niedziela, 24 maja 2015

Rozdział V - Wielki bal

Carlisle

Pink Floyd - High Hopes

    Gruba, kremowa kartka papieru z wytłaczanym na niej herbem rodziny królewskiej wędrowała z rąk do rąk.
    - Jak już zdążyliście przeczytać, Aro jest wielce oburzony naszymi kontaktami z wilkołakami oraz ludźmi – spojrzałem na Edwarda, który siedział bez ruchu i wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt leżący na przeciwległej ścianie, myśląc nad czymś zawzięcie. To jego związek z Bellą miał na myśli władca Volturi. Wyczytał on już to z moich myśli wcześniej, lecz dopiero wypowiedziane na głos rozwiało wszystkie jego wątpliwości.
    - Przecież nie złamaliśmy prawa. Dobre relacje z wilkołakami są nam potrzebne, a Bella będzie jedną z nas – odezwał się nagle Emmett. - Prawda Alice?
    Dziewczyna kiwnęła głową, a jej kąciki ust nieznacznie uniosły się.
    - Racja, miałam taką wizję. Było to jakiś czas temu, ale jestem niemal pewna, że to nastąpi – powiedziała.
    Głos zabrał Jasper – pierwszy raz podczas dzisiejszego zgromadzenia:
    - Coś mi tu nie pasuje. Aro jasno zaznaczył, że mają zamiary pokojowe, chcą tylko porozmawiać. Dlaczego więc postanowił zabrać ze sobą całą straż przyboczną i wszystkie żony? I dlaczego napisał o tym w liście?
    - Dokładnie – włączyła się Rosalie. - Może chciał nas zastraszyć? Chociaż to też nie brzmi zbyt logicznie.
    Zapadła cisza, przerywana cichymi, miarowymi oddechami zebranych. Przeniosłem wzrok na Emmetta siedzącego po mojej prawej. Trzymał list w ręce i oglądał jego każdy milimetr, jak gdyby chciał udowodnić, że coś przeoczyliśmy.
    - To musi być jakiś podstęp – odezwał się w końcu. - Nie mają podstaw, żeby się tu zjawiać. Chodzi więc o coś więcej. Może o dary Alice i Edwarda? Zawsze chcieli mieć ich w swoich szeregach. Jednak z drugiej strony nie posunęliby się chyba do tego, aby przybyć z całym tym ich wojskiem i brać ich siłą.
    Przejechałem kciukiem po sztywnym papierze koperty, zastanawiając się nad jego słowami. Nawet ja nie wiedziałem, jakie są prawdziwe zamiary Ara. Opowieść zawarta w liście z Volterry była tak naciągana i nieprawdziwa, że tylko głupi uwierzyłby w nią. Co planowała więc rodzina królewska? Dlaczego po tylu latach milczenia odezwali się z takim impetem?
    Jak na komendę koperta wysunąwszy mi się z dłoni, opadła na ciężki blat stołu. A wraz z nią coś jeszcze. Coś, o czym nie miałem pojęcia. Wiedziałem jednak, że Volturi lubią zaskakiwać.
    - Co jest, do cholery? - Emmett nachylił się nad stołem i chwycił małą karteczkę. A wtedy wszystko zaczęło dziać się tak szybko, że do dzisiaj nie jestem do końca przekonany, czy moja wersja była zgodna z tym, co się wtedy wydarzyło.
    Kiedy Edward przeczytał treść kartki z myśli Emmetta, zachłysnął się powietrzem. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jego twarz sprawiała wrażenie przezroczystej, a oczy były wielkie jak spodki. Rosalie sięgnęła ponad stołem i wyrwała mu papier. Zlustrowała wzrokiem jego kolejne linijki, a gdy skończyła, zakryła usta dłonią i bez słowa podała mi kartkę. Usilnie unikała mojego wzroku, patrząc przed siebie. Byłem jednak sprytniejszy, spojrzałem na odbicie jej twarzy w szybie okna. Nie wyrażała żadnych emocji, przypominając porcelanową lalkę.
    Niepewnie wziąłem od niej kartkę. Miałem mętlik w głowie, myśli podsuwały mi coraz to nowsze czarne scenariusze, jak gdyby prześcigały się w tym, który będzie gorszy. Nie chciałem tego czytać. Bardzo nie chciałem tego czytać. Łudziłem się, że może okaże się to jakimś żartem

Drogi Carlisle!
Jest mi niezmiernie trudno pisać ten list do Ciebie, lecz nie mam wyboru. Sprawy mojego małego królestwa są ważniejszen niż nasza wieloletnia przyjaźń, więc, proszę, uszanuj tę decyzję. Niedługo odbędzie się bal, na którym, zgodnie z tradycją, mam zamiar ogłosić swoją nową wybrankę. I tutaj pojawia się problem, ponieważ - jak pewnie wiesz - miała nią zostać Maurelitta. Wierz mi, drogi przyjacielu, szukałem wszędzie jej godnej następczyni, lecz bez skutku. A potem zdałem sobie sprawę, że wybór jest prosty, więc jeszcze tego samego dnia nakazałem sprowadzić suknię. Czy piękna Esme będzie dobrze prezentować się u mojego boku w czerwieni?
Aro

