niedziela, 28 października 2012

Rozdział XVII

Esme

Lana Del Rey - American

    Od naszego powrotu do Forks mijał już prawie tydzień. Wszyscy wykorzystaliśmy ten czas w inny sposób. Edward, Emmet oraz Jasper na przykład wybrali się na wielkie polowanie w głąb kraju, Carlisle zaś nadrabiał duże zaległości w szpitalu, przez co znowu pojawiał się w domu tylko na kilka godzin, natomiast ja, Rosalie i Alice postanowiłyśmy wspólnie, że zostaniemy w domu, aby odpocząć po zmaganiach ostatnich dni i zająć się lekko zaniedbanym ogrodem.
    Odłożyłam kolejną ściętą różę na kamienny stół ogrodowy , przyciągając ją uprzednio do nosa i wąchając ten niesamowity, kojarzący mi się z moją wyspą, zapach. Chociaż nie rosły tam te piękne kwiaty, Alice zawsze starała się przysłać je pocztą, by, jak to mówiła, wprowadzić do sypialni nutkę romantyzmu.
- Ciekawe, jak Bella zareaguje na naszą rodzinę - odparła Rosalie. Po jej skwaszonej minie widać było, że, w przeciwieństwie do chochlika, nie zamierza powitać wybranki Edwarda z otwartymi ramionami.
- Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że dobrze - rzekłam, nie chcąc prowokować kłótni. Kolejnej.

    Odkąd dwa dni wcześniej zdecydowaliśmy, że miedzianowłosy przedstawi nam swoją dziewczynę już dziś, blondyna nie odzywała się prawie w ogóle. Rozmawiała tylko z Alice i mną, na Edwarda nawet nie patrzyła. Bardzo dużo czasu spędzała w swoim pokoju, do którego nie wpuszczała zasmuconego z tego powodu Emmeta. Dopiero dzisiaj udało nam się wyciągnąć ją z domu.
    Prawie kończyłyśmy już pracę w ogrodzie. Ucieszyłam się z tego, ponieważ Carlisle, a jakiś kwadrans po nim chłopcy, miał wrócić lada moment. Wreszcie - odetchnęłam z ulgą. Odłożyłyśmy narzędzia do garażu i skierowałyśmy się schodami na górę.
    Spojrzałam na zegarek stojący w salonie. Jak dobrze, że już wczoraj wysprzątałyśmy cały dom. Osiemnasta dwadzieścia dziewięć. Uśmiechnęłam się na myśl, że tylko kilka minut dzieli mnie od przyjazdu mojego ukochanego wampira. Z czasem radość ustąpiła przerażeniu. Z Edwardem i jego lubą byliśmy umówieni za pół godziny, a trzeba się jeszcze ubrać, nakryć do stołu i zacząć gotować obiad dla śmiertelniczki!
- Spokojnie, zdążymy - uspokoiła mnie Alice, dostrzegając moją wystraszoną minę - Rosalie zajęła się już stołem, ja tymczasem zacznę robić Risotto, a ty możesz iść się przebrać w sukienkę, którą zostawiłam dla ciebie na łóżku, obok garnituru taty.
- Dziękuję, skarbie, jesteś kochana.
- Wiem o tym.
- I do tego skromna - rzuciłam na schodach.
    Otworzyłam drzwi i, tak jak mówił chochlik, ujrzałam prześliczną sukienkę, a raczej suknię wieczorową : szarą, z krótkim rękawem i delikatnym paskiem materiału w pasie. Po prostu mój gust. Kochana Alice, pomyślałam zadowolona. Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i założyłam to cudo. Leżała na mnie wspaniale. Podeszłam do lustra i obróciłam się wokół własnej osi. Ostatni raz cieszyłam się tak z nowych fatałaszków, kiedy Carlisle podarował mi suknię na naszą osiemdziesiątą dziewiątą rocznicę ślubu.
    O wilku mowa.
    Poczułam zimne wargi na szyi, niedaleko blizny, którą nabyłam podczas mojej przemiany.
