Lana Del Rey - American
Od naszego powrotu do Forks mijał już prawie tydzień. Wszyscy wykorzystaliśmy ten czas w inny sposób. Edward, Emmet oraz Jasper na przykład wybrali się na wielkie polowanie w głąb kraju, Carlisle zaś nadrabiał duże zaległości w szpitalu, przez co znowu pojawiał się w domu tylko na kilka godzin, natomiast ja, Rosalie i Alice postanowiłyśmy wspólnie, że zostaniemy w domu, aby odpocząć po zmaganiach ostatnich dni i zająć się lekko zaniedbanym ogrodem.
Odłożyłam kolejną ściętą różę na kamienny stół ogrodowy , przyciągając ją uprzednio do nosa i wąchając ten niesamowity, kojarzący mi się z moją wyspą, zapach. Chociaż nie rosły tam te piękne kwiaty, Alice zawsze starała się przysłać je pocztą, by, jak to mówiła, wprowadzić do sypialni nutkę romantyzmu.
- Ciekawe, jak Bella zareaguje na naszą rodzinę - odparła Rosalie. Po jej skwaszonej minie widać było, że, w przeciwieństwie do chochlika, nie zamierza powitać wybranki Edwarda z otwartymi ramionami.
- Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że dobrze - rzekłam, nie chcąc prowokować kłótni. Kolejnej.
Odkąd dwa dni wcześniej zdecydowaliśmy, że miedzianowłosy przedstawi nam swoją dziewczynę już dziś, blondyna nie odzywała się prawie w ogóle. Rozmawiała tylko z Alice i mną, na Edwarda nawet nie patrzyła. Bardzo dużo czasu spędzała w swoim pokoju, do którego nie wpuszczała zasmuconego z tego powodu Emmeta. Dopiero dzisiaj udało nam się wyciągnąć ją z domu.
Prawie kończyłyśmy już pracę w ogrodzie. Ucieszyłam się z tego, ponieważ Carlisle, a jakiś kwadrans po nim chłopcy, miał wrócić lada moment. Wreszcie - odetchnęłam z ulgą. Odłożyłyśmy narzędzia do garażu i skierowałyśmy się schodami na górę.
Spojrzałam na zegarek stojący w salonie. Jak dobrze, że już wczoraj wysprzątałyśmy cały dom. Osiemnasta dwadzieścia dziewięć. Uśmiechnęłam się na myśl, że tylko kilka minut dzieli mnie od przyjazdu mojego ukochanego wampira. Z czasem radość ustąpiła przerażeniu. Z Edwardem i jego lubą byliśmy umówieni za pół godziny, a trzeba się jeszcze ubrać, nakryć do stołu i zacząć gotować obiad dla śmiertelniczki!
- Spokojnie, zdążymy - uspokoiła mnie Alice, dostrzegając moją wystraszoną minę - Rosalie zajęła się już stołem, ja tymczasem zacznę robić Risotto, a ty możesz iść się przebrać w sukienkę, którą zostawiłam dla ciebie na łóżku, obok garnituru taty.
- Dziękuję, skarbie, jesteś kochana.
- Wiem o tym.
- I do tego skromna - rzuciłam na schodach.
Otworzyłam drzwi i, tak jak mówił chochlik, ujrzałam prześliczną sukienkę, a raczej suknię wieczorową : szarą, z krótkim rękawem i delikatnym paskiem materiału w pasie. Po prostu mój gust. Kochana Alice, pomyślałam zadowolona. Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i założyłam to cudo. Leżała na mnie wspaniale. Podeszłam do lustra i obróciłam się wokół własnej osi. Ostatni raz cieszyłam się tak z nowych fatałaszków, kiedy Carlisle podarował mi suknię na naszą osiemdziesiątą dziewiątą rocznicę ślubu.
O wilku mowa.
Poczułam zimne wargi na szyi, niedaleko blizny, którą nabyłam podczas mojej przemiany.
- Kochanie!
Odwróciłam się i zarzuciłam mu ręce na szyję, na co zareagował szerokim uśmiechem.
- Jak tam w pracy?