    Zamarłem, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Poczułem się, jakbym umierał w środku, jakbym usychał. Ból powoli mnie paraliżował, ciało wpadało w odretwienie. Nawet nie wiedziałem, kiedy opadłem na krzesło. To się po prostu stało. Otoczyły mnie czyjeś ręce, a kolejne spoczęły na moich ramionach. Zakryłem twarz dłońmi, odgradzając się od ich współczujących spojrzeń. W moim świecie było teraz ciemno i zimno. I pusto. Bardzo pusto. Czas dla mnie stanął, a wszystko wokół przestało istnieć. Miałem ochotę wyjść z domu i, mknąc przed siebie, krzyczeć z bezsilności.    
    Potem przyszło niedowierzanie. Nie dopuszczałem do siebie tego, co przeczytałem. Nie chciałem, nie mogłem, nie potrafiłem. To przecież nie mogła być prawda, powtarzałem w duchu niczym modlitwę. Jednak z kazdą sekunda uderzało to we mnie mocniej, rozdzierając mnie na kawałki. Zacisnąłem mocno powieki, po czym powoli otworzyłem oczy, błagając w duchu, aby to wszystko okazało się tylko moim chorym wymysłem. Niestety, pustka trwała nadal.
    - Dlaczego - Tylko tyle zdołałem wyszeptać.
   Nie wytrzyma tam z nimi. Nie wytrzyma tego okrucieństwa, zabijania niewinnych ludzi dla świeżej krwi, brutalnego pozbywania się niepotrzebnych członków klanu. Ona - najwrażliwsza osoba chodząca po tym świecie, wolałaby zginąć niż zabić własnego wroga. Pełna ciepła i troski, pragnąca otoczyć swoją miłością każdą napotkaną osobę.
    Czy to już naprawdę koniec? Czy straciłem ją bezpowrotnie? Czy nie ma dla niej żadnego ratunku? Cokolwiek?
    To nie może się tak skończyć!
    Podniosłem głowę. Wszyscy zastygli w bezruchu, czekając na to, co zamierzam zrobić. Przełknąłem ślinę i wypranym z emocji głosem wypowiedziałem te dwa słowa:
    - Będziemy walczyć.
    Cień uśmiechu przemknął przez twarze zebranych, choć oni sami wyglądali, jakby przez te kilka minut postarzali się o co najmniej dziesięć lat.
    - Trzeba być dobrej myśli, tato.
    Alice poklepała mnie po ramieniu.
    Rose poprawiła się na krześle.
     - Jak wygląda ten bal, o którym jest mowa w liście? - zapytała. Odpowiedział jej Edward:
    - Aro wyprawia go co dziewięćdziesiąt cztery lata na pamiątkę dziewięćdziesięciu czterech dni panowania jego brata Gervasio. Przywłaszczył sobie on prawa do tronu, gdy Aro i najważniejsi członkowie klanu przebywali w Afryce, gdzie poszukiwali utalentowanych wampirów do swojej kolekcji. Gervasio miał więc ułatwioną sytuację, bowiem w Volterze pozostali nieliczni. Szybko zamordował swoich przeciwnikow i niedługo po tym zasiadał już na tronie. Podczas jego rządów zabito ponad połowę ludności zamieszkującej miasto.
    Wkrótce do Volterry wróciła delegacja Aro i pokrzyżowała plany jego brata. Zdetronizowanie go było jednak bardzo trudnym zadaniem, ponieważ posiadał on ogromny dar - osoba, na której go używał w kilka sekund zapominała, kim jest i gdzie się znajduje. Z czasem ta zdolność rozwinęła się i Gervasio mógł atakować kilkanaście wampirów w tym samym czasie. Na ratunek przyszła Giovanna, która uwiodła go i zabiła w najmniej spodziewanym przez niego momencie. Na znak wdzięczności za uratowanie Volterry Aro pojął ją za żonę i wyprawił ogromny bal, na którym ogłosił swój ślub. Nie miał on jednak szczęścia, ponieważ kilka dekad później Giovanna została zabita przez zazdrosnego członka straży przybocznej. Władca znalazł jednak kolejną wybrankę, a historia zatoczyła koło, odbył się kolejny bal.
    Od tamtej pory uroczystość stała się tradycją Volturich i ma miejsce regularnie. Do miasta przybywają wampiry z całego globu. Wszyscy tańczą i dobrze bawią się w swoim towarzystwie, a o północy zjawia się Aro ze swoją nową ukochaną. Po około godzinie goście wraz z całą rodziną królewska udają sie w odległe tereny i dokonują symbolicznego mordu, aby upamiętnić krwawe dziewięćdziesiąt cztery dni. Ceremonia ślubna odbywa się kolejnej nocy.

 ................................................................


Witam. Dziękuję za tak liczne wyświetlenia i komentarze. Niestety, długo trzeba było czekać na rozdział, jak zwykle w sumie. Pisany i dodawany z telefonu, także mogą pojawić się błędy, za które przepraszam. Nawet nieźle mi wyszedł, nie jest źle, nie jestem jednak do końca pewna co do tego, jak poprowadziłam Carlislea. Zostawiam to Wam do opinii.
Pozdrawiam :) <3