami tego dnia. Moim zejściem do przyszpitalnej kostnicy, w której była ona, na wpół martwa. Serca, które nie dawało za wygraną i biło ostatkami sił. Chwili, gdy zdjąłem białe prześcieradło z jej idealnej twarzy i zawładnęło mną uczucie, którego nie da się opisać słowami. Ostrych kłów, które wpuściły tyle jadu, by cierpiała jak najmniej. Zamknięciu jej w szczelnym uścisku i zaniesieniu do domu.
Wróciłem do rzeczywistości, w której to ja byłem pieprzonym dupkiem, to ja byłem Charles'em, który poniżał swoją kobietę w najgorszy możliwy sposób, zdradzając ją z inną.
Ognisko zaczęło dogasać. Dobiegły do mnie dzieci, wołając jej imię raz po raz. Ich wzrok nawet przez sekundę nie spoczął na mojej osobie. Nie trzeba było być Edwardem, żeby znać ich myśli, z jednej strony zrozpaczone po stracie przyszywanej matki, z drugiej przepełnione nienawiścią i wrogością do mnie.
Dopiero teraz to do mnie dotarło.
To była moja wina. Moja i tylko moja. Gdyby nie moja głupota i lekkomyślność, nic takiego nie miałoby miejsca.
Osunąłem się na ziemię i zakryłem twarz dłońmi, zanosząc się wampirzym płaczem.
Podczas, gdy moje dzieci bezskutecznie próbowały reanimować moją martwą żonę.
Esme
Iron Maiden - Blood Brothers
- Nie podchodź do mnie - powiedziałam do niego, gdy wysunął lewą stopę do przodu. Nie wiedzieć czemu, bałam się go. - Nie po tym, co przed chwilą powiedziałeś. Skoro jesteś tym, za kogo się podajesz, powinieneś szanować moje decyzje dotyczącego mojego życia. Chcę już wracać do Forks.
- Nie.
Zignorował moje prośby i podszedł bardzo blisko. Na jego twarzy malowała się niesamowita furia. Z niezwykłą szybkością złapał moją prawą rękę i bardzo mocno wykręcił ją do tyłu. Jęknęłam z bólu.
Uśmiechnął się szeroko.
- Zdziwiona, że potrafię zrobić krzywdę wampirowi? Tu, gdzie teraz jesteśmy, to ja mam władzę i nieskończoną moc. Ty nie masz żadnej. Mogę cię nawet zabić, a ty nic na to nie poradzisz. Chociaż nie, to na razie nie wchodzi w rachubę. Na razie. Więc nie wierzgaj się tak i stój spokojnie.
Poddałam się jego rozkazom i patrzyłam bezradnie, jak związuje mi ręce sznurem z metalowymi wstawkami.
Zebrałam się na rozsądne myślenie. Jestem wampirem i byle jakie dziecko nie może pokonać mnie zwykłym sznurem wzmocnionym metalem. Wystarczy, że użyję mojej nadzwyczajnej siły i rozchylę lekko ręce. To powinno wystarczyć, żeby porwać sznur. A potem złapię go za ramiona i spróbuję unieruchomić.
Szybko pożałowałam mojej decyzji, bo gdy tylko Christian zobaczył, co chcę zrobić, natychmiast puścił linę i z całej siły uderzył mnie w brzuch. Nie tak, jak biją dziewięcioletnie dzieci. Zatoczyłam się i upadłam na skuty, przeraźliwie zimny lód. Przed ponowną utratą przytomności zdążyłam jeszcze zadać sobie pytanie: Dlaczego?
Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu bez okien, który oświetlała goła żarówka zawieszona na cienkim kablu na suficie. Uwagę zwracały rysunki i schematy ludzkiej czaszki oraz szkice jakiegoś dziwnego wynalazku nakładanego na głowę na przeciwległej ścianie. Przyrząd ten do złudzenia przypominał hełm średniowiecznego rycerza, ale wykonano go, żeby miał nie chronić, a - poprzez wbudowane bomby - doszczętnie niszczyć czaszkę, doprowadzając do natychmiastowej śmierci.
Otworzyłam szerzej oczy. Coś oprócz mrocznej scenerii zdawało się nie być takim, jakim powinno.
Próbowałam podnieść rękę z oparcia metalowego krzesła, na którym siedziałam, by sprawdzić, co stało się z moją głową, że czuję, jakby była za ciasna, ale nie dałam rady.
Obie unieruchomione były wielkim łańcuchem, jakiego używają masarze do wieszania surowych płatów mięsa w rzeźni.
A na głowę, niby za małą, wciśnięto mi urządzenie, które mogłam sobie oglądać na rysunkach na ścianie.
- Podoba się hełm? - odwróciłam głowę w kierunku donośnego głosu.
Christian. Mogłam się tego spodziewać. Zdawało mi się, czy od naszego ostatniego spotkania, jakąś godzinę lub dłużej temu, zależy, ile byłam nieprzytomna, urósł przynajmniej o kilka cali i zmężniał, tak, że wyglądał już na pełnoletniego? A może zwieńczenie mojej głowy tak na mnie działa. Działa na wzrok i zasłania usta przyczepionym kawałkiem metalu, dzięki czemu zamiast zdania "Nie możesz mnie tak więzić" wymamrotałam ledwo rozróżniane sylaby.
Spojrzał na mnie z pogardą, jakbym była co najmniej jakąś złodziejką czy gwałcicielką.
- Będziesz się musiała jeszcze wiele nauczyć. - Podszedł do ściany, na której wisiały rysunki.
- A tymczasem mam dla ciebie odpowiednie zadanie - kontynuował. - Charakter mam podły, ale serce dobre, więc dam ci szansę na uwolnienie się i powrót do rodziny. Ale mam jedno ale.
Odwrócił się do mnie plecami i wskazał na szkic z tym dziwnym urządzeniem.
- Tak, właśnie to masz na głowie. Za równe dwadzieścia trzy minuty uruchomią się bomby i twoja głowa wyleci w powietrze. Chyba że znajdziesz klucz, który ukryty jest - schylił się i dotknął czarnej płachty, po czym jednym ruchem zdjął ją i rzucił w kąt - tutaj.
Nie mogłam uwierzyć, w to co zobaczyłam.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżał człowiek, żywy, mężczyzna. Jego brzuch pokrywały setki blizn po cięciach nożem, a cała twarz skąpana była w szkarłatnej posoce.
- W jego brzuchu znajdziesz klucz - powiedział, gdy wstrzymałam oddech, na wszelki wypadek. - Tylko pamiętaj - on wciąż żyje.
Po czym wstał, uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.
................................................................
Kochani, kochani, kochani, witam Was serdecznie po jak zwykle długiej przerwie. Nie wiem czemu, ale ten rozdział pisało mi się wyjątkowo źle, narobił mi sporo problemu, a gdy miałam już prawie połowę, niechcący mi się usunął. Życie -,-
Zaplanowałam sobie, że ten rozdział będzie przedostatnim, w tym miesiącu (może) pojawi się ostatni i w sierpniu ruszamy z drugą częścią, w której skupimy się bardziej na rodzinie Cullen i ich relacjach.
Wiecie lub nie, ale jutro przypadają pierwsze urodziny bloga. Jest to dla mnie wielkie szczęście być z Wami już rok, już rok patrzeć na szybko skaczące liczby w wyświetleniach i już rok dzielić się moimi tworami literackimi. Bardzo dobrze mi jest z Wami, choć jak wiecie, rozdział na miesiąc, trochę mi głupio, teraz może uda mi się coś zmienić i ogarnąć moje lenistwo. Jeśli chodzi o moje sprawy prywatne, to można powiedzieć, że wyszłam prawie na prostą.
Nie przedłużam. Dzięki jeszcze za 10 000 wyświetleń, właściwie to już 10 500, ale mniejsza oto.
A, pozdrawiam Esme, Issie, Rickmanicką, Poison, Nessie, która napisała mi piękny komentarz - pamiętam o Twoich blogach, spodziewaj się komentarza ode mnie niebawem <3 i Ance, która również zachwyciła mnie swoją opinią.
sobota, 13 lipca 2013
Liebster Award & The Versatile Blogger - nominacje
Liebster :
Eriss1. Jak wpadłaś na pomysł, aby założyć bloga?
Czytałam wiele blogów o zbliżonej tematyce i w pewnym momencie pomyślałam "Kurde, a może ja też coś stworzę?"
2. Czy masz najlepszą przyjaciółkę/przyjaciela- osobę, której możesz zaufać i powiedzieć wszystko?
Jasne, że tak. Nawet nie jedną.
3. Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
Ostatnio interesuję się architekturą wnętrz, ale od kilku miesięcy można powiedzieć, że myślę nad prawem lub psychologią.
4. Czy Twoi rodzice, rodzina, wiedzą o Twoim blogu?
Kilka razy bąknę mamie, kiedy każe mi coś zrobić coś w stylu "Nie teraz, bo pisze rozdział na bloga."
5. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Rzadko mam wolny czas, ale tak to namiętnie słuchać muzyki i czytać książki.
6. Kino czy teatr?
Żadne z wymienionych. Wolę oglądać filmy z przyjaciółmi w domu. Większe beki są <3
7. Gdzie chciałabyś zamieszkać w przyszłości?
Paris only!
8. Co robiłaś w dzieciństwie?
Lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział ;)
9. Jaki popełniłaś największy życiowy błąd?
Trochę ich jest, ale to raczej sprawa prywatna.
10. Co uważasz o aborcji?
Dla mnie to chore. No czy nie można oddać dziecka do adopcji zamiast go zabijać? Niepojęte jak dla mnie.
Depends Bells
1. Ile masz lat?
14 za dokładnie dwanaście dni.
2. Ulubiony film?
'Loosies'
3. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
Jak najbardziej. Najlepszym przykładem jest moja najlepsza przyjaciółka i jej przyjaciel - przyjaźń od 13 lat.
4. Masz jakieś zwierzątko?
Koszatniczkę.
5. Czy lubisz aktorów ze Zmierzchu?
Jeszcze pół roku temu miałam na ich punkcie obsesję, a teraz jakoś tak doszłam do wniosku że normalni ludzie i tyle.
6. Team Edward czy Team Jacob?
Edward, zdecydowanie.
7. Ulubiona potrawa?
Ristotto <3
8. Za co szanujesz Sagę Zmierzch?
Na pewno za to, że ukazana jest w niej miłość ponad wszystko. Czy zdarzyło by się to w normalnym życiu? Patrząc na to pokolenie facetów, nie.
9. Jak długo prowadzisz bloga?
Eeee, za trzy dni rocznica <33
10. Czy jak na chwilę obecną masz udane wakacje?
Jak najbardziej ;)
Rickmanicka
1. Jak masz na imię ?
Magda.
2. Ile masz lat?
Wyżej.
3. Co jest Twoją inspiracją?
Inspirują mnie znane bloggerki, np. Macadamian Girl, jej styl to jest coś.
4. Kto jest Twoim idolem?
Moim guru jest Dorothea Hurley, żona frontmana zespołu Bon Jovi.
5. Lubisz burzę? *.*
Jasne, szczególnie tą z piorunami.
6. Znak zodiaku?
Lew. Mraaau!
7. Lubisz soczek pomarańczowy? ^^
Bardzo, ale jeszcze bardziej marchewkowe Kubusie <3
8. Jedziesz gdzieś w te wakacje?
Plany są, ale jeszcze nie bardzo sprecyzowane, moja rodzina ma to do siebie, że lubimy robić spontany.
9. Kogo najbardziej na świecie chciałabyś kiedykolwiek spotkać?
Liv Tyler, Steven Tyler, Kurt Cobain i John Lennon, gdyby żyli, Elton John, Paul McCartney oraz moich mężów: Jona Bon Jovi, Richie'go Samborę, Tico Torres'a, Davida Bryan'a.
10. Ulubiony sport?
Siatkówka.
Versatile
1. Jestem BAAAAARDZO zboczona, szczególnie na lekcji religii.
2. Moja babka od muzyki była głupia i na świadectwie napisała mi tróję, bo zapomniała, że byłam u niej i poprawiłam się na 4. I dzięki niej obniżyła mi się średnia. Grrr.