- W porządku, nie było nawet wielu pacjentów.
- Cieszę się. Mamy mało czasu, więc ubierz się szybciutko, ja tymczasem będę na dole.
Uwielbiałam mówić do niego tak jak do małego dziecka. Dziecka, którego tak naprawdę nigdy nie miałam.
- Już się robi, skarbie.
Zeszłam na dół, nie bardzo wiedząc, co robić. Rosalie zajmuje się stołem, Carlisle się przebiera. No nic, pomogę chochlikowi.
Od zawsze lubiłam gotować. Najczęściej robiłam to, kiedy Charles wyjeżdżał z miasta w sprawach biznesowych lub, gdy w grę wchodziła wojna, kilka lat przed skokiem z klifu. Moi przyjaciele z chęcią kosztowali przygotowywanych przeze mnie potraw, mało tego, zdarzały się nawet takie sytuacje, że prosili, aby przed przyjściem do nich, upichcić coś smacznego i wziąć ze sobą.
Ciekawe, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby wampiry mogły jeść?
Prawie kończyłyśmy już pracę w ogrodzie. Ucieszyłam się z tego, ponieważ Carlisle, a jakiś kwadrans po nim chłopcy, miał wrócić lada moment. Wreszcie - odetchnęłam z ulgą. Odłożyłyśmy narzędzia do garażu i skierowałyśmy się schodami na górę.
Spojrzałam na zegarek stojący w salonie. Jak dobrze, że już wczoraj wysprzątałyśmy cały dom. Osiemnasta dwadzieścia dziewięć. Uśmiechnęłam się na myśl, że tylko kilka minut dzieli mnie od przyjazdu mojego ukochanego wampira. Z czasem radość ustąpiła przerażeniu. Z Edwardem i jego lubą byliśmy umówieni za pół godziny, a trzeba się jeszcze ubrać, nakryć do stołu i zacząć gotować obiad dla śmiertelniczki!
- Spokojnie, zdążymy - uspokoiła mnie Alice, dostrzegając moją wystraszoną minę - Rosalie zajęła się już stołem, ja tymczasem zacznę robić Risotto, a ty możesz iść się przebrać w sukienkę, którą zostawiłam dla ciebie na łóżku, obok garnituru taty.
- Dziękuję, skarbie, jesteś kochana.
- Wiem o tym.
- I do tego skromna - rzuciłam na schodach.
Otworzyłam drzwi i, tak jak mówił chochlik, ujrzałam prześliczną sukienkę, a raczej suknię wieczorową : szarą, z krótkim rękawem i delikatnym paskiem materiału w pasie. Po prostu mój gust. Kochana Alice, pomyślałam zadowolona. Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i założyłam to cudo. Leżała na mnie wspaniale. Podeszłam do lustra i obróciłam się wokół własnej osi. Ostatni raz cieszyłam się tak z nowych fatałaszków, kiedy Carlisle podarował mi suknię na naszą osiemdziesiątą dziewiątą rocznicę ślubu.
O wilku mowa.
Poczułam zimne wargi na szyi, niedaleko blizny, którą nabyłam podczas mojej przemiany.
- Kochanie!
Odwróciłam się i zarzuciłam mu ręce na szyję, na co zareagował szerokim uśmiechem.
- Jak tam w pracy?
- W porządku, nie było nawet wielu pacjentów.
- Cieszę się. Mamy mało czasu, więc ubierz się szybciutko, ja tymczasem będę na dole.
Uwielbiałam mówić do niego tak jak do małego dziecka. Dziecka, którego tak naprawdę nigdy nie miałam.
- Już się robi, skarbie.
Zeszłam na dół, nie bardzo wiedząc, co robić. Rosalie zajmuje się stołem, Carlisle się przebiera. No nic, pomogę chochlikowi.
Od zawsze lubiłam gotować. Najczęściej robiłam to, kiedy Charles wyjeżdżał z miasta w sprawach biznesowych lub, gdy w grę wchodziła wojna, kilka lat przed skokiem z klifu. Moi przyjaciele z chęcią kosztowali przygotowywanych przeze mnie potraw, mało tego, zdarzały się nawet takie sytuacje, że prosili, aby przed przyjściem do nich, upichcić coś smacznego i wziąć ze sobą.