- Kochanie!
    Odwróciłam się i zarzuciłam mu ręce na szyję, na co zareagował szerokim uśmiechem.
- Jak tam w pracy?
- W porządku, nie było nawet wielu pacjentów.
- Cieszę się. Mamy mało czasu, więc ubierz się szybciutko, ja tymczasem będę na dole.
    Uwielbiałam mówić do niego tak jak do małego dziecka. Dziecka, którego tak naprawdę nigdy nie miałam.
- Już się robi, skarbie.
    Zeszłam na dół, nie bardzo wiedząc, co robić. Rosalie zajmuje się stołem, Carlisle się przebiera. No nic, pomogę chochlikowi.
    Od zawsze lubiłam gotować. Najczęściej robiłam to, kiedy Charles wyjeżdżał z miasta w sprawach biznesowych lub, gdy w grę wchodziła wojna, kilka lat przed skokiem z klifu. Moi przyjaciele z chęcią kosztowali przygotowywanych przeze mnie potraw, mało tego, zdarzały się nawet takie sytuacje, że prosili, aby przed przyjściem do nich, upichcić coś smacznego i wziąć ze sobą.
    Ciekawe, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby wampiry mogły jeść? 
    Kilka razy już to sobie wyobrażałam.
    Wstaję rano, by zrobić dzieciom śniadanie. Gdy wyjmuję potrzebne produkty z lodówki. gromadka zbiega na dół w oczekiwaniu na posiłek. Zaraz po nich do kuchni wpada rozanielony Carlisle. Całuje mnie w policzek, kiedy kroję świeży, jeszcze ciepły, chleb. Siada do stołu i, jak co dzień, zabiera się za czytanie porannej gazety. Co chwila wtrąca swoje zdanie do żywej dyskusji miedzy nim, a dziećmi. Patrzę na nich z czułością. Czy mogą być piękniejsze chwile?
    Podaję gotowe śniadanie, zaczynamy jeść. Nawet teraz, kiedy słuchać tylko odgłosy odkładanych sztućców i kubków kładzionych z powrotem na stół, nie czuję się niezręcznie. Pyszne, mamo, pada co chwilę.
    Po skończonym posiłku gromadka szykuje się do wyjścia do szkoły. Pakują niezbędne książki, drugie śniadanie, jeszcze raz sprawdzają, czy na pewno wszystko wzięli. Czekają na ich zawsze spóźnionego tatę, który dopija teraz kawę i odkłada talerze do zmywarki. Dobrze, idziemy - rzuca. To znak, że pora pożegnać się z mamą i założyć kurtki.
- Do zobaczenia, kochanie - mówi mój mąż, całując mnie słodko i przytulając do swej piersi - Będę o siedemnastej.
- Pa, mamo - słyszę pięciokrotnie. Odkrzykuję im tym samym, zbierając naczynia ze stołu.
    Zamykają się drzwi wejściowe. Jeszcze długo słychać ich radosne śmiechy i pokrzykiwania.
    Dobrze, Esme, pomyślałam, na dziś już wystarczy fantazjowania. Masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Alice, jak ci idzie?
- Prawie skończyłam - odkrzyknęła z kuchni - Obiad podamy tu, czy w ogrodzie?
- Tutaj. Poczekaj chwilkę, pomogę ci.
    To, co zobaczyłam w środku, zaszokowało mnie.
    Przy szafce położonej pod oknem stał chochlik, który, zdawało mi się, albo nie, mruczał coś, ale nie wiadomo do kogo.
    Skierowałam swój wzrok na okno.
    Gdyby nie to, że jej twarz odbijała się w szybie, pomyślałabym, że rozmawia sama ze sobą. A tu okazało się, że moja stu-jedenastoletnia córka prowadzi żywą dyskusję z... pierożkiem!
- Skarbie, dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej! - wyciągnęła do mnie rękę, pokazując kawałek ciasta z domalowanymi oczami, nosem i szerokim uśmiechem - To jest Steve. Steve jest bardzo miły. Chcesz z nim pogadać?