3. Jak mam luźny dzień i, np. ze względu na pogodę, nigdzie nie wychodzę, tak jak dziś, to cały dzień leżę w łóżku z lapkiem w piżamce.
4. Zawsze robię przypały, gdzie bym nie była, to i tak zrobię, w pizzerii, w szkole, na dworcu, w Biedrze, wszędzie.
5. Kocham malować paznokcie.
6. Z czystym sumieniem stwierdzam, że jestem zakupocholiczką totalną.
7. Słucham rocka i hard rocka, moje ulubione zespoły, to Bon Jovi, Nirvana, Guns N' Roses, Scorpions, Queen, Def Leppard, AC DC, Aerosmith, The Beatles, The Rolling Stone, Alice Cooper, Alice in Chains, Nickelback, Led Zeppelin, Muse, Red Hot Chili Peppers, U2, oprócz tego jeszcze Lana <3
I błagam, weźcie mnie już nie nominujcie no, w sumie 6 nominacji mi wystarczy skarby <33
Rozdział jest już prawie gotowy, będzie może jutro, albo w poniedziałek.
We wtorek przypada nam pierwsze urodziny bloga, jest mi miło, że jesteście ze mną już rok i że właśnie teraz stuknęło nam 10 tysi, miło się na to patrzy.
Jeśli graficzka, u której robiłam zamówienie się zrobi, to w urodzinki wejdziecie tu i zobaczycie całkiem nowy szablon, który będzie bardziej pasował do treści nadchodzących rozdziałów, oj, trochę dziać się będzie.
środa, 5 czerwca 2013
Rozdział XXIII
Edward
Lana del Rey - Born To Die
Deszcz zelżał do tego stopnia, że z nieba padała już tylko drobna mżawka, która i tak potrafiła zmoczyć ubranie.
Miasto szykowało się już do snu. W nielicznych domkach niedaleko zjazdu na ścieżkę prowadzącą do naszej rezydencji paliły się jeszcze światła, ale ich liczba z każdą chwilą malała. Tylko Pan Philips krzątał się po mieszkaniu w poszukiwaniu swoich okularów do czytania. Posterunkowy Joshua dzwonił do żony, aby uprzedzić ją, że ma tak dużo pracy, że wróci dopiero nad ranem.
A chwilę potem wyszedł z komisariatu, pod którym czekała na niego kobieta ubrana w czarną wyzywającą sukienkę i czerwone szpilki, nonszalancko oparta o swojego srebrnego Boxstera. Gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna idzie w jej kierunku, uśmiechnęła się uwodzicielsko i odchyliła ręce do tyłu, tak, że pierwszym elementem zwracającym uwagę były jej duże, krągłe piersi.
- Josh - zamruczała.
- Tak, kochanie - odpowiedział. - Dzisiejsza noc będzie nasza.
Podszedł bliżej, tak, że dzieliło ich niecałe osiem centymetrów, i mocno wpił się w jej lśniące wargi. Jedna jego ręka spoczęła na plecach towarzyszki, a druga na lewej piersi. Kobieta objęła go jedną nogą w pasie i odwzajemniła pocałunek.
- Jedźmy już, bo jeszcze ktoś nas zobaczy - powiedziała.
Po czym wsiedli do samochodu i odjechali w stronę Portland.
Odpędziłem od siebie myśli, co zamierzają zrobić potem, było to bardziej oczywiste niż to, że opowieść Heidi Bilingstone miała nas nieźle zaskoczyć. Jej myśli mówiły same za siebie.
- Nie jestem pewna, czy będziesz chciała tego słuchać - zwodziła mamę beztroskim tonem. Odruchowo spojrzała w stronę taty. - A może ty jej opowiesz? Znasz tę historię równie dobrze jak ja.
Mama odwróciła się do nas. Jej twarz wyrażała więcej bólu niż wtedy, gdy postanowiłem na jakiś czas opuścić rodzinny dom.
- Ca-Carlisle, o co chodzi? Proszę, powiedz mi że to jakaś pomyłka. Cholerna pomyłka!
Nie odpowiedział. Z jego starannie zablokowanych myśli także nie mogłem nic odczytać.
- Niestety, skarbie, to nie jest żadna pomyłka - powiedziała Heidi.
Zbliżyła się do mamy o jakieś pół metra, na co ta druga wydała cichy gardłowy warkot. Właściwie był to warkot przypominający stłumiony jęk.
- Ale spokojnie, bez nerwów. Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia. No, od czego by tu zacząć?
- Zacznij od tego, żeby się uczesać - wtrącił Emm z przekąsem.
Faktycznie, jej włosy nie wyglądały schludnie. Były potargane, w wielu miejscach tkwiły zaschnięte liście i źdźbła trawy, jakby dzisiejszą noc spędziła w lesie.
- Ty skur... zajmę się tobą później.
Rosalie, która stała najdalej, pomiędzy Alice a tatą, zmierzyła przybyszkę wzrokiem, który nawet mnie przerażał.
Ani mi się waż.
- Oj Esme, Esme, masz tak bezczelne dzieci. W sumie to nawet się aż tak bardzo nie dziwię, zważywszy na to, że Carlisle wolał spędzać swój wolny czas ze mną a nie tobą w domu. A... - teatralnym gestem zasłoniła usta lewą ręką, na której spoczywały trzy wielkie blizny po ugryzieniach - Przepraszam. Miałam ci to powiedzieć trochę delikatniej.
Esme
Nie wiem co we mnie wstąpiło po usłyszeniu tego zdania. Tłumaczyłam sobie, że to wszystko, z czym musieliśmy się ostatnio zmierzyć, wszystkie żale, złości i frustracje uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, no i stało się. Rzuciłam się na Heidi, wściekle kłapiąc ostrymi jak brzytwa zębami. A ona jak gdyby nigdy nic wywołała mgłę, która chwilę potem zamknęła mnie z żelaznym uścisku śmierci.
Nie czułam nic. Kompletnie nic. Nie mogłam myśleć, ruszać kończynami, widzieć. Tak jakbym była już martwa i leżała w wąskiej trumnie dwa metry pod ziemią. Skąd w ogóle mogłam wiedzieć, czy już nie żyję?
A potem otworzyłam oczy i spostrzegłam, że znajduję się na jakimś biegunie, z dala od wilgotnego Forks, zielonych drzew i nieba koloru tafli lodu. Nic tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. Z każdej strony ogromne zaspy śniegu. Jak można w jednej chwili być w Ameryce, a w drugiej na Alasce czy też Grenlandii? Czyżby mgła Heidi miała jeszcze inne tajemnicze właściwości teleportowania na odległe tereny?
Zerknęłam w lewo i ujrzałam dziewczynkę. Stała jakieś sześc metrów dalej, ubrana jedynie w białą letnią sukienkę przybrudzoną błotem u dołu. Na jej sinych, odmrożonych stopach nie zauważyłam butów, a dłonie buły tak skostniałe, że cudem nie poodpadały jej palce. Mogła mieć nie więcej niż dziesięć lat.
Coś z jej oczami było nie tak. A właściwie z ich brakiem. Puste oczodoły ziały pustką i nieopisaną czernią. Co to za dziewczynka? Co ona tu robi?
- Nie mam moich trzewiczków! Ani rękawiczek! - zawołała głosem zbliżonym do dźwięku, jaki wydają zakłócenia w radiu pomieszanym z odgłosem drapania po szkolnej tablicy.
- Co ty tu robisz, kruszynko? - zapytałam zmartwiona. Było tak zimno, a ona stała boso, w letniej sukience.
- Przyszłam, żeby Cię chronić.
- Chronić? To chyba ja powinnam się tobą zaopiekować - zdjęłam swój sweterek i podeszłam bliżej, żeby założyć ją nieznajomej, która zacisnęła usta i odskoczyła w bok.
- Nie, zostaw, nie możesz. To ja powinnam cię chronić.
Byłam coraz bardziej zbita z tropu.
- Nie rozumiem. Czemu miałabyś to robić?
Nieznajoma pokręciła głową i uśmiechnęła się blado.
- Nie poznajesz mnie, mamo? To ja, Christian, twój syn. Nie poznajesz mnie?
Zakręciło mi się w głowie, zaszumiało w uszach. Jakim cudem ta dziewczynka, mogła być moim synem? Przecież on nie żyje od ponad dziewięćdziesięciu lat! Jak to możliwe?!
- Ah, pewnie zastanawiasz się, czemu nie jestem chłopcem? - kontynuował. - Otóż, tam, gdzie trafiłem po śmierci w szpitalu, dali mi wybór, kim chce być. Postanowiłem zostać Gerdą z "Królowej Śniegu", bo wiedziałem, że to na cześć autora, Andersena, dałaś mi to imię.
Od początku obserwowałem cię z góry. Widziałem twoje wzloty, upadki, chwile rozpaczy, szczęścia. Nawet wtedy, gdy skoczyłaś z klifu. Zostałem duchem kilka godzin przed tym i moja moc nie była jeszcze tak rozwinięta, by całkowicie cię uratować. Dobrze, że zrobił to Carlisle.
Pisnęłam cichutko, gdy wypowiedział to imię, co nie uszło jego uwadze. Zrobił dwa kroki w moją stronę i podjął znowu:
- Mamo, ja wiem, co on ci zrobił. Dlatego, gdy rzuciłaś się na tę kobietę, a ona powstrzymała cię swoim darem i straciłaś przytomność, przyprowadziłem tu twoją duszę, by w końcu z tobą porozmawiać.
Zmarszczyłam czoło, między brwiami powstała pionowa bruzda, która pojawiała się zawsze, gdy byłam zdenerwowana i zmartwiona.
- Czyli, że moje ciało cały czas tam leży, nieruchome, jakbym spała? - zapytałam. Co działo się teraz w Forks? Czy ktoś w ogóle przejął się moim odmiennym stanem? Czy Carlisle wykorzysta moje chwilowe niedysponowanie i odejdzie z Heidi?
- Tak. Twoje ciało jest martwe, może się wydawać, że umarłaś, ale tak naprawdę żyjesz. I tylko ja zdecyduję, ile czasu tak to będzie wyglądało, ile pozostanie tu twoja dusza.
- Dlaczego nie możesz mnie wypuścić? Jestem twoją matką! Nie możesz mi tego zrobić!
- Na razie nie, mamo. Najpierw twój mąż musi zapłacić za to, co zrobił.
- Nie! Nie rób mu krzywdy! Nie pozwalam ci! - rzuciłam płaczliwym tonem. Może i zdradził mnie z Heidi i należy mu się nauczka, ale, na Boga, nie zasługuje na śmierć.
- Twoje zakazy nie mają tu nic do rzeczy. On musi ponieść najcięższą karę za swoje czyny, czy ci się to podoba, czy też nie. Jestem twoim synem i nie pozwolę cię skrzywdzić - wycedził przez zęby i zaczął się oddalać.
Rozdział miał być wczoraj, ale miałam wycieczkę i wróciłam dość późno, żeby cokolwiek dopisać. A dzisiaj piszę bez opamiętania, żeby wszystko nadrobić, olewając, że jutro mam odpowiadać z geo i biologii. Nieważne.
Pozdrawiam czytelników i komentujących, od tamtego rozdziału przybyło ponad 1100 wyświetleń, dzięki ;*
Opowiadanie z Olą muszę na razie zostawić. Trzeba nadgonić rozdziały, bo już niedługo, n może za jakieś 3 - 4 notki nastąpi koniec części pierwszej. Wtedy będzie dobry czas na takie niezwiązane z fabułą opowieści. A potem cześć druga ;)
A, no i błagam, nie dodawajcie już więcej komentarzy typu "Żyjesz?" albo "Gdzie jesteś?", bo chyba wiecie, że żyję, piszę i nic się nie dzieje, po prostu mam teraz dużo poprawek, oceny mam słabe, trzeba coś zrobić.
O wszystko możecie pytać na GG (43477401), bo FB jest taki bardziej prywatny.
Jakiś taki dłuższy wyszedł ten rozdział, mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;)
Narka ;*
Lana del Rey - Born To Die
Deszcz zelżał do tego stopnia, że z nieba padała już tylko drobna mżawka, która i tak potrafiła zmoczyć ubranie.
