poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział XVIII cz.3

Carlisle

Adele - Skyfall

    Zaparkowałem samochód pod rozłożystym dębem i zgasiłem silnik. Przez pewien czas siedzieliśmy w zupełnej ciszy, która z każdą sekundą przytłaczała mnie coraz bardziej. Wiedziałem jednak, że całe dnie nie wystarczą mi na zastanowienie się. Wszakże posiadanie dziecka nie było wcale prostą sprawą. Miało to zaważyć na przyszłości naszej rodziny. Bez wyjątku.
    Przetarłem oczy prawą ręką. Czułem się jak Alice, która, tak jak ja, po kilku wizjach nie mogła się pozbierać. Z tą jednak różnicą, że ona potrafiła jakoś funkcjonować, a mnie przychodziło to z wielkim trudem, raniąc przy tym innych.
    Zmusiłem się do oderwania wzroku od przedniej szyby i spojrzałem na moją ukochaną, która siedziała do mnie tyłem i przez całą drogę nie odezwała się  tylko razy, żeby spytać, dokąd jedziemy. Uzmysłowiłem sobie, że to moja wina. No dalej, Carlisle, napraw to - rozkazał mi przydatny głos w głowie. 
- Esme, może się przejdziemy? - zaproponowałem w końcu.
    Pokiwała głową, patrząc mi głęboko w oczy tym smutnym wzrokiem. Poczułem się jak idiota. Jak mogłem zranić tę drobną istotkę? I to najgorszą bronią zaraz po niewierności - obojętnością.
    Wysiadłem z auta i w wampirzym tempie podszedłem do drzwi od strony pasażera. Otworzyłem je szybkim ruchem. Esme posłusznie wyszła z samochodu, ale widać było po niej, że dziwnie się czuje. Że mogłaby schować się w jakimś kącie i posiedzieć w samotności. Wziąłem głęboki oddech, zbyteczny, ale przydatny w takich chwilach, i złapałem ją za rękę.
- Skarbie, już, spokojnie, wszystko dobrze. Niemniej jednak, musimy bardzo poważnie porozmawiać - odezwałem się.

Esme


    Życie od ponad stulecia nauczyło mnie, że "poważnie porozmawiać" znaczy tyle, co albo rozstać się, albo oznajmić o planach powiększenia rodziny, albo jeszcze powiadomić o wybrykach własnego męża, przebywającego obecnie na wojnie. Zdziwiłam się jednak, słysząc takie zdanie od Carlisle'a. Nigdy bowiem nie stosowaliśmy takich metod. No może raz, ale to była zupełnie inna sprawa.
- Dobrze - wykrztusiłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tej rozmowie, która na pewno nie miała należeć do miłych pogawędek "przy kawie", jakie prowadziliśmy niespełna dwie godziny temu.
    Szliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Słońce znikało już za horyzontem, na jego miejscu pojawiała się niesamowita dla oka gra świateł, chmury przybierały barwę ciepłego pomarańczu i niesamowitego granatu. Odpowiednia pogoda na ważną rozmowę, pomyślałam.
- Usiądźmy tutaj - zadecydował Carlisle, gdy na naszej drodze stanął ogromny głaz. Ton jego głosu był spokojny, można by nawet rzec, że troskliwy.

Carlisle


    Esme, chciałbym...Skarbie, doszedłem do wniosku...Ostatnio stwierdziłem...Nie, to też nie pasuje. Jak to sformułować, zastanawiałem się. Żałowałem, że zostawiłem to na ostatnią chwilę. Mogłem to wymyślić na przykład w drodze, w samochodzie. Ale nie, wolałem wymyślać bajkowe scenariusze i przyglądać się przedniej szybie.
- O czym chciałeś porozmawiać?- spytała moja ukochana drżącym głosem. Jej oczy patrzyły na mnie smutnym wzrokiem, podejrzewającym najgorsze. 
    Idź za głosem serca, idź za głosem serca, idź za głosem serca - wrzeszczał cieniutki głosik w mojej głowie. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem mówić.

Esme


    Moja bezradność powoli zamieniała się w przerażenie i strach. Co on chciał mi powiedzieć? 

