niedziela, 12 sierpnia 2012

VI

Carlisle

    Wieczór był wyjątkowo ciepły i przyjemny, co jest rzadkością w tym mieście. Żółta kula schowała się już prawie w całości za horyzontem, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci różowo-pomarańczowych smug na sinym niebie. Kiedy patrzyłem na zachód słońca, przypomniały mi się same radosne chwile. Pierwsze spotkanie z Esme, nasz ślub, wakacje na wyspie. Dla tych wspomnień z moją ukochaną mógłbym oddać życie.
Po chwili słońce całkowicie zniknęło i obraz wspaniałych barw na niebie pozostaje już tylko w pamięci.
    Dzisiaj lotnisko było oblegane przez przez turystów i rodziny wracające z wakacji. Lekko mnie to zdziwiło - za kilka dni miał się zakończyć rok szkolny. Udało nam się jednak zachować spokój i z doklejonym uśmiechem przemierzyć terminal w poszukiwaniu naszych kochanych dzieci. Edwardowi wychodziło to jednak gorzej - czerwony kolor oczu zmienił barwę na złoty dopiero dziś rano.
- Spokojnie, kochanie - szepnęła Esme do niego.
- Kocham cię, mamo - odpowiedział, uśmiechając się do niej. 
- Ja ciebie też - moja najdroższa zawsze traktowała dzieci jak własne. To było cudowne. Patrząc w jej oczy można było dostrzec tę miłość, którą darzyła wszystkich.
    Kiedy zmierzaliśmy do wyjścia, moją uwagę przykuła pewna dziewczynka. Wyglądała na najwyżej pięć lat. Była śliczna - miała blond włoski zebrane w długi warkoczyk, duże niebieskie oczka i różane usteczka. Trzymała w rączce brązowego misia i patrzyła na mnie niewinnie. Uśmiechnęła się, ukazując rządek mlecznych zębów. Zrobiłem to samo.
- Jaka słodka dziewczynka - szepnęła Esme. Wiedziałem, że chciałaby mieć własne dzieci. Zrobiłbym  wszystko, aby spełnić jej prośbę, ale dla wampirów jest to niemożliwe.
    Przytuliłem mocniej moją żonę, a ona wtuliła się we mnie i wymusiła blady uśmiech. Wyszliśmy na lotniskowy parking.
    Stali w cieniu rozłożystego dębu. Emmet opierał się o swojego jeepa, a Jasper o czarnego Mercedesa - pojazd, którym na co dzień jeździłem ja.
- Skarbie! - Alice jak zawsze puściła się biegiem, bez zamartwiania o bagaże, które dźwigałem razem z miedzianowłosym.
- Mama, tata... Edward! - moi synowie uściskali się przyjacielsko. Spojrzałem na Esme. Miała łzy w oczach. Postawiłem walizki na ziemi, pocałowałem ją w czoło i powiedziałem:
- Widzisz, kochanie, wszystko wróciło do normy - uśmiechnęła się, odgarniając zbłąkane kosmyki z mojego czoła.
- Gdzie Rosalie? - zapytała Emmeta.
- Czeka na nas w domu.
- No to jedziemy już?- dodała płaczliwym tonem - Jestem zmęczona.
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę, zaraz będziemy w domu - zapewniłem.
- W domu powiadasz - moja żona uniosła brwi, na co zareagowałem napadem śmiechu.
- Uuuuu...
- Emmet, uspokój się - pacnęła go lekko w ramię.
- No dobrze, już. Mam propozycję: ja, Jasper, Edward i Alice pojedziemy Jeepem. 
- A my - spojrzałem na Esme - Mercedesem.
- A więc do zobaczenia na miejscu - włożyłem walizki do bagażnika i odjechaliśmy.
    Włączyłem radio. Leciała właśnie nasza ulubiona piosenka - Moonlight Sonata. Moja ukochana wtuliła się we mnie. Wydawało mi się, że jest jej zimno, więc szybko podkręciłem ogrzewanie, na co uśmiechnęła się błogo, zamknęła oczy i dodała:
- Rozumiemy się bez słów - pocałowałem ją we włosy i skręciłem w dróżkę prowadzącą do naszego domu.
    Rosalie siedziała w salonie. Oglądała telewizję i nie ucieszyła się zbytnio z naszego powrotu. Nic nie mówiąc, posłała Edwardowi lodowate spojrzenie.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Jesteś śmieszny - zadrwiła.
- Daj mu spokój - odezwałem się spokojnie - Przecież wiesz, dlaczego uciekł.
- Może niech lepiej wraca do tej Szwecji! - krzyknęła. 
- Nie mogę tak dłużej! - wyznała Esme i wybiegła z pokoju. Po chwili usłyszałem głośne trzaśniecie drzwi od łazienki.

Esme

    Myślałam, że teraz wszystko będzie już w porządku. Że będziemy szczęśliwą rodziną wspierającą się w trudnych chwilach. Miałam już dość tych sprzeczek i wzajemnej nienawiści, która atakowała wszystkich dokoła. Czułam jednak, że to nie koniec naszych problemów i może być jeszcze gorzej. 
    Zamknęłam drzwi z hukiem i usiadłam na skraju wanny. Chciałam sobie wszystko przemyśleć i wysunąć wnioski.  Nie zdążyłam nawet zacząć, bo rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
- Esme, jesteś tam? - to Carlisle. Na pewno martwi się o mnie. Chciałam jednak zostać sama.
- Tak - odpowiedziałam, panując nad głosem, który coraz bardziej mi się łamał.
- Dobrze się czujesz?
- Tak.
- Na pewno? - nie dawał za wygraną.
- Owszem - nie mogłam już dłużej trzymać tego w sobie. Po policzkach pociekły mi łzy, wzrok zaczął się zamazywać. 
    Nagle drzwi otworzyły się. W progu stał Carlisle, patrząc na mnie z troską. Podszedł do mnie, klęknął i szepnął:
- Nie płacz, skarbie - otarłam łzy ręką i spojrzałam mu w oczy.
- Poszedłbyś ze mną na spacer?
- Oczywiście - wstał, złapał mnie za rękę i wyskoczyliśmy przez okno do ogrodu.


Od autorek:
 Ta notka nie jest nie należy do najlepszych. Cóż,odbijemy sobie w następnej. Od teraz będziemy pisać krótsze, ale pojawiające się częściej rozdziały. Mamy nadzieję, że spodoba się wam ten pomysł. 
Dzięki za wsparcie i komentarze dodające nam otuchy.
Pozdrowionka :*



3 komentarze:

  1. Świetny rozdział. ;) Kiedy Esme zaczęła płakać, ja również. Przed chwilą oglądałam wzruszający film, a wasz rozdział mnie jeszcze bardziej dobił, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. :) Chyba dobry pomysł, abyście pisały krótsze, ale żeby były częściej. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. O mało się nie po płakałam , Swietny Rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ,,- W domu powiadasz - moja żona uniosła brwi, na co zareagowałem napadem śmiechu.'' Bida :) Jednak Esme mogła by z córkami zrobić remont go :D

    OdpowiedzUsuń

Czytam = komentuję.


Dziękuję za każdy komentarz, to wielka radość dla autora, gdy widzi, że jego praca jest doceniona.