Miasto szykowało się już do snu. W nielicznych domkach niedaleko zjazdu na ścieżkę prowadzącą do naszej rezydencji paliły się jeszcze światła, ale ich liczba z każdą chwilą malała. Tylko Pan Philips krzątał się po mieszkaniu w poszukiwaniu swoich okularów do czytania. Posterunkowy Joshua dzwonił do żony, aby uprzedzić ją, że ma tak dużo pracy, że wróci dopiero nad ranem.
A chwilę potem wyszedł z komisariatu, pod którym czekała na niego kobieta ubrana w czarną wyzywającą sukienkę i czerwone szpilki, nonszalancko oparta o swojego srebrnego Boxstera. Gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna idzie w jej kierunku, uśmiechnęła się uwodzicielsko i odchyliła ręce do tyłu, tak, że pierwszym elementem zwracającym uwagę były jej duże, krągłe piersi.
- Josh - zamruczała.
- Tak, kochanie - odpowiedział. - Dzisiejsza noc będzie nasza.
Podszedł bliżej, tak, że dzieliło ich niecałe osiem centymetrów, i mocno wpił się w jej lśniące wargi. Jedna jego ręka spoczęła na plecach towarzyszki, a druga na lewej piersi. Kobieta objęła go jedną nogą w pasie i odwzajemniła pocałunek.
- Jedźmy już, bo jeszcze ktoś nas zobaczy - powiedziała.
Po czym wsiedli do samochodu i odjechali w stronę Portland.
Odpędziłem od siebie myśli, co zamierzają zrobić potem, było to bardziej oczywiste niż to, że opowieść Heidi Bilingstone miała nas nieźle zaskoczyć. Jej myśli mówiły same za siebie.
- Nie jestem pewna, czy będziesz chciała tego słuchać - zwodziła mamę beztroskim tonem. Odruchowo spojrzała w stronę taty. - A może ty jej opowiesz? Znasz tę historię równie dobrze jak ja.
Mama odwróciła się do nas. Jej twarz wyrażała więcej bólu niż wtedy, gdy postanowiłem na jakiś czas opuścić rodzinny dom.
- Ca-Carlisle, o co chodzi? Proszę, powiedz mi że to jakaś pomyłka. Cholerna pomyłka!
Nie odpowiedział. Z jego starannie zablokowanych myśli także nie mogłem nic odczytać.
- Niestety, skarbie, to nie jest żadna pomyłka - powiedziała Heidi.
Zbliżyła się do mamy o jakieś pół metra, na co ta druga wydała cichy gardłowy warkot. Właściwie był to warkot przypominający stłumiony jęk.
- Ale spokojnie, bez nerwów. Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia. No, od czego by tu zacząć?
- Zacznij od tego, żeby się uczesać - wtrącił Emm z przekąsem.
Faktycznie, jej włosy nie wyglądały schludnie. Były potargane, w wielu miejscach tkwiły zaschnięte liście i źdźbła trawy, jakby dzisiejszą noc spędziła w lesie.
- Ty skur... zajmę się tobą później.
Rosalie, która stała najdalej, pomiędzy Alice a tatą, zmierzyła przybyszkę wzrokiem, który nawet mnie przerażał.
Ani mi się waż.
- Oj Esme, Esme, masz tak bezczelne dzieci. W sumie to nawet się aż tak bardzo nie dziwię, zważywszy na to, że Carlisle wolał spędzać swój wolny czas ze mną a nie tobą w domu. A... - teatralnym gestem zasłoniła usta lewą ręką, na której spoczywały trzy wielkie blizny po ugryzieniach - Przepraszam. Miałam ci to powiedzieć trochę delikatniej.
Esme
Nie wiem co we mnie wstąpiło po usłyszeniu tego zdania. Tłumaczyłam sobie, że to wszystko, z czym musieliśmy się ostatnio zmierzyć, wszystkie żale, złości i frustracje uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, no i stało się. Rzuciłam się na Heidi, wściekle kłapiąc ostrymi jak brzytwa zębami. A ona jak gdyby nigdy nic wywołała mgłę, która chwilę potem zamknęła mnie z żelaznym uścisku śmierci.
Nie czułam nic. Kompletnie nic. Nie mogłam myśleć, ruszać kończynami, widzieć. Tak jakbym była już martwa i leżała w wąskiej trumnie dwa metry pod ziemią. Skąd w ogóle mogłam wiedzieć, czy już nie żyję?
A potem otworzyłam oczy i spostrzegłam, że znajduję się na jakimś biegunie, z dala od wilgotnego Forks, zielonych drzew i nieba koloru tafli lodu. Nic tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. Z każdej strony ogromne zaspy śniegu. Jak można w jednej chwili być w Ameryce, a w drugiej na Alasce czy też Grenlandii? Czyżby mgła Heidi miała jeszcze inne tajemnicze właściwości teleportowania na odległe tereny?
Zerknęłam w lewo i ujrzałam dziewczynkę. Stała jakieś sześc metrów dalej, ubrana jedynie w białą letnią sukienkę przybrudzoną błotem u dołu. Na jej sinych, odmrożonych stopach nie zauważyłam butów, a dłonie buły tak skostniałe, że cudem nie poodpadały jej palce. Mogła mieć nie więcej niż dziesięć lat.
Coś z jej oczami było nie tak. A właściwie z ich brakiem. Puste oczodoły ziały pustką i nieopisaną czernią. Co to za dziewczynka? Co ona tu robi?
- Nie mam moich trzewiczków! Ani rękawiczek! - zawołała głosem zbliżonym do dźwięku, jaki wydają zakłócenia w radiu pomieszanym z odgłosem drapania po szkolnej tablicy.
- Co ty tu robisz, kruszynko? - zapytałam zmartwiona. Było tak zimno, a ona stała boso, w letniej sukience.
- Przyszłam, żeby Cię chronić.
- Chronić? To chyba ja powinnam się tobą zaopiekować - zdjęłam swój sweterek i podeszłam bliżej, żeby założyć ją nieznajomej, która zacisnęła usta i odskoczyła w bok.
- Nie, zostaw, nie możesz. To ja powinnam cię chronić.
Byłam coraz bardziej zbita z tropu.
- Nie rozumiem. Czemu miałabyś to robić?
Nieznajoma pokręciła głową i uśmiechnęła się blado.
- Nie poznajesz mnie, mamo? To ja, Christian, twój syn. Nie poznajesz mnie?
Zakręciło mi się w głowie, zaszumiało w uszach. Jakim cudem ta dziewczynka, mogła być moim synem? Przecież on nie żyje od ponad dziewięćdziesięciu lat! Jak to możliwe?!
- Ah, pewnie zastanawiasz się, czemu nie jestem chłopcem? - kontynuował. - Otóż, tam, gdzie trafiłem po śmierci w szpitalu, dali mi wybór, kim chce być. Postanowiłem zostać Gerdą z "Królowej Śniegu", bo wiedziałem, że to na cześć autora, Andersena, dałaś mi to imię.
Od początku obserwowałem cię z góry. Widziałem twoje wzloty, upadki, chwile rozpaczy, szczęścia. Nawet wtedy, gdy skoczyłaś z klifu. Zostałem duchem kilka godzin przed tym i moja moc nie była jeszcze tak rozwinięta, by całkowicie cię uratować. Dobrze, że zrobił to Carlisle.
Pisnęłam cichutko, gdy wypowiedział to imię, co nie uszło jego uwadze. Zrobił dwa kroki w moją stronę i podjął znowu:
- Mamo, ja wiem, co on ci zrobił. Dlatego, gdy rzuciłaś się na tę kobietę, a ona powstrzymała cię swoim darem i straciłaś przytomność, przyprowadziłem tu twoją duszę, by w końcu z tobą porozmawiać.
Zmarszczyłam czoło, między brwiami powstała pionowa bruzda, która pojawiała się zawsze, gdy byłam zdenerwowana i zmartwiona.
- Czyli, że moje ciało cały czas tam leży, nieruchome, jakbym spała? - zapytałam. Co działo się teraz w Forks? Czy ktoś w ogóle przejął się moim odmiennym stanem? Czy Carlisle wykorzysta moje chwilowe niedysponowanie i odejdzie z Heidi?
- Tak. Twoje ciało jest martwe, może się wydawać, że umarłaś, ale tak naprawdę żyjesz. I tylko ja zdecyduję, ile czasu tak to będzie wyglądało, ile pozostanie tu twoja dusza.
- Dlaczego nie możesz mnie wypuścić? Jestem twoją matką! Nie możesz mi tego zrobić!
- Na razie nie, mamo. Najpierw twój mąż musi zapłacić za to, co zrobił.
- Nie! Nie rób mu krzywdy! Nie pozwalam ci! - rzuciłam płaczliwym tonem. Może i zdradził mnie z Heidi i należy mu się nauczka, ale, na Boga, nie zasługuje na śmierć.
- Twoje zakazy nie mają tu nic do rzeczy. On musi ponieść najcięższą karę za swoje czyny, czy ci się to podoba, czy też nie. Jestem twoim synem i nie pozwolę cię skrzywdzić - wycedził przez zęby i zaczął się oddalać.
................................................................
Rozdział miał być wczoraj, ale miałam wycieczkę i wróciłam dość późno, żeby cokolwiek dopisać. A dzisiaj piszę bez opamiętania, żeby wszystko nadrobić, olewając, że jutro mam odpowiadać z geo i biologii. Nieważne.
Pozdrawiam czytelników i komentujących, od tamtego rozdziału przybyło ponad 1100 wyświetleń, dzięki ;*
Opowiadanie z Olą muszę na razie zostawić. Trzeba nadgonić rozdziały, bo już niedługo, n może za jakieś 3 - 4 notki nastąpi koniec części pierwszej. Wtedy będzie dobry czas na takie niezwiązane z fabułą opowieści. A potem cześć druga ;)
A, no i błagam, nie dodawajcie już więcej komentarzy typu "Żyjesz?" albo "Gdzie jesteś?", bo chyba wiecie, że żyję, piszę i nic się nie dzieje, po prostu mam teraz dużo poprawek, oceny mam słabe, trzeba coś zrobić.
O wszystko możecie pytać na GG (43477401), bo FB jest taki bardziej prywatny.
Jakiś taki dłuższy wyszedł ten rozdział, mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;)
Narka ;*
sobota, 4 maja 2013
Rozdział XXII
Esme
Bon Jovi - Runaway
To, co działo się później, zniknęło z szybkością pstryknięcia palcami. A potem nastała ciemność. Ciemność paraliżująca, nie pozwalająca na choćby jeden ruch, jedną myśl, na nic.
Całe życie przeleciało mi przed oczyma. Wszystkie złe i dobre momenty. Sytuacje, w których mogłam zastanowić się przynajmniej dwa razy, a potem dopiero robić to, co powinnam.
A potem wszystko skoncentrowało się na nicości...
Carlisle
- To ona - powiedział Emmett.
Sparaliżował mnie strach. Co dalej? Co teraz? Wszystko kotłowało mi się w głowie niczym masa na ciasto brutalnie potraktowana przez mikser. Dobre wyjścia, złe wyjścia, pytania, których nie trzeba wypowiadać na głos, bo i tak zna się na nie odpowiedź. Jak przedostać się przez ten gąszcz?
W końcu mi się to udało. Zmusiłem swe oczy do oderwania wzroku od wykuszowego okna z widokiem na owego kogoś i spojrzałem na Edwarda.
Jego twarz, niewyrażająca żadnej emocji. Oczy skupione w jednym punkcie, gdzieś na podłodze.
Już czas, Edwardzie, musimy coś zrobić - pomyślałem.
- Wiem. Tylko co?
Jakby grając na czas, przebiegłem wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych. Zamyślonej Rosalie, niedowierzającej Alice, zbolałego Jaspera i na końcu zakłopotanego Emmett'a.
Wstałem z kanapy.
- Nie mamy wyboru, schodzimy.
Edward
Schodziliśmy po schodach wolnym krokiem, próbując ustalić pozycje i strategię. Mówiliśmy normalnym tonem, bo Heidi stała aż trzydzieści metrów od domu i na pewno nas nie usłyszy. Taak, tato, świetny powód.
Na dworze okropnie padało. Niebo przesłoniły czarne, nisko wiszące chmury, które tak jakby chciały nam się odpłacić za ponad dwa tygodnie słonecznej pogody. I to z dwukrotną siłą, powodując jeszcze silną burzę z piorunami.