Ciekawe, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby wampiry mogły jeść?
Kilka razy już to sobie wyobrażałam.
Wstaję rano, by zrobić dzieciom śniadanie. Gdy wyjmuję potrzebne produkty z lodówki. gromadka zbiega na dół w oczekiwaniu na posiłek. Zaraz po nich do kuchni wpada rozanielony Carlisle. Całuje mnie w policzek, kiedy kroję świeży, jeszcze ciepły, chleb. Siada do stołu i, jak co dzień, zabiera się za czytanie porannej gazety. Co chwila wtrąca swoje zdanie do żywej dyskusji miedzy nim, a dziećmi. Patrzę na nich z czułością. Czy mogą być piękniejsze chwile?
Podaję gotowe śniadanie, zaczynamy jeść. Nawet teraz, kiedy słuchać tylko odgłosy odkładanych sztućców i kubków kładzionych z powrotem na stół, nie czuję się niezręcznie. Pyszne, mamo, pada co chwilę.
Po skończonym posiłku gromadka szykuje się do wyjścia do szkoły. Pakują niezbędne książki, drugie śniadanie, jeszcze raz sprawdzają, czy na pewno wszystko wzięli. Czekają na ich zawsze spóźnionego tatę, który dopija teraz kawę i odkłada talerze do zmywarki. Dobrze, idziemy - rzuca. To znak, że pora pożegnać się z mamą i założyć kurtki.
- Do zobaczenia, kochanie - mówi mój mąż, całując mnie słodko i przytulając do swej piersi - Będę o siedemnastej.
- Pa, mamo - słyszę pięciokrotnie. Odkrzykuję im tym samym, zbierając naczynia ze stołu.
Zamykają się drzwi wejściowe. Jeszcze długo słychać ich radosne śmiechy i pokrzykiwania.
Dobrze, Esme, pomyślałam, na dziś już wystarczy fantazjowania. Masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Alice, jak ci idzie?
- Prawie skończyłam - odkrzyknęła z kuchni - Obiad podamy tu, czy w ogrodzie?
- Tutaj. Poczekaj chwilkę, pomogę ci.
To, co zobaczyłam w środku, zaszokowało mnie.
Przy szafce położonej pod oknem stał chochlik, który, zdawało mi się, albo nie, mruczał coś, ale nie wiadomo do kogo.
Skierowałam swój wzrok na okno.
Gdyby nie to, że jej twarz odbijała się w szybie, pomyślałabym, że rozmawia sama ze sobą. A tu okazało się, że moja stu-jedenastoletnia córka prowadzi żywą dyskusję z... pierożkiem!
- Skarbie, dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej! - wyciągnęła do mnie rękę, pokazując kawałek ciasta z domalowanymi oczami, nosem i szerokim uśmiechem - To jest Steve. Steve jest bardzo miły. Chcesz z nim pogadać?
- Nie, dziękuję, innym razem - podeszłam bliżej i spostrzegłam, że w ciągu dobrych kilku minut Alice zdążyła zaledwie wyjąć ciasto z lodówki i zrobić z niego tego stworka! - Kochanie, czy mogłabyś skończyć zabawy? Mamy naprawdę mało czasu.
- No dooobrze - z ociąganiem odłożyła figurkę na sąsiedni blat - Do zobaczenia, Steve, wpadnę po ciebie później - szepnęła do niego z czułością. Ciekawe, czy do Jasper'a też tak mówi?
Wspólnie zajęłyśmy się obiadem.
Początkowo szło nam niezbyt dobrze, ale potem nabrałyśmy wprawy.
Tak się cieszę, że mogę ponownie wrócić do Was z nowym rozdziałem!
Na początku chciałabym podziękować odwiedzającym tego bloga, nawet sporadycznie, oraz komentującym. Wasze wiadomości, choć krótkie, naprawdę podnoszą mnie na duchu. Dziękuję, że nadal ze mną jesteście!