Carlisle


    - No więc - zacząłem niepewnie - pamiętasz ten moment, gdy weszliśmy do mojego gabinetu i pierwszą rzeczą, na którą zwróciłaś uwagę była mała ramka ze zdjęciem naszej rodziny? - skinęła głową - Doszedłem wtedy do wniosku, znaczy pomyślałem, że może nie tędy droga?
- Nie rozumiem.
- Spójrz na nasze życie : dzieci są już duże, nie potrzebują opieki. Tak naprawdę czuję się, jakby to byli nasi przyjaciele, a nie adoptowani wychowankowie. 
- Do czego zmierzasz? - spytała, lekko zdezorientowana. Ręce nadal jej się trzęsły, chociaż schowałem je w swoich, tak, że utworzyły one dużą piąstkę.
- Kiedy oglądałaś to zdjęcie, zawładnęło mną dziwne uczucie. Poczułem, że czegoś nam brakuje. Że ta rodzina potrzebuje jeszcze jednego elementu, jak ostatni puzzel do skończenia układanki. I wtedy pomyślałem, że tym czymś jest dziecko.
    Jej oczy zrobiły się suche. Widziałem w nich ten sam smutek, który towarzyszył jej, gdy pierwszy opowiadała mi o swojej przeszłości.
- Kochanie - ciągnąłem - ja wiem, że to dla ciebie trudne, bo nigdy nie będziemy mogli się na to zdecydować. Znalazłem jednak rozwiązanie.
- Jakie? - ożywiła się.
- Może wydaję się to rezolutne i niebezpieczne, ale...pomyślałem o adopcji. Tylko takiej normalnej, tradycyjnej.

Rosalie


    W domu panowała spokojna atmosfera. Wszyscy zajęliśmy się porządkami i sprzątaniem strychu. Chcieliśmy choć trochę odciążyć mamę, której ostatnio nie wiodło się najlepiej. Co prawda, pogodziła się z tatą, ale on, jak to on, znowu spędzał całe dnie w szpitalu, o nocach już nie wspominając, doprowadzając do tego, że biedna nie miała, co ze sobą zrobić. A my byliśmy w takim wieku, że nie potrzebowaliśmy już tyle opieki i poświęconego czasu, co te kilka lat po przemianie.
    I znowu pomyślałam o tym, że przydałoby nam się jeszcze jedno dziecko. Nam czyli Esme. Nie za ładnie się wyraziłam, ale liczył się przekaz. Było to jej największe marzenie, zaraz po tak oczekiwanej drugiej połówce Edwarda i ich zamążpójściu. Szkoda, że niemożliwe do spełnienia.
    Odłożyłam wielkie pudło z powrotem na jego należyte miejsce, uważając przy tym na unoszący się wszędzie kurz. Nie znosiłam go, szczególnie wtedy, gdy osadzał się na włosach i ubraniach.
    Otworzyłam kolejny kufer. Znajdowały się w nim jakieś pożółkłe stare papiery i..., zaraz, czy to jakiś pamiętnik, czy tylko mi się tak wydaje? 
    Teraz nastąpił ten niezręczny moment. Zajrzeć do niego czy nie. W końcu, po wymienieniu wszystkich za i przeciw (otwórz go, Rose, może to taki specjalny zeszyt, w którym zapisywane są bardzo ważne informacje, ale schowano go tu dla ostrożności?), zrobiłam to.
    Pierwsza strona zachwycała wyszukanymi zdobieniami i pięknymi rysunkami. Litery znajdujące się na środku składały się w logiczny napis o treści "Esme Cullen". 
    Kurde. Pamiętnik mamy.
    Przekręciłam kartkę. Moim oczom ukazał się mały arkusik papieru wetknięty tu przez przypadek, który jedną dwudziestą piątą sekundy później leżał już u mnie na kolanach. Odstawiłam pamiętnik na bok, by zapoznać się z ową tajemniczą karteczką. Rozwinęłam ją. Format A4, rogi pozaginane, brzegi pourywane. Taki papier potrzebny do zapisania czegoś ważnego, na szybko. Coś jak mama, kiedy w najmniej oczekiwanych momentach do głowy przychodzą jej pomysły na nowe piosenki. Zupełnie identycznie.
    Nie pomyliłam się. Na arkuszu zapisany został utwór pod dziwnym tytułem "Oh well". Dosyć długi, siedmio - zwrotkowy plus refren po każdej. Zaczęłam analizować jego tekst. Na coś przydały się w końcu te żmudne studia polonistyczne, ucieszyłam się, wspominając tamte lata w akademiku z Emmett'em. Dzikie imprezy do białego rana, wesołe spacery po zajęciach, jeszcze raz imprezy. Ah, to były czasu.
    Rose, skup się!! Masz robotę do wykonania!!
    Utwór krył w sobie masę metafor, tematem przewodnim było coś, co, jak dobrze myślę, się utraciło, ale w żaden sposób nie dało się tego odzyskać. Wiedziałam, że chodzi o dziecko. Chłopczyka, którego Esme chciała nazwać Benjamin. Ale marzenia diabli wzięli i nic z nich nie wyszło.
    Bez sensu. Bo najpierw się czegoś bardzo pragnie i zrobi się dla tego czegoś wszystko, a później jak już jest, to wszystko musi się popsuć.
    W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Dziwne. O tej porze? Dochodziła siedemnasta, mama poszła do taty do szpitala, Edward zabrał Bellę do kina, reszta rodziny pomagała mi w sprzątaniu. Kto to mógł być? Zeszłam na dół, pełna obawy, kogo tam zobaczę. To nie był czas na kolejne niemiłe niespodzianki i przykre wydarzenia. Chcieliśmy przede wszystkim odpocząć i naprawić relacje rodzinne. To na tym zależało nam najbardziej.
     Albo ja źle widzę, albo przy drzwiach nie było nikogo. Myślałam, że wszystko dobrze z moim wampirzym wzrokiem, jak i słuchem, bo wyraźnie słyszałam dzwonek. Podeszłam bliżej, tak, że od wejścia dzieliło mnie około piętnastu metrów, ale i to na marne. Bo tam naprawdę nikt nie stał!
    Ostatni dystans pokonałam w wampirzym tempie. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się dookoła. Nic. To miały być jakieś żarty? 
    Na wycieraczce dostrzegłam jakąś kartkę. Westchnęłam i podniosłam ją z ociąganiem. Jak się okazało, była to wizytówka, wytłaczana rzędami przezroczystych kwiatów. "John Jones, specjalista w dziedzinie medycyny estetycznej" - widniało na niej. Obróciłam ją i to, co zobaczyłam na odwrocie, dosłownie ścięło mnie z nóg.