Oprócz mnie szli jeszcze Rosalie oraz tata. Emm i Jazz postanowili wyjść tylnymi drzwiami i mocno ją zaskoczyć, jeśli były na to jakiekolwiek szanse. Alice i mama miały zostać w domu i czekać na dalszy rozwój wydarzeń, ale zrezygnowaliśmy z tego planu i teraz cichutko stąpały kilka schodków nad nami.
Nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować, nigdy jeszcze nie byłem w podobnej sytuacji. Starałem się ufać mojej intuicji i starannie grupować a potem ignorować liczne głosy w mojej głowie, bo wsłuchać się w ten jeden, którego właścicielka nie szykowała dla nas miłej przyszłości. Ba, może nawet w ogóle nie szykowała przyszłości!
Może za bardzo histeryzujemy, to jest przecież tylko jedna osoba, w dodatku kobieta. Nas jest siedmioro, więc wygraną mamy w kieszeni. Mogłoby się tak wydawać, ale rzeczywistość była trochę inna. Volturi nie biorą byle kogo do swojej straży, należało to zapamiętać.
Wtedy i teraz.
Rosalie
Ganek był nieduży, oświetlony przez małe lampki ogrodowe, ale należy też wspomnieć, że jakieś trzy sekundy temu został nieoficjalnym centrum dowodzenia rodziny Cullen, bo jakoś zabrakło nam odwagi, żeby podejść bliżej. Staliśmy tu więc w piątkę, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Heidi, która jeszcze sekundę temu kucała oparta o drzewo nieopodal i czekała na nasz ruch, a teraz znikła jak kamfora.
Mało prawdopodobne, że się wycofała. Miała za duże szanse na triumf. A jeśli nawet nie zabije nas wszystkich, to z pewnością znaczną część.
Na pierwszy rzut oka spowity czernią las z każdą sekundą odkrywał więcej swoich tajemnic. Samochód Jazz'a zaparkowany bokiem w stosunku do garażu, bujne paprocie rosnące przy ścieżce, teraz drapieżnie kołysane przez porywisty wiatr i wreszcie dwie sowy siedzące na drzewie nie dalej niż osiem metrów, łapczywie połykające swą zdobycz w postaci jednej wielkiej polnej myszy.
Nagle coś wielkiego i ciężkiego z głośnym sykiem podobnym do odgłosy zagotowanej wody w czajniku zwaliło nam się na głowę, zwinnie odbiło się od mojej ręki i spadło na ziemię. Owe coś ubrane było w czarny płaszcz do kostek, spod którego wystawała czerwona sukienka, bardzo wytworna.
- Śliczny dom - zagadnęła wesoło. Aż trudno było uwierzyć, że nie przyszła w odwiedziny na kawę.
- Daruj sobie, Nie przyszłaś tu po to, żeby go komplementować. - Uśmiechnęłam się w duszy, że lodowaty ton głosu Edwarda nie był zaserwowany mnie.
Oczy przybysza zwęziły się.
Spodziewała się zupełnie czego innego; że będziemy ją błagać o jak najmniejsze cierpienie.
- W istocie tak.
- Czego ty właściwie od nas chcesz?!
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby mama tak głośno krzyczała. Co prawda zdarzały się jej drobne kłótnie z tatą, ale takiego wrzasku w życiu u niej nie zarejestrowałam, choć mieszkałyśmy ze sobą dobre siedemdziesiąt - parę lat.
Podeszła bliżej, tak, że odstępy między nią, Heidi a nami wynosiły kolejno jakieś dwa i pięć metrów.
- Uprzedzam, że twój genialny plan zabicia mnie, dzieci i zajęcia mojego miejsca u boku Carlisle'a zakończy się fiaskiem, więc może w ogóle się za niego nie bierz?
Heidi przybrała kpiarski wyraz twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby stało się tak, jak mówisz. Szkoda, że jesteś tak pewna siebie i swojej wygranej, że nie widzisz głębokich rys, które cały czas pojawiają się na twoim "idealnym szkle".
Prowokacja - pomyślałam. Totalna prowokacja.
- Jestem niemal na sto procent pewna, że takowych nie ma. A teraz może przejdziemy wreszcie do konkretów?
Przybysz skinął głową, a jego blond włosy zafalowały na wietrze.
- Już raz udało ci się uciec. Uznaj to za pewnego rodzaju fory, bo teraz już się tak nie stanie.
- Umm... Niech ci będzie. Ale może zanim postanowisz pozbawić mnie głowy - zaakcentowała wyraźnie trzy ostatnie słowa, po czym zaśmiała się gardłowo, jakby opowiedziała wyjątkowo zabawny żart - opowiem ci pewną historię, która z pewnością cię zainteresuje?
Spojrzałam na tatę, który po usłyszeniu tego zdania, skamieniał z szeroko otwartymi oczami.
No, witajcie po kolejnej długiej przerwie! Aż dziwnie, że była taka krótka, no nie? -,-
Dobra, nie zanudzam, macie rozdział, cieszcie się, chociaż pewnie oberwie mi się, że skończyłam w takim momencie ale wszystko będzie w swoim czasie, obiecuję ;*
A tymczasem pozdrawiam wszystkich czytelników, dziękuję za komentarze i 7814 wyświetleń.
A i dziękuję wszystkim, którzy zlikwidowali moderację obrazkową. Ułatwiacie moje życie! ;*
Bon Jovi - Runaway
To, co działo się później, zniknęło z szybkością pstryknięcia palcami. A potem nastała ciemność. Ciemność paraliżująca, nie pozwalająca na choćby jeden ruch, jedną myśl, na nic.
Całe życie przeleciało mi przed oczyma. Wszystkie złe i dobre momenty. Sytuacje, w których mogłam zastanowić się przynajmniej dwa razy, a potem dopiero robić to, co powinnam.
A potem wszystko skoncentrowało się na nicości...
Carlisle
- To ona - powiedział Emmett.
Sparaliżował mnie strach. Co dalej? Co teraz? Wszystko kotłowało mi się w głowie niczym masa na ciasto brutalnie potraktowana przez mikser. Dobre wyjścia, złe wyjścia, pytania, których nie trzeba wypowiadać na głos, bo i tak zna się na nie odpowiedź. Jak przedostać się przez ten gąszcz?
W końcu mi się to udało. Zmusiłem swe oczy do oderwania wzroku od wykuszowego okna z widokiem na owego kogoś i spojrzałem na Edwarda.
Jego twarz, niewyrażająca żadnej emocji. Oczy skupione w jednym punkcie, gdzieś na podłodze.
Już czas, Edwardzie, musimy coś zrobić - pomyślałem.
- Wiem. Tylko co?
Jakby grając na czas, przebiegłem wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych. Zamyślonej Rosalie, niedowierzającej Alice, zbolałego Jaspera i na końcu zakłopotanego Emmett'a.
Wstałem z kanapy.
- Nie mamy wyboru, schodzimy.
Edward
Schodziliśmy po schodach wolnym krokiem, próbując ustalić pozycje i strategię. Mówiliśmy normalnym tonem, bo Heidi stała aż trzydzieści metrów od domu i na pewno nas nie usłyszy. Taak, tato, świetny powód.
Na dworze okropnie padało. Niebo przesłoniły czarne, nisko wiszące chmury, które tak jakby chciały nam się odpłacić za ponad dwa tygodnie słonecznej pogody. I to z dwukrotną siłą, powodując jeszcze silną burzę z piorunami.
Oprócz mnie szli jeszcze Rosalie oraz tata. Emm i Jazz postanowili wyjść tylnymi drzwiami i mocno ją zaskoczyć, jeśli były na to jakiekolwiek szanse. Alice i mama miały zostać w domu i czekać na dalszy rozwój wydarzeń, ale zrezygnowaliśmy z tego planu i teraz cichutko stąpały kilka schodków nad nami.
Nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować, nigdy jeszcze nie byłem w podobnej sytuacji. Starałem się ufać mojej intuicji i starannie grupować a potem ignorować liczne głosy w mojej głowie, bo wsłuchać się w ten jeden, którego właścicielka nie szykowała dla nas miłej przyszłości. Ba, może nawet w ogóle nie szykowała przyszłości!
Może za bardzo histeryzujemy, to jest przecież tylko jedna osoba, w dodatku kobieta. Nas jest siedmioro, więc wygraną mamy w kieszeni. Mogłoby się tak wydawać, ale rzeczywistość była trochę inna. Volturi nie biorą byle kogo do swojej straży, należało to zapamiętać.
Wtedy i teraz.
Rosalie
Ganek był nieduży, oświetlony przez małe lampki ogrodowe, ale należy też wspomnieć, że jakieś trzy sekundy temu został nieoficjalnym centrum dowodzenia rodziny Cullen, bo jakoś zabrakło nam odwagi, żeby podejść bliżej. Staliśmy tu więc w piątkę, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Heidi, która jeszcze sekundę temu kucała oparta o drzewo nieopodal i czekała na nasz ruch, a teraz znikła jak kamfora.
Mało prawdopodobne, że się wycofała. Miała za duże szanse na triumf. A jeśli nawet nie zabije nas wszystkich, to z pewnością znaczną część.
Na pierwszy rzut oka spowity czernią las z każdą sekundą odkrywał więcej swoich tajemnic. Samochód Jazz'a zaparkowany bokiem w stosunku do garażu, bujne paprocie rosnące przy ścieżce, teraz drapieżnie kołysane przez porywisty wiatr i wreszcie dwie sowy siedzące na drzewie nie dalej niż osiem metrów, łapczywie połykające swą zdobycz w postaci jednej wielkiej polnej myszy.
Nagle coś wielkiego i ciężkiego z głośnym sykiem podobnym do odgłosy zagotowanej wody w czajniku zwaliło nam się na głowę, zwinnie odbiło się od mojej ręki i spadło na ziemię. Owe coś ubrane było w czarny płaszcz do kostek, spod którego wystawała czerwona sukienka, bardzo wytworna.
- Śliczny dom - zagadnęła wesoło. Aż trudno było uwierzyć, że nie przyszła w odwiedziny na kawę.
- Daruj sobie, Nie przyszłaś tu po to, żeby go komplementować. - Uśmiechnęłam się w duszy, że lodowaty ton głosu Edwarda nie był zaserwowany mnie.
Oczy przybysza zwęziły się.
Spodziewała się zupełnie czego innego; że będziemy ją błagać o jak najmniejsze cierpienie.
- W istocie tak.
- Czego ty właściwie od nas chcesz?!
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby mama tak głośno krzyczała. Co prawda zdarzały się jej drobne kłótnie z tatą, ale takiego wrzasku w życiu u niej nie zarejestrowałam, choć mieszkałyśmy ze sobą dobre siedemdziesiąt - parę lat.
Podeszła bliżej, tak, że odstępy między nią, Heidi a nami wynosiły kolejno jakieś dwa i pięć metrów.
- Uprzedzam, że twój genialny plan zabicia mnie, dzieci i zajęcia mojego miejsca u boku Carlisle'a zakończy się fiaskiem, więc może w ogóle się za niego nie bierz?
Heidi przybrała kpiarski wyraz twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby stało się tak, jak mówisz. Szkoda, że jesteś tak pewna siebie i swojej wygranej, że nie widzisz głębokich rys, które cały czas pojawiają się na twoim "idealnym szkle".
Prowokacja - pomyślałam. Totalna prowokacja.
- Jestem niemal na sto procent pewna, że takowych nie ma. A teraz może przejdziemy wreszcie do konkretów?
Przybysz skinął głową, a jego blond włosy zafalowały na wietrze.
- Już raz udało ci się uciec. Uznaj to za pewnego rodzaju fory, bo teraz już się tak nie stanie.
- Umm... Niech ci będzie. Ale może zanim postanowisz pozbawić mnie głowy - zaakcentowała wyraźnie trzy ostatnie słowa, po czym zaśmiała się gardłowo, jakby opowiedziała wyjątkowo zabawny żart - opowiem ci pewną historię, która z pewnością cię zainteresuje?
Spojrzałam na tatę, który po usłyszeniu tego zdania, skamieniał z szeroko otwartymi oczami.
................................................................