Dedykacje :
Wstaję rano, by zrobić dzieciom śniadanie. Gdy wyjmuję potrzebne produkty z lodówki. gromadka zbiega na dół w oczekiwaniu na posiłek. Zaraz po nich do kuchni wpada rozanielony Carlisle. Całuje mnie w policzek, kiedy kroję świeży, jeszcze ciepły, chleb. Siada do stołu i, jak co dzień, zabiera się za czytanie porannej gazety. Co chwila wtrąca swoje zdanie do żywej dyskusji miedzy nim, a dziećmi. Patrzę na nich z czułością. Czy mogą być piękniejsze chwile?
Podaję gotowe śniadanie, zaczynamy jeść. Nawet teraz, kiedy słuchać tylko odgłosy odkładanych sztućców i kubków kładzionych z powrotem na stół, nie czuję się niezręcznie. Pyszne, mamo, pada co chwilę.
Po skończonym posiłku gromadka szykuje się do wyjścia do szkoły. Pakują niezbędne książki, drugie śniadanie, jeszcze raz sprawdzają, czy na pewno wszystko wzięli. Czekają na ich zawsze spóźnionego tatę, który dopija teraz kawę i odkłada talerze do zmywarki. Dobrze, idziemy - rzuca. To znak, że pora pożegnać się z mamą i założyć kurtki.
- Do zobaczenia, kochanie - mówi mój mąż, całując mnie słodko i przytulając do swej piersi - Będę o siedemnastej.
- Pa, mamo - słyszę pięciokrotnie. Odkrzykuję im tym samym, zbierając naczynia ze stołu.
Zamykają się drzwi wejściowe. Jeszcze długo słychać ich radosne śmiechy i pokrzykiwania.
Dobrze, Esme, pomyślałam, na dziś już wystarczy fantazjowania. Masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Alice, jak ci idzie?
- Prawie skończyłam - odkrzyknęła z kuchni - Obiad podamy tu, czy w ogrodzie?
- Tutaj. Poczekaj chwilkę, pomogę ci.
To, co zobaczyłam w środku, zaszokowało mnie.
Przy szafce położonej pod oknem stał chochlik, który, zdawało mi się, albo nie, mruczał coś, ale nie wiadomo do kogo.
Skierowałam swój wzrok na okno.
Gdyby nie to, że jej twarz odbijała się w szybie, pomyślałabym, że rozmawia sama ze sobą. A tu okazało się, że moja stu-jedenastoletnia córka prowadzi żywą dyskusję z... pierożkiem!
- Skarbie, dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej! - wyciągnęła do mnie rękę, pokazując kawałek ciasta z domalowanymi oczami, nosem i szerokim uśmiechem - To jest Steve. Steve jest bardzo miły. Chcesz z nim pogadać?
- Nie, dziękuję, innym razem - podeszłam bliżej i spostrzegłam, że w ciągu dobrych kilku minut Alice zdążyła zaledwie wyjąć ciasto z lodówki i zrobić z niego tego stworka! - Kochanie, czy mogłabyś skończyć zabawy? Mamy naprawdę mało czasu.
- No dooobrze - z ociąganiem odłożyła figurkę na sąsiedni blat - Do zobaczenia, Steve, wpadnę po ciebie później - szepnęła do niego z czułością. Ciekawe, czy do Jasper'a też tak mówi?
Wspólnie zajęłyśmy się obiadem.
Początkowo szło nam niezbyt dobrze, ale potem nabrałyśmy wprawy.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````
Na początku chciałabym podziękować odwiedzającym tego bloga, nawet sporadycznie, oraz komentującym. Wasze wiadomości, choć krótkie, naprawdę podnoszą mnie na duchu. Dziękuję, że nadal ze mną jesteście!
Dedykacje :
Esme, Charlotte♥, Rosemare . ♥, Jasmine., Daga Ring, Cher Smith, ♥ . Sakura . - kocham Was.
PS. Życzę wszystkim udanej zabawy w śniegu!
Chociaż raz wyprzedził on reklamę Coca Coli :)
PS. Życzę wszystkim udanej zabawy w śniegu!
Chociaż raz wyprzedził on reklamę Coca Coli :)