- Nie, dziękuję, innym razem - podeszłam bliżej i spostrzegłam, że w ciągu dobrych kilku minut Alice zdążyła zaledwie wyjąć ciasto z lodówki i zrobić z niego tego stworka! - Kochanie, czy mogłabyś skończyć zabawy? Mamy naprawdę mało czasu.
- No dooobrze - z ociąganiem odłożyła figurkę na sąsiedni blat - Do zobaczenia, Steve, wpadnę po ciebie później - szepnęła do niego z czułością. Ciekawe, czy do Jasper'a też tak mówi?
    Wspólnie zajęłyśmy się obiadem.
    Początkowo szło nam niezbyt dobrze, ale potem nabrałyśmy wprawy.


``````````````````````````````````````````````````````````````````````

Tak się cieszę, że mogę ponownie wrócić do Was z nowym rozdziałem!
Na początku chciałabym podziękować odwiedzającym tego bloga, nawet sporadycznie, oraz komentującym. Wasze wiadomości, choć krótkie, naprawdę podnoszą mnie na duchu. Dziękuję, że nadal ze mną jesteście!
Dedykacje :

EsmeCharlotte♥Rosemare . ♥Jasmine.Daga RingCher Smith♥ . Sakura . - kocham Was.

PS. Życzę wszystkim udanej zabawy w śniegu!
Chociaż raz wyprzedził on reklamę Coca Coli :)

poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział XVI

Esme

Lana Del Rey - Ride

    Do pensjonatu wpadliśmy w ostatniej chwili - na dworze zaczęło już świtać, a, jak wiadomo, poranne słońce jest dla nas groźniejsze od tego, które świeci o innych porach dnia. 
    Cały dzisiejszy dzień spędziliśmy w czterech ścianach. Bardzo się nam przydał, mogliśmy w spokoju zaplanować długą drogę powrotną na wyspę. Edward nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Chciał znowu znaleźć się w deszczowym Forks i czekać tam na Bellę, która lada dzień powinna wrócić do domu z Florydy, gdzie odwiedzała mamę. Chłopak wyznał mi, że to, co ich łączy jest na tyle poważne, że ma zamiar  nam przedstawić. Uważałam to za dobry pomysł. Cieszyłam się również z tego, że mój syn znalazł wreszcie wybrankę. Nigdy, nawet przed przemianą, nie znalazł bowiem dziewczyny, z którą choćby przez chwilę był szczęśliwy. Gdyby się tak zastanowić, to nawet takowej nie szukał. 
    Jego zapał ostudził się lekko, kiedy dostał wiadomość od Belli, z której wynikała, że jej wizyta poza granicami miasta przedłuży się o trzy dni.
    Tego dnia długo ze sobą rozmawialiśmy. Carlisle opowiadał nam o trudzie zeszłej nocy, kiedy to próbował uciec, ale każde takie przedsięwzięcie kończyło się grubszymi łańcuchami i uderzeniami w twarz. Ta kobieta jest naprawdę dziwna, pomyślałam, słuchając o jej wybrykach, jak można kogoś kochać i jednocześnie bić? Nigdy tego nie zrozumiem.
    Jedno nie dawało mi spokoju. Jak to się stało, że mój mąż znalazł się w jej sidłach? Musiał przecież się z nią zobaczyć. Inaczej w ogóle nie doszłoby do takiej sytuacji. Może go uwiodła? Może spotkali się, porozmawiali, potem poszli do niej i... Nie, Carlisle nie zrobiłby mi tego. Wydaje mi się, że nie. A jak było naprawdę?
    Postanowiłam, że zapytam go to, kiedy tylko zostaniemy sami.
- Mamo, słuchasz mnie? - Alice wyglądała tak, jakby ktoś zabrał jej ukochaną lalkę.
- Wybacz, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
- Pytałam, czy polecimy na zakupy, kiedy wrócimy już do domu.
- Nie mam nic przeciwko - chciałam, żeby ton mojego głosu zabrzmiał swobodnie i wesoło. Szło mi ciężko - A gdzie konkretnie?