No, witajcie po kolejnej długiej przerwie! Aż dziwnie, że była taka krótka, no nie? -,-
Dobra, nie zanudzam, macie rozdział, cieszcie się, chociaż pewnie oberwie mi się, że skończyłam w takim momencie ale wszystko będzie w swoim czasie, obiecuję ;*
A tymczasem pozdrawiam wszystkich czytelników, dziękuję za komentarze i 7814 wyświetleń.
A i dziękuję wszystkim, którzy zlikwidowali moderację obrazkową. Ułatwiacie moje życie! ;*
sobota, 6 kwietnia 2013
Versatile Blogger Award - 2 nominacje
Siema, cześć i czołem! ;)
Tym razem nie rozdział a nominacja do Versatile Blogger Award, a dokładnie dwie, bo od asiapi9 i alicecullen1920, za co dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Nominowany użytkownik powinien:
- Podziękować nominującemu. (zrobione)
- Ujawnić siedem faktów o sobie. (zrobione)
- Nominować dziesięć osób (i tu będzie problem, gdyż moje nagłe pogorszenie zdrowia sprzyja leżeniu w łóżku, do tego dochodzi gorączka i różne tam bóle mięśni, przez co nie mam ochoty ani siły na szukanie osób i bawienia się w linki, tym bardziej na telefonie, przepraszam ;C)
- Powiadomić o tym dane osoby. (ww)
I oto fakty :
- Jestem fanką dziewczynki z filmiku "A ja mówię bułka" ;D
- Mam manię gryzienia cukierków typu landrynki, jem je, gryząc i połykając jednego za drugim.
- Jestem fanką starych zespołów.
- Tańczę i śpiewam podczas mycia zębów ;)
- Jestem okropną pedantką.
- Oglądam Top Model i moimi faworytkami są Marcele i Zuza, są bardzo ładne i wydają się miłe.
- Siedzę nad tym już do pół godziny i nic nie wymyślę...CZEKAJ, MAM! Pierwszą osobą, z bloggera, z którą zaprzyjaźniłam się tak bardziej prywatnie była Esme. Oł jeaa, pozdrawiam Cię ;D
+ Info
Rozdział będzie za niedługo. Wiem, że tu za dużo Wam nie mówi, ale spokojnie, oddychać jeszcze w tym miesiącu ;)
I jak zwykle, dziękuję za wyświetlenia, komentarze, kochani jesteście ♥
sobota, 30 marca 2013
Rozdział XXI
Rosalie
Guns N' Roses - Estranged
Narada trwała już dobre dwie godziny. W tym czasie udało nam się wymyślić kilka planów awaryjnych i jeden główny, który mieliśmy zastosować.
Mama chciała uciekać z miasta, zaszyć się gdzieś i przeczekać, co nie podobało się Edwardowi. Brat wszystkimi siłami odwodził ją od tego pomysłu, ponieważ bał się o Bellę i jej ojca, który ostatnio niedomagał na zdrowiu.
- Nie możemy ich tak zostawić i uciec, gdzie pieprz rośnie - przekonywał z pasją godną szewca.
Ostatecznie, wszyscy przystaliśmy na jego oponowania. Jeśli więc decydowaliśmy się stawić czoła i walczyć, potrzebowaliśmy wsparcia.
Tata chciał zadzwonić do sióstr Denali. Początkowo przystaliśmy na jego propozycję, lecz potem stwierdziliśmy, że powinniśmy dać sobie radę w siódemkę.
- Carlisle, wplątywać w to Denalczyków - powiedziała mama.
Bellą miała zająć się Alice. W jej wizjach co rusz pojawiały się momenty, w których Heidi znajduje dziewczynę i rozrywa na strzępy, a potem nadchodzi kolej komendanta. Ciekawe, skąd nomadka miała takie informacje?
- Stawiam dychę, że wpisała w Google - skwitował Emm, za co dałam mu kuksańca w bok.
- Daruj sobie na razie takie żarty - powiedziałam mu. - Pośmiejemy się, gdy będzie już po wszystkim.
Dyskusja zakończyła się niedługo po tym. Rozeszliśmy się do swoich pokoi, by w ciszy przemyśleć wszystko, może spokojnie porozmawiać, poczytać jakąś książkę lub, tak jak w przypadku moim i Miśka, zwyczajnie odpocząć.
- Skarbie, jak myślisz, uda nam się? - zapytałam go, gdy zamykałam drzwi od naszej sypialni.
Poprawił poduszki na łóżku i usiadł na nim.
- Na pewno. Nie damy jakiejś zołzie się tu panoszyć.
- W sumie tak. Ale najbardziej boję się jej daru. Taka mgła to nie są przelewki, tym bardziej, że nikt w rodzinie nie posiada czegoś takiego, co skutecznie by ją zablokowało. Coś jak pole siłowe, tarcza.
Zastanawiałam się nad tym już od dłuższego czasu. Czy umiejętności Heidi są aż tak potężne, że nikt nie może ujść cało w starciu z nią? Czy jeśli naprawdę tak to wygląda, to czemu nie dołączyła ona do Volturi?
Wzdrygnęłam się na myśl o tej włoskiej rodzinie, która od zawsze kojarzyła mi się z gangiem mafiozów mającym ogromne wpływy w świecie.
Zajęłam miejsce koło Emmett'a.
- No już, nie przejmuj się - powiedział. - Spędźmy tę noc...trochę inaczej!
Jego propozycja była bardzo kusząca. Przekomarzałam się z nim trochę, aż w końcu oboje odpłynęliśmy łodzią namiętności.
Carlisle
Mój szef nie był specjalnie zadowolony, kiedy wpadłem do jego gabinetu w szpitalu i oznajmiłem, że potrzebuję kilka dni urlopu. Uznałem, że lepiej będzie zrobić to osobiście, aniżeli przez telefon.
- Cullen! Co to za najście? Myślałem, że będziecie w pracy dopiero za 4 godziny.
Stanąłem koło jego biurka.
- No tak, ma się rozumieć. Ale wynikły pewne sytuacje, które nie pozwalają mi przybyć na dyżur.
Jeffey spojrzał na mnie z wyrzutem, ale udałem, że tego nie widzę. Przejechałem wzrokiem po jego okazałym zbiorze dyplomów oprawionych w ramki i widokiem prawie pustego parkingu za oknem.
- Jakie? - zapytał.
Zastanowiłem się chwilkę. Moje dziecko ma ospę, moja żona rodzi, mój tata znalazł sobie kobietę i jutro wychodzi za mąż, złamałem nogę w czterech miejscach, brat wychodzi z więzienia, Edward bawił się nożyczkami, rozciął ucho. Nie, potrzebowałem czegoś nowego.
- Mówże!
Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem:
- Żona zrobiła mi ostatnio awanturę, że za dużo czasu poświęcam pracy i od dwóch dni się do mnie nie odzywa. Chciałem ją jakoś udobruchać i gdzieś zabrać - puściłem mu perskie oko.
- A, wiem coś o tym. Moja Eleonor ciągle robi mi wyrzuty z powodu pracy. Dlatego zatrudniła się tu w szpitalu w charakterze salowej, żeby mieć na mnie oko.
Zaśmiał się, jakby opowiadał mi najśmieszniejszy dowcip na całym wielkim świecie.
- Dobrze, Cullen, idźcie już. Załatwione. Tylko pamiętaj - masz tydzień. I ostrożnie, pięcioro dzieci wam w zupełności wystarczy.
No jasne, że wystarczy - pomyślałem. Ale ostrożni i tak byśmy nie byli.
Esme
Odłożyłam słuchawkę telefonu na widełki. Rozmowa z Denalczykami pozwoliła mi spojrzeć na naszą sytuację pod trochę innym kątem.
Garrett, który przed dołączeniem do rodziny Denali był częścią klanu Volturi, opowiedział mi o zjawiskowej przeszłości Heidi.
Okazało się, że, dzięki swoim niesamowitym zdolnościom, przez krótki okres trzech lat zajmowała miejsce u boku Ara. Z czasem stała się jego prawą ręką, a potem czwartą żoną. Gdy jednak okazało się, że powoli starała się go wyeliminować i przejąć wszystkie obowiązki po nim, lider rodziny postanowił zabić ją na oczach wszystkich strażników.
Stało się jednak to samo, co niedawno na wyspie.
Uciekła.
- Skoro udało jej się czmychnąć Volturi, to nasza szansa na zabicie jej jest równa zeru - powiedziałam przerażona, kiedy siedzieliśmy w salonie. Słońce już dawno zaszło, a niebo groźnie pociemniało.
- Na pierwszy rzut oka tak. Ale nic nie jest jeszcze przesądzone, kochanie - Carlisle próbował mnie uspokoić, głaszcząc wewnętrzną stroną dłoni po mym policzku.
Wielka błyskawica przecięła niebo, zaczął padać ulewny deszcz. Wszystko na dworze pociemniało.
- Ej, ktoś stoi koło drzewa - rzucił Emmett swobodnym tonem.
Dopadliśmy do okna w ułamku sekundy.
Faktycznie, ktoś stał. I łypał na nas rubinowymi oczami.
- Czy to...- zaczęłam - Nie, niemożliwe!
- Owszem, możliwe. To już czas.
Witajcie, robaczki!
Jak zawsze spóźniona -.- Ale teraz miałam powód.
Po pierwsze - mama oznajmiła, że jeśli będę mieć na świadectwie chociaż jedną tróję, to przepisze mnie do innej gimbazy, do której chodzą głupie osoby.
Po drugie moja wena coś ostatnio się chowa, a jak już jest, to tylko w godzinach nocnych, kiedy nie mam siły wziąć telefonu do ręki, by coś zapisać.
A tak poza tym, moje życie uczuciowe stoi pod znakiem zapytania, więc moje myśli kierują się bardziej na tych sprawach, aniżeli ku opowiadaniu.
Ja wiem, nie jest dobrze - jeden rozdział na miesiąc, muszę coś z tym zrobić. Idzie wiosna (hahahahaha, dobry żart xd) czyli dłuższe dni, więcej słońca, może się uda.
Oł, jak się rozpisałam! Starczy tego jak na jeden wieczór!
Pozdrawiam wszystkich komentujących i anonimowych czytelników, 6 tysięcy, WE MADE IT!
No i życzę Wam Wesołych Świąt! ;3
Guns N' Roses - Estranged
Narada trwała już dobre dwie godziny. W tym czasie udało nam się wymyślić kilka planów awaryjnych i jeden główny, który mieliśmy zastosować.
Mama chciała uciekać z miasta, zaszyć się gdzieś i przeczekać, co nie podobało się Edwardowi. Brat wszystkimi siłami odwodził ją od tego pomysłu, ponieważ bał się o Bellę i jej ojca, który ostatnio niedomagał na zdrowiu.
- Nie możemy ich tak zostawić i uciec, gdzie pieprz rośnie - przekonywał z pasją godną szewca.
Ostatecznie, wszyscy przystaliśmy na jego oponowania. Jeśli więc decydowaliśmy się stawić czoła i walczyć, potrzebowaliśmy wsparcia.
Tata chciał zadzwonić do sióstr Denali. Początkowo przystaliśmy na jego propozycję, lecz potem stwierdziliśmy, że powinniśmy dać sobie radę w siódemkę.
- Carlisle, wplątywać w to Denalczyków - powiedziała mama.
Bellą miała zająć się Alice. W jej wizjach co rusz pojawiały się momenty, w których Heidi znajduje dziewczynę i rozrywa na strzępy, a potem nadchodzi kolej komendanta. Ciekawe, skąd nomadka miała takie informacje?
- Stawiam dychę, że wpisała w Google - skwitował Emm, za co dałam mu kuksańca w bok.
- Daruj sobie na razie takie żarty - powiedziałam mu. - Pośmiejemy się, gdy będzie już po wszystkim.
Dyskusja zakończyła się niedługo po tym. Rozeszliśmy się do swoich pokoi, by w ciszy przemyśleć wszystko, może spokojnie porozmawiać, poczytać jakąś książkę lub, tak jak w przypadku moim i Miśka, zwyczajnie odpocząć.
- Skarbie, jak myślisz, uda nam się? - zapytałam go, gdy zamykałam drzwi od naszej sypialni.
Poprawił poduszki na łóżku i usiadł na nim.
- Na pewno. Nie damy jakiejś zołzie się tu panoszyć.