"To jeszcze nie koniec. Tylko tym razem nie będzie tak kolorowo.                                                                                                     Heidi"

    Cholera jasna!


 ................................................................


No wreszcie! Witam Was, moich kochanych Czytelników, w nowym roku. Mam nadzieję, że będzie to dobry okres.
Boże, ludzie, co się dzieje?! Prawie 3,5 tys. wyświetleń! Nie wiem, jak Wam dziękować, rozjaśniacie moje szare życie!
Dedykuję go wszystkim ludziom nawet najmniej związanym z blogiem. To dla Was to robię, więc i dla Was będzie ten rozdział!
Jako, że mam ferie, będę miała bardzo dużo czasu, więc, kto wie, może uda mi się coś napisać i wstawić już niedługo?
Kocham Was!

12 komentarzy:

  1. pięknie ;)

    świetny rozdział ,ale fajnie że napisałaś z perspektywy Rose

    dzięki za pozdrowienia ,ja też pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdział :)
    Fajnie opisałaś
    Dzięki za pozdrowienia, ja tez pozdrawiam <333333

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pierwsze,dziękuję za pozdrowienia,ja też Cię gorąco pozdrawiam i życzę weny,byśmy nie musieli czekać na NN tak długo,jak ostatnio ;d
    Rozdział świetny,po prostu czytałam na jednym wydechu! Perspektywa Rose bardzo mi się podobała,tylko szkoda,że nie poczytała,co w tym pamiętniku było.
    Tak pięknie wszystko opisujesz,rozpisujesz wątki. Ja tam tak nie umiem ;d Powinnaś napisać o nich książkę.
    No i serdecnie plosę,infolmuj mnie o nowych rozdziałach na GG ;3
    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzieję się, dzieję się! Ta Heidi mnie już serio denerwuję! Dajcie mi kołek! (tak, tak w Zmierzchu nie można tak zabić wampirów, ale ona jest dziwna, więc ją można;d). Będzie mały bobasek! Mam nadzieję, że będzie nosiło imię Ola! ;) Czekam na nn, kochanie. ;*

    Ps: Dziękuje za dedykację.

    OdpowiedzUsuń
  6. Popieram Esme. ;/
    Heidi jest cholernie wkurzająca! -,-
    Dzięki za dedykację, ale ja już nie jestem Sakurą.! :D
    Czekam na nn(która ma być tak cudowna, jak ten rozdział! ;D)

    OdpowiedzUsuń
  7. [OCENY BLOGÓW]
    Interesują Cię szybkie, obiektywne, słodkie, cukrowe i inne tego typu oceny? Nie? To dobrze, bo u Nas tego nie znajdziesz.
    Zapraszam do Niebieskim Piórem, gdzie napiszemy co myślimy o Twoim blogu bez żadnych dodatkowych udziwnień. Zapraszam!
    [niebieskim-piorem.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. Zostałaś nominowana do Liebster Award na http://esme-carlisle-cullen-love.blogspot.com/ :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć :) Zostałaś nominowana do Liebster Award na http://enough-for-today.blogspot.com/
    Pozdrowienia, Jazz ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Zostałaś nominowana do Liebster Award.
    Więcej szczegółów u mnie dzien-dobry-renesmee.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Och, muszę nadrobić czytanie i komentowanie. :c
    _____________________________________________

    Ps. Zostałaś nominowana do Liebster Award na
    o-zmierzchu.blogspot.com ^^

    OdpowiedzUsuń
  12. Nic nie rozumiem :( Smutełe.

    OdpowiedzUsuń

Czytam = komentuję.


Dziękuję za każdy komentarz, to wielka radość dla autora, gdy widzi, że jego praca jest doceniona.