- Londyn albo Mediolan. Jak sądzisz?
- A może tu i tu? Taki mały wypad dobrze by nam zrobił.
- Masz rację! - rozchmurzyła się. Gdyby nie to, że jesteśmy w hotelu, już dawno zaczęłaby podskakiwać i biegać po całym domu.
    Spojrzałam na Carlisle'a, który siedział obok mnie wyraźnie ożywiony. Po jego lewej stronie, na fotelu, przycupnął zaabsorbowany Edward, dalej Jasper i naprzeciw nich Alice. Wszyscy prowadzili swobodną rozmowę, co chwilę wybuchając śmiechem. 
    Wszyscy oprócz mnie.
    Uśmiechałam się jednak i potakiwałam, ale było to sztuczne i wymuszone. Nie chciałam, żeby przeze mnie i moje zachowanie dzieci chodziły smutne i przygaszone. To przecież na nich odbija się sytuacja naszej rodziny.
- Dobra, chodźcie, zostawmy rodziców samych - powiedział miedzianowłosy, po czym wstał, zabrał resztę gromadki i wszyscy wyszli, cichutko zamykając za sobą drzwi.
    No i zostaliśmy we dwójkę. Nie wiedziałam, jak zacząć tę rozmowę. Zadaj bezpośrednie pytanie, nalegał cichutki głosik w mojej głowie. Zignorowałam go, układając pytanie. Carlisle, czy ty...Czy ta kobieta i ty...Czy doszło między wami do...
    Boże, tak trudno o tym myśleć, a co dopiero powiedzieć wprost.
- Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem cię w tej fabryce - powiedział anioł z powagą w głosie - Myślałem, że to koniec, że już nigdy nie zobaczę mojej wspaniałej rodziny - pokręcił głową i spojrzał na mnie troskliwie.
    Nie mogłam wytrzymać. Czułam, że to, co we mnie siedziało, zaraz eksploduje. Musiałam zadać to pytanie. Musiałam wiedzieć.
- Carlisle, muszę cię o coś spytać - nie byłam zadowolona z tego, że mu przerwałam.
- Słucham.
    Trochę zmieszany, złapał mnie za rękę i czekał, aż przemówię. Z jego twarzy wyczytałam, że miał nadzieję, że tym razem powiem mu wszystko.
- Tego dnia, kiedy zniknąłeś, Alice miała wizję o tobie i tej kobiecie. Przedstawiała wasze spotkanie w Paryżu - ciągnęłam - Czy to wydarzyło się naprawdę? Czy między wami doszło do czegoś więcej?
     Widać było, że nie spodziewał się takiego pytania. 
- Esme, czy sądzisz, że mógłbym zrobić ci coś tak okropnego? Osobie, którą kocham najbardziej na świecie? - puścił moją rękę, wstał i podszedł do okna znajdującego się po prawej stronie, obok wielkiego łoża małżeńskiego. Odwrócił się do mnie plecami, ale w odbiciu szyby nadal widziałam jego niedowierzający wyraz twarzy.
- Masz mnie za kogoś, kto przy pierwszej lepszej okazji biegnie do byle jakiej kobiety?
- Nie mów do mnie takim tonem, błagam. Chciałam mieć pewność. Tylko tyle - wyznałam płaczliwie.
    Chciałam wyjść i pójść gdziekolwiek, byle daleko stąd. 
    Nastała cisza, przerywana dźwiękami i cykania świerszczy. Nikt nie odezwał się przez dłuższą chwilę. Postanowiłam więc, że przerwę tę niezręczną martwotę. 
- Przepraszam, nie powinnam zadawać tego pytania. Wszystko zepsułam - powiedziałam na odchodnym, podchodząc do drzwi. Nie zdążyłam ich jednak zamknąć.
- Poczekaj, nie idź. To moja wina. Jestem kompletnym idiotą, ranię tych, na których najbardziej mi zależy.
    Przytulił mnie mocno i pocałował w środek