- W sumie tak. Ale najbardziej boję się jej daru. Taka mgła to nie są przelewki, tym bardziej, że nikt w rodzinie nie posiada czegoś takiego, co skutecznie by ją zablokowało. Coś jak pole siłowe, tarcza.
Zastanawiałam się nad tym już od dłuższego czasu. Czy umiejętności Heidi są aż tak potężne, że nikt nie może ujść cało w starciu z nią? Czy jeśli naprawdę tak to wygląda, to czemu nie dołączyła ona do Volturi?
Wzdrygnęłam się na myśl o tej włoskiej rodzinie, która od zawsze kojarzyła mi się z gangiem mafiozów mającym ogromne wpływy w świecie.
Zajęłam miejsce koło Emmett'a.
- No już, nie przejmuj się - powiedział. - Spędźmy tę noc...trochę inaczej!
Jego propozycja była bardzo kusząca. Przekomarzałam się z nim trochę, aż w końcu oboje odpłynęliśmy łodzią namiętności.
Carlisle
Mój szef nie był specjalnie zadowolony, kiedy wpadłem do jego gabinetu w szpitalu i oznajmiłem, że potrzebuję kilka dni urlopu. Uznałem, że lepiej będzie zrobić to osobiście, aniżeli przez telefon.
- Cullen! Co to za najście? Myślałem, że będziecie w pracy dopiero za 4 godziny.
Stanąłem koło jego biurka.
- No tak, ma się rozumieć. Ale wynikły pewne sytuacje, które nie pozwalają mi przybyć na dyżur.
Jeffey spojrzał na mnie z wyrzutem, ale udałem, że tego nie widzę. Przejechałem wzrokiem po jego okazałym zbiorze dyplomów oprawionych w ramki i widokiem prawie pustego parkingu za oknem.
- Jakie? - zapytał.
Zastanowiłem się chwilkę. Moje dziecko ma ospę, moja żona rodzi, mój tata znalazł sobie kobietę i jutro wychodzi za mąż, złamałem nogę w czterech miejscach, brat wychodzi z więzienia, Edward bawił się nożyczkami, rozciął ucho. Nie, potrzebowałem czegoś nowego.
- Mówże!
Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem:
- Żona zrobiła mi ostatnio awanturę, że za dużo czasu poświęcam pracy i od dwóch dni się do mnie nie odzywa. Chciałem ją jakoś udobruchać i gdzieś zabrać - puściłem mu perskie oko.
- A, wiem coś o tym. Moja Eleonor ciągle robi mi wyrzuty z powodu pracy. Dlatego zatrudniła się tu w szpitalu w charakterze salowej, żeby mieć na mnie oko.
Zaśmiał się, jakby opowiadał mi najśmieszniejszy dowcip na całym wielkim świecie.
- Dobrze, Cullen, idźcie już. Załatwione. Tylko pamiętaj - masz tydzień. I ostrożnie, pięcioro dzieci wam w zupełności wystarczy.
No jasne, że wystarczy - pomyślałem. Ale ostrożni i tak byśmy nie byli.
Esme
Odłożyłam słuchawkę telefonu na widełki. Rozmowa z Denalczykami pozwoliła mi spojrzeć na naszą sytuację pod trochę innym kątem.
Garrett, który przed dołączeniem do rodziny Denali był częścią klanu Volturi, opowiedział mi o zjawiskowej przeszłości Heidi.
Okazało się, że, dzięki swoim niesamowitym zdolnościom, przez krótki okres trzech lat zajmowała miejsce u boku Ara. Z czasem stała się jego prawą ręką, a potem czwartą żoną. Gdy jednak okazało się, że powoli starała się go wyeliminować i przejąć wszystkie obowiązki po nim, lider rodziny postanowił zabić ją na oczach wszystkich strażników.
Stało się jednak to samo, co niedawno na wyspie.
Uciekła.
- Skoro udało jej się czmychnąć Volturi, to nasza szansa na zabicie jej jest równa zeru - powiedziałam przerażona, kiedy siedzieliśmy w salonie. Słońce już dawno zaszło, a niebo groźnie pociemniało.
- Na pierwszy rzut oka tak. Ale nic nie jest jeszcze przesądzone, kochanie - Carlisle próbował mnie uspokoić, głaszcząc wewnętrzną stroną dłoni po mym policzku.
Wielka błyskawica przecięła niebo, zaczął padać ulewny deszcz. Wszystko na dworze pociemniało.
- Ej, ktoś stoi koło drzewa - rzucił Emmett swobodnym tonem.
Dopadliśmy do okna w ułamku sekundy.
Faktycznie, ktoś stał. I łypał na nas rubinowymi oczami.
- Czy to...- zaczęłam - Nie, niemożliwe!
- Owszem, możliwe. To już czas.
................................................................
Witajcie, robaczki!
Jak zawsze spóźniona -.- Ale teraz miałam powód.
Po pierwsze - mama oznajmiła, że jeśli będę mieć na świadectwie chociaż jedną tróję, to przepisze mnie do innej gimbazy, do której chodzą głupie osoby.
Po drugie moja wena coś ostatnio się chowa, a jak już jest, to tylko w godzinach nocnych, kiedy nie mam siły wziąć telefonu do ręki, by coś zapisać.
A tak poza tym, moje życie uczuciowe stoi pod znakiem zapytania, więc moje myśli kierują się bardziej na tych sprawach, aniżeli ku opowiadaniu.
Ja wiem, nie jest dobrze - jeden rozdział na miesiąc, muszę coś z tym zrobić. Idzie wiosna (hahahahaha, dobry żart xd) czyli dłuższe dni, więcej słońca, może się uda.
Oł, jak się rozpisałam! Starczy tego jak na jeden wieczór!
Pozdrawiam wszystkich komentujących i anonimowych czytelników, 6 tysięcy, WE MADE IT!
No i życzę Wam Wesołych Świąt! ;3
poniedziałek, 4 marca 2013
Rozdział XX
Alice
Lana Del Rey- Dark Paradise
Zamrugałam gwałtownie, wracając do rzeczywistości. W mojej głowie huczało, a myśli przepełnione były obrazami z wizji i czarnymi scenariuszami.
- Wszystko w porządku? - Jasper siedział koło mnie z ręką na moim ramieniu, gotowy złapać mnie, w razie gdybym zachwiała się pod wpływem szokujących wizji.
- Tak - zapewniłam go, siląc się na słaby uśmiech.
- Kłamiesz.
Nie mogłam go dalej oszukiwać. Na początku wydawało mi się to dobrym tymczasowym rozwiązanie, oznajmienie, że Heidi, jest w Afryce i ani myśli na razie nas zaatakować, ale teraz dotarło do mnie, że zachowałam się jak egoistka.
- Nie, nic nie jest w porządku - wyrzuciłam z siebie. - Heidi wcale nie zmieniła kursu, nie pobiegła do Afryki.
Jego twarz stężała, stała się kamienną maską. Patrzył przed siebie, jakby w myślach mierzył nasze szanse na wygraną.
- Czyli ona będzie tu...
- W przyszły poniedziałek - dokończyłam za niego.
Zamyślił się na chwilę, a potem odparł:
- Dzwoń do rodziców, ja zajmę się Edwardem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Jak to co? Musimy zwołać naradę rodzinną.
Carlisle
- Pora wracać, dzieci będą się niepokoić - powiedziała Esme. Oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy do samochodu.
- Możemy wstąpić po drodze do szpitala? Zostawiłem w gabinecie kilka dokumentów i chciałbym je dzisiaj wypełnić.
- Oczywiście. Pod warunkiem, że będę mogła ci pomóc - uśmiechnęła się szeroko. No i jakbym mógł się nie zgodzić, kiedy pyta mnie taka anielica?
Edward
W bibliotece było chłodno i cicho. Idealne miejsce, żeby poczytać jakąś ciekawą książkę i w spokoju porozmawiać z Bellą, która nie przepadała za spacerami w lesie. A do jej domu, gdzie czekał na mnie komendant Swan, gotowy zabić za jakiekolwiek czułości, nie spieszyło mi się za bardzo.
- A ta? - pokazałem jej pierwszą lepszą książkę wyciągniętą z półki. - Przyda się?
Bella roześmiała się głośno, za co bibliotekarka siedząca za biurkiem przy wejściu pogroziła jej chudym palcem. Mimowolnie spojrzałem na okładkę i aż zmroził mnie jej tytuł.
"Kamasutra od A do Z". Fajnie.
- No faktycznie kiedy indziej - odłożyłem ją na miejsce.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i stanęli w nich Emmett z Jasper'em. Nie uszło to uwadze starszej pani, która i w nich wymierzyła swój krzywy palec.
- Spokojnie, babciu, my tylko na małą chwilkę - odezwał się Emm. Ten to ma wyczucie!
- Jak ty do mnie powiedziałeś, młody człowieku?! - nie dawała za wygraną.
- Ed, Bella, chodźcie, zanim ta babcia rozniesie mnie na strzępy! ONA MA LASKĘ, JA SIĘ BOJĘ!!
Opuściliśmy budynek szybkim krokiem, słuchając pyskówek Miśka i głośnego jazgotu bibliotekarki, która w końcu chciała wezwać policję. Wnet przypomniała mi się historia sprzed kilku miesięcy, kiedy to pojechaliśmy z mamą do sklepu budowlanego, żeby wybrać tapetę do salonu. Z początku wszystko wydawało się zwyczajne - chodziliśmy między półkami, szukając fajnych wzorów, ale gdy Emmett wepchnął Alice na stoisko z dywanami, rozpętało się prawdziwe piekło. Biedna siostra zaplątała się w wykładzinach i nie mogła się wydostać, a jej bracie, zamiast pomóc, woleli rzucać w siebie pędzlami.
W końcu, wziąłem piłę motorową i goniłem ich po całym sklepie. Wszyscy ludzie uciekali w popłochu na parking, potykając przy tym różne rzeczy, przez co robił się jeszcze większy bałagan.
Po kilku minutach zabawy przybiegli ochroniarze, unieruchomili nas i zakuli w kajdanki. Oczywiście, mogliśmy stawiać opór, ale po co to komu? Fajna zabawa z tego wynikła.
Dwie godziny później byliśmy już wolni, ale w sumie nie do końca. Po długich przesłuchaniach i zapewnianiu, że jesteśmy zdrowi na umyśle, pojechaliśmy do domu, gdzie czekał na nas wściekły tata, który wygłosił godzinną pogadankę o naszym karygodnym zachowaniu. Zabrał nam telefony, telewizory, i samochody. Mało tego, musieliśmy z własnej kieszeni pokryć koszty zniszczeń.
Ale i tak było warto.
- Ej, co się dzieje? Dlaczego przyjechaliście? - zapytałem braci, gramoląc się na tył Jeep'a.
Najgorsze było to, że tak doskonale blokowali swoje myśli, że naprawdę nie wiedziałem o co chodzi!
- Dowiesz się w domu, ale najpierw odwieziemy Bellę.
Dziesięć minut później byliśmy już w domu.
- Powie mi ktoś wreszcie, o co chodzi? - spytałem, opierając się o próg w kuchni. Wszyscy mieli grobowe miny, faktycznie musiało coś się stać.
- Heidi wróciła - oznajmił ojciec poważnym tonem. - Zjawi się tu w przyszły poniedziałek, żeby rozprawić się z nami raz na zawsze.
Dosyć długą chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co powiedział. Fakt faktem, tamtym razem na wyspie udało jej się uciec, ale to wcale nie oznacza, że teraz też nie będziemy mogli jej zabić.
Prawda?
Misie moje kochane, wróciłam z całkiem spoko rozdziałem!
Mam nadzieję, że się spodoba, męczyłam się nad nam sześć nocy i kilka dni. Zdarzyło mi się też pisać na lekcji, ale co tam, rozdział ważniejszy!
Teraz na pewno nie będziecie musieli czekać tak długo, po prostu sprawy rodzinne i szkoła, w której swoją droga mam nie za ładne oceny, wyniszcza mnie.
Dobrze, że idzie wiosna, czyli dłuższe dni i więcej słońca oraz masa weny.
Dziękuję bardzo za tyle wyświetleń. Wiecie, jak bardzo Was kocham.
Lana Del Rey- Dark Paradise
Zamrugałam gwałtownie, wracając do rzeczywistości. W mojej głowie huczało, a myśli przepełnione były obrazami z wizji i czarnymi scenariuszami.
- Wszystko w porządku? - Jasper siedział koło mnie z ręką na moim ramieniu, gotowy złapać mnie, w razie gdybym zachwiała się pod wpływem szokujących wizji.
- Tak - zapewniłam go, siląc się na słaby uśmiech.
- Kłamiesz.
Nie mogłam go dalej oszukiwać. Na początku wydawało mi się to dobrym tymczasowym rozwiązanie, oznajmienie, że Heidi, jest w Afryce i ani myśli na razie nas zaatakować, ale teraz dotarło do mnie, że zachowałam się jak egoistka.
- Nie, nic nie jest w porządku - wyrzuciłam z siebie. - Heidi wcale nie zmieniła kursu, nie pobiegła do Afryki.
Jego twarz stężała, stała się kamienną maską. Patrzył przed siebie, jakby w myślach mierzył nasze szanse na wygraną.
- Czyli ona będzie tu...
- W przyszły poniedziałek - dokończyłam za niego.
Zamyślił się na chwilę, a potem odparł:
- Dzwoń do rodziców, ja zajmę się Edwardem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Jak to co? Musimy zwołać naradę rodzinną.
Carlisle
- Pora wracać, dzieci będą się niepokoić - powiedziała Esme. Oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy do samochodu.
- Możemy wstąpić po drodze do szpitala? Zostawiłem w gabinecie kilka dokumentów i chciałbym je dzisiaj wypełnić.
- Oczywiście. Pod warunkiem, że będę mogła ci pomóc - uśmiechnęła się szeroko. No i jakbym mógł się nie zgodzić, kiedy pyta mnie taka anielica?
Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, gdyż poczułem wibracje w kieszeni spodni, a chwilę później rozległ się znajomy dźwięk mojego telefonu.
- Przepraszam - rzekłem do Esme, po czym wcisnąłem zieloną słuchawkę, żeby dowiedzieć się, co ma mi do powiedzenia Alice.
- Tato, musicie szybko przyjechać do domu, narada rodzinna, to pilne! - wypowiedziała z szybkością równą torpedzie i rozłączyła się.
A co mogło chodzić? Co za nagła sytuacja? Obawiałem się, że moje przypuszczenia dotyczące Heidi mogły się sprawdzić.
- Nagła zmiana planów. Coś stało się w domu, musimy tam pojechać .
Moja żona spojrzała na mnie zaniepokojona. Ona także spodziewała się najgorszego.
W bibliotece było chłodno i cicho. Idealne miejsce, żeby poczytać jakąś ciekawą książkę i w spokoju porozmawiać z Bellą, która nie przepadała za spacerami w lesie. A do jej domu, gdzie czekał na mnie komendant Swan, gotowy zabić za jakiekolwiek czułości, nie spieszyło mi się za bardzo.
- A ta? - pokazałem jej pierwszą lepszą książkę wyciągniętą z półki. - Przyda się?
Bella roześmiała się głośno, za co bibliotekarka siedząca za biurkiem przy wejściu pogroziła jej chudym palcem. Mimowolnie spojrzałem na okładkę i aż zmroził mnie jej tytuł.
"Kamasutra od A do Z". Fajnie.
- No faktycznie kiedy indziej - odłożyłem ją na miejsce.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i stanęli w nich Emmett z Jasper'em. Nie uszło to uwadze starszej pani, która i w nich wymierzyła swój krzywy palec.
- Spokojnie, babciu, my tylko na małą chwilkę - odezwał się Emm. Ten to ma wyczucie!
- Jak ty do mnie powiedziałeś, młody człowieku?! - nie dawała za wygraną.
- Ed, Bella, chodźcie, zanim ta babcia rozniesie mnie na strzępy! ONA MA LASKĘ, JA SIĘ BOJĘ!!
Opuściliśmy budynek szybkim krokiem, słuchając pyskówek Miśka i głośnego jazgotu bibliotekarki, która w końcu chciała wezwać policję. Wnet przypomniała mi się historia sprzed kilku miesięcy, kiedy to pojechaliśmy z mamą do sklepu budowlanego, żeby wybrać tapetę do salonu. Z początku wszystko wydawało się zwyczajne - chodziliśmy między półkami, szukając fajnych wzorów, ale gdy Emmett wepchnął Alice na stoisko z dywanami, rozpętało się prawdziwe piekło. Biedna siostra zaplątała się w wykładzinach i nie mogła się wydostać, a jej bracie, zamiast pomóc, woleli rzucać w siebie pędzlami.
W końcu, wziąłem piłę motorową i goniłem ich po całym sklepie. Wszyscy ludzie uciekali w popłochu na parking, potykając przy tym różne rzeczy, przez co robił się jeszcze większy bałagan.
Po kilku minutach zabawy przybiegli ochroniarze, unieruchomili nas i zakuli w kajdanki. Oczywiście, mogliśmy stawiać opór, ale po co to komu? Fajna zabawa z tego wynikła.
Dwie godziny później byliśmy już wolni, ale w sumie nie do końca. Po długich przesłuchaniach i zapewnianiu, że jesteśmy zdrowi na umyśle, pojechaliśmy do domu, gdzie czekał na nas wściekły tata, który wygłosił godzinną pogadankę o naszym karygodnym zachowaniu. Zabrał nam telefony, telewizory, i samochody. Mało tego, musieliśmy z własnej kieszeni pokryć koszty zniszczeń.
Ale i tak było warto.
- Ej, co się dzieje? Dlaczego przyjechaliście? - zapytałem braci, gramoląc się na tył Jeep'a.
Najgorsze było to, że tak doskonale blokowali swoje myśli, że naprawdę nie wiedziałem o co chodzi!
- Dowiesz się w domu, ale najpierw odwieziemy Bellę.
Dziesięć minut później byliśmy już w domu.
- Powie mi ktoś wreszcie, o co chodzi? - spytałem, opierając się o próg w kuchni. Wszyscy mieli grobowe miny, faktycznie musiało coś się stać.
- Heidi wróciła - oznajmił ojciec poważnym tonem. - Zjawi się tu w przyszły poniedziałek, żeby rozprawić się z nami raz na zawsze.
Dosyć długą chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co powiedział. Fakt faktem, tamtym razem na wyspie udało jej się uciec, ale to wcale nie oznacza, że teraz też nie będziemy mogli jej zabić.
Prawda?
................................................................
Misie moje kochane, wróciłam z całkiem spoko rozdziałem!
Mam nadzieję, że się spodoba, męczyłam się nad nam sześć nocy i kilka dni. Zdarzyło mi się też pisać na lekcji, ale co tam, rozdział ważniejszy!
Teraz na pewno nie będziecie musieli czekać tak długo, po prostu sprawy rodzinne i szkoła, w której swoją droga mam nie za ładne oceny, wyniszcza mnie.
Dobrze, że idzie wiosna, czyli dłuższe dni i więcej słońca oraz masa weny.
Dziękuję bardzo za tyle wyświetleń. Wiecie, jak bardzo Was kocham.
niedziela, 24 lutego 2013
~WRACAM~
Witajcie, chciałam Was tylko powiedzieć, że po miesiącu spędzonych bez Was, w końcu uporządkowałam sobie wszystko. Rozdział zacznę pisać dzisiaj, możliwe, że wyrobię się w tydzień. Natomiast jeszcze dzisiaj pokomentuję i uzupełnię wszystkie braki, bo pewnie jest tego masakrycznie dużo.
Tęskniliście, prawda?
czwartek, 31 stycznia 2013
Rozdział XIX
Emmett
Ellie Goulding - Bittersweet
Nie, no, jak mogło się to stać? Przecież było tak dobrze, a tu nagle takie "BUM"!
Jakim cudem Chicago Bulls'owie mogli przegrywać z Boston Celtics'ami? Jednym punktem ale zawsze przegrywać. Przeklęty Marco. Gdyby podał tę piłkę Nate'owi.
Aż tu nagle...
Tak, jedziesz, Vladimir, dobrze! JEST! MAMY PUNKT! Zerwałem się na równe nogi i krzyknąłem z radości, ile sił w płucach. Ściany domu zaczęły się trząść.
Ej, chwila, czy tylko ja ekscytowałem się tak tym meczem? Spojrzałem na swoje rodzeństwo. Jazz spoglądał na ekran telewizora z przekrzywioną głową, ale założę się o dwa dolary, że nie wiedział, o co chodzi. Oglądał to, bo nie miał w sumie nic innego do roboty, a Alice, która siedziała obok i przeglądała nowe wydanie Glamara, czy jak to się tam nazywa, nie miała ochoty na... te sprawy. Edward natomiast zebrał Bellę do biblioteki. Ta, jasne, zabawa gwarantowana, uhu.
A gdzie się podziała moja piękna Rose? Zdążyło upłynąć jakieś sześć minut - spojrzałem na zegarek - no dobra, cztery, odkąd zeszła na dół, zobaczyć kto dzwoni.
- Emmett, Jasper, chodźcie tu szybko! - zawołała w końcu.
Bez nawet chwili wahania pobiegłem do drzwi, a tamci za mną.
Moja żona stała w progu, mocno zszokowana. W ręce trzymała jakąś małą kartkę.
- Co jest - zapytałem?
- Spójrz na to - podała mi arkusik, który okazał się wizytówką. Hmmm, chirurg plastyczny, ciekawy zawód. Druga strona już mnie tak nie ekscytowała, wręcz przeciwnie.
Kiedy wszyscy przeczytali już wiadomość od Heidi, atmosfera zrobiła się wyjątkowo drętwa, zapadła nieznośna cisza. Postanowiłem więc trochę rozładować napięcie.
- No to szykuje się niezła jatka - odparłem ucieszony.
Wszyscy popatrzyli na mnie jak na niedorozwiniętego idiotę.
Esme
- Może wydaję się to rezolutne i niebezpieczne, ale...pomyślałem o adopcji. Tylko takiej normalnej, tradycyjnej - powiedział Carlisle spokojnie.
Spojrzałam na niego przerażona tym, przez co będziemy musieli przejść. Wywiad środowiskowy, kompletne papiery, kilka spraw sądowych. Byłam jednak pewna, że dam radę. Wszystko, żeby tylko mieć takiego swojego maluszka.
- To jak, zgadzasz się?
Alice
Uspokoiliśmy się już na tyle, by wrócić do swoich codziennych zajęć. Stało się tak dzięki mnie. Powiedziałam im, że według moich wizji Heidi pojawi się u nas nie dziś, nie jutro, a za dobry tydzień i na razie nie musimy się bać. Chwilę później, żeby ich nie niepokoić, wyjawiłam, że kobieta zmieniła kurs i w ogóle nie przyjdzie, ponieważ coś zatrzymało ją w Afryce.
Mamy wtorek, Heidi prawdopodobnie zaatakuje w przyszły poniedziałek wieczorem, czyli mamy sześc dni. Jej dar, czyli pole dźwiękowe, które ogłusza wszystkie wampiry, bardzo pomoże w walce. Szkoda tylko, że nie nam.
O tym, co stanie się w niedalekiej przyszłości powiem jutro popołudniu. Najpierw rodzicom, bo zareagują spokojniej i dojrzalej, a potem rodzeństwu. A Emmett'owi, to już w ogóle na końcu. Do teraz czuję się zniesmaczona tym, co powiedział kilka godzin wcześniej.
Możliwe, że udam się jutro do LA Push z prośbą o pomoc, ale pewnie mało zdziałam. Oprócz kilku wniosków o przekroczenie granic ich terytorium, nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu. Liczyłam jednak, że pomoże pomogą i w liczniejszym składzie pokonamy tę farbowaną idiotkę.
Próbowałam wstać, kiedy nawiedziła mnie kolejna wizja.
Widziałam ją.
Stałam obok Edwarda, który słyszał jej myśli, przepełnione nienawiścią.
Żądzą mordu.
Na tle niesamowitych ciemności tylko jej oczy, czerwone rubiny, pozwalały zidentyfikować jej położenie.
Burza rozpętała się na dobre. Wszędzie rozległ się głośny trzask, jakby jakiemuś wampirowi odrywano głowę.
Miała na sobie top z długim rękawem, workowate spodnie i ciężkie buty.
Wszystko czarne.
W ręku trzymała strzelbę i nóż do zabijania świń. Przy jej zdolnościach było to jednak zbyteczne.
Pogoda znów dała o sobie znać głośnym grzmotem.
Heidi odliczyła do trzech i ruszyła ku domowi.
By już ostatecznie z tym skończyć.
By dokończyć dzieło.
Opis i trochę od siebie dodam jutro, bo teraz padam na twarz ze zmęczenia. Kocham Was <3 A, i dzięki za 4 tysie :*
Ellie Goulding - Bittersweet
Nie, no, jak mogło się to stać? Przecież było tak dobrze, a tu nagle takie "BUM"!
Jakim cudem Chicago Bulls'owie mogli przegrywać z Boston Celtics'ami? Jednym punktem ale zawsze przegrywać. Przeklęty Marco. Gdyby podał tę piłkę Nate'owi.
Aż tu nagle...
Tak, jedziesz, Vladimir, dobrze! JEST! MAMY PUNKT! Zerwałem się na równe nogi i krzyknąłem z radości, ile sił w płucach. Ściany domu zaczęły się trząść.
Ej, chwila, czy tylko ja ekscytowałem się tak tym meczem? Spojrzałem na swoje rodzeństwo. Jazz spoglądał na ekran telewizora z przekrzywioną głową, ale założę się o dwa dolary, że nie wiedział, o co chodzi. Oglądał to, bo nie miał w sumie nic innego do roboty, a Alice, która siedziała obok i przeglądała nowe wydanie Glamara, czy jak to się tam nazywa, nie miała ochoty na... te sprawy. Edward natomiast zebrał Bellę do biblioteki. Ta, jasne, zabawa gwarantowana, uhu.
A gdzie się podziała moja piękna Rose? Zdążyło upłynąć jakieś sześć minut - spojrzałem na zegarek - no dobra, cztery, odkąd zeszła na dół, zobaczyć kto dzwoni.
- Emmett, Jasper, chodźcie tu szybko! - zawołała w końcu.
Bez nawet chwili wahania pobiegłem do drzwi, a tamci za mną.
Moja żona stała w progu, mocno zszokowana. W ręce trzymała jakąś małą kartkę.
- Co jest - zapytałem?
- Spójrz na to - podała mi arkusik, który okazał się wizytówką. Hmmm, chirurg plastyczny, ciekawy zawód. Druga strona już mnie tak nie ekscytowała, wręcz przeciwnie.
Kiedy wszyscy przeczytali już wiadomość od Heidi, atmosfera zrobiła się wyjątkowo drętwa, zapadła nieznośna cisza. Postanowiłem więc trochę rozładować napięcie.
- No to szykuje się niezła jatka - odparłem ucieszony.
Wszyscy popatrzyli na mnie jak na niedorozwiniętego idiotę.
Esme
- Może wydaję się to rezolutne i niebezpieczne, ale...pomyślałem o adopcji. Tylko takiej normalnej, tradycyjnej - powiedział Carlisle spokojnie.
Spojrzałam na niego przerażona tym, przez co będziemy musieli przejść. Wywiad środowiskowy, kompletne papiery, kilka spraw sądowych. Byłam jednak pewna, że dam radę. Wszystko, żeby tylko mieć takiego swojego maluszka.
- To jak, zgadzasz się?
- Tak, tak, tak, oczywiście, że tak!
Przyciągnęłam go do siebie i mocno przytuliłam.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży, adoptujemy dziecko, polecimy na wyspę, uporządkujemy sprawy rodzinne, będzie dobrze.
Kiwnęłam głową. Nie chciałam nic mówić. Ta chwila była magiczna. Gdyby tylko mogła trwac już zawsze.
- Omm, Afryka, szybka jest - skomentował Jasper.
Wiedziałam, że nie mogę ich okłamywać, ale robiłam to dla ich dobra. Nie chciałam psuć atmosfery, która ostatnio panowała w naszym domu. Byliśmy już tacy szczęśliwi, powoli odbudowywaliśmy nasze relacje rodzinne.
Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam wszystko podliczać.Mamy wtorek, Heidi prawdopodobnie zaatakuje w przyszły poniedziałek wieczorem, czyli mamy sześc dni. Jej dar, czyli pole dźwiękowe, które ogłusza wszystkie wampiry, bardzo pomoże w walce. Szkoda tylko, że nie nam.
O tym, co stanie się w niedalekiej przyszłości powiem jutro popołudniu. Najpierw rodzicom, bo zareagują spokojniej i dojrzalej, a potem rodzeństwu. A Emmett'owi, to już w ogóle na końcu. Do teraz czuję się zniesmaczona tym, co powiedział kilka godzin wcześniej.
Możliwe, że udam się jutro do LA Push z prośbą o pomoc, ale pewnie mało zdziałam. Oprócz kilku wniosków o przekroczenie granic ich terytorium, nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu. Liczyłam jednak, że pomoże pomogą i w liczniejszym składzie pokonamy tę farbowaną idiotkę.
Próbowałam wstać, kiedy nawiedziła mnie kolejna wizja.
Widziałam ją.
Stałam obok Edwarda, który słyszał jej myśli, przepełnione nienawiścią.
Żądzą mordu.
Na tle niesamowitych ciemności tylko jej oczy, czerwone rubiny, pozwalały zidentyfikować jej położenie.
Burza rozpętała się na dobre. Wszędzie rozległ się głośny trzask, jakby jakiemuś wampirowi odrywano głowę.
Miała na sobie top z długim rękawem, workowate spodnie i ciężkie buty.
Wszystko czarne.
W ręku trzymała strzelbę i nóż do zabijania świń. Przy jej zdolnościach było to jednak zbyteczne.
Pogoda znów dała o sobie znać głośnym grzmotem.
Heidi odliczyła do trzech i ruszyła ku domowi.
By już ostatecznie z tym skończyć.
By dokończyć dzieło.
................................................................
Opis i trochę od siebie dodam jutro, bo teraz padam na twarz ze zmęczenia. Kocham Was <3 A, i dzięki za 4 tysie :*
czwartek, 24 stycznia 2013
Liebster Award
Witajcie po około dwutygodniowej przerwie. Tym razem nie będzie to rozdział, a cztery (!xd) nominację do nagrody Liebster Award.
Jest to nominacja otrzymana od innego bloggera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest ona przyznawana blogom mniejszej ilości obserwujących, dając możliwość rozpowszechnienia. Po otrzymaniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie nominujesz 11 osób (nie można jednak nominować osoby, która nominowała ciebie) oraz zadajesz im 11 pytań.
Zacznijmy od pytań od Isabell
1. Prawdziwe imię?
Magdalena, ale tak mniej oficjalnie Magda, nigdy Madzia.
2. Nutella czy dżem? ;D
Nutella, bo dżemu nie lubię.
3. Skąd pomysł na blogowanie? :)
Postanowiłam dzielić się z innymi wymyślonymi przeze mnie historiami.
4. Ulubione książki?
Seria "Ingrid na tropie" Peter'a Abrahams'a.
5. Ile masz lat?
Rocznikowo czternaście.
6. Czego najchętniej słuchasz?
Lady Gaga, Florence + The Machine, Lana Del Rey, Muse & cały soundtrack Zmierzchu.
7. Skąd pomysł na taką nazwę bloggera? :)
Zaczerpnięta z piosenki Lany pt. "Dark Paradise". Tak tez nazwałam swoją sagę.
8. Jakiego przedmiotu szkolnego najbardziej nienawidzisz?
Biologii i geografi, ze względu na głupie nauczycielki.
9. Znasz jakiś język obcy?
Uczę się angielskiego i niemieckiego, ale żeby rozmawiać biegle, to nie.
10. Jakie są Twoje ulubione postacie ze Zmierzchu i Harry'ego Pottera?
Carlisle& Esme & Hermiona.
11. Jakich autorów lubisz?
Tych, których mam w "Czytam i polecam". Przybywa ich, dlatego jest to stale aktualizowane.
Od Jazz'a
1. Dlaczego założyłaś bloga?
Ww.
2. Twoje prawdziwe imię?
Ww.
3. Ile masz lat?
Ww.
4. Ulubiona potrawa?
Risotto.
5. Ulubiona postać filmowa.
Carlisle i Esme, czyli dla mnie Eslisle :).
6. Najlepszy gatunek literacki?
Dreszczowiec/horror.
7. Skąd się wzięła twoja blogger'owa nazwa?
Ww.
8. Jaka jest najpiękniejsza historia miłosna twoim zdaniem?
Hmmm...Taka, która trwa i nigdy się nie kończy.
9. Ulubiony aktor/aktorka?
Peter Facinelli i Elizabeth Reaser.
10. Jaki masz kolor oczu?
Brązowe, bardzo ciemne.
11. Jakie jest twoje motto?
Ogarnij się i biegnij po marzenia.
Czas na Jasmine.
1. Ile miałaś dotychczas blogów?
Dwa, nie licząc tego.
2. Jaka muzyka Cię inspiruje?
Do tworzenia rozdziałów? Jeśli piszę coś smutnego, jasne jest, że będzie to spokojna ballada, analogicznie z odwrotnością.
3. Ulubiony zespół/piosenkarz/piosenkarka?
Muse, Gaga, Lana, Florence
4. Ulubiona książka?
Ww.
5. Co zainspirowało Cię do stworzenia bloga, jakiego prowadzisz?
Ww.
6. Ulubiony paring z Harrego Pottera?
Ron/Hermiona
7. Ulubiony przedmiot szkolny?
Wf i lekcja wychowawcza, ew. fizyka.
8. Ulubiony język obcy?
Angielski.
9. Jeżeli podróż, to gdzie?
Paryż, Anglia, New York.
10. Możesz wcielić się w jednego z bohaterów literackich - kogo wybierzesz?
Carlisle'a albo Esme, sama nie wiem.
11. Gdybyś mogła zmienić coś w świecie, co by to było?
Nastawienie pewnych ludzi do innych pewnych ludzi.
I na koniec pytania od Dominikaaaxx
1. Ile w życiu prowadziłaś/- eś blogów?
Ww.
2. Ile masz lat?
Ww.
3. Czytałaś/-eś lub oglądałaś/-eś Sagę Zmierzch?
Sto razy każdą część.
4. Która część Sagi Zmierzch najbardziej ci się spodobała?
Każda ma w sobie "to coś", dlatego nie umiem wybrać.
5. W jakim kolorze są ściany twojego pokoju?
Bez/ bardzo jasna jagoda, ale latem zmieniam na delikatną cytrynę albo miętę.
6. W jakim filmie chciałbyś/-ałabyś występować i w którą rolę się wcielić? Saga Zmierzch, Pamiętniki Wampirów, Miasto Kości, Szeptem ?
Zmierzch, Carl albo Esme.
7. Ile książek przeczytałaś/-eś od grudnia?
<liczy na palcach> jakieś cztery, bo straciłam motywację.
8. Jakiego koloru są twoje oczy?
Ww.
9. Wampir, wilkołak, czy czarownica?
Zdecydowanie wampajer.
10. Wolałabyś latać, czy znikać?
Być niewidzialna.
11. Wolisz Emmetta, czy Jaspera?
Lubię i tego, i tego, ale według mnie Emm jest zabawniejszy.
To były wszystkie pytania. Mam nadzieję, że spodobały Wam się odpowiedzi. Na niektóre odpowiedziałam tylko "Ww", co znaczy, że takie pytanie padło wyżej i tam jest odpowiedź na nie.
Niestety, czas i sprawy prywatne nie pozwalają mi na nominowanie innych bloggerów. Bardzo mi przykro, przepraszam, że tak się stało, ale ja naprawdę nie mam teraz do tego głowy. Lecz, jeśli już dałabym ją komuś, to osobami, które by je otrzymały, byłyby na pewno te znajdujące się w "Czytam i polecam" i na pewno Kochani Komentujący.
Dziękuję wszystkim za nominację, to dowodzi, że moja praca, do której nie zawsze się przykładam, opłaciła się. Jesteście najlepsi.
Rozdział pojawi się w przeciągu tygodnia, będzie już na pewno spokojniejszy, ale napięcie nadal potowarzyszy moim bohaterom.
Jestem wdzięczna za wszystkie komentarze oraz wyświetlenia. Po prostu Was kocham.
Subskrybuj:
Posty (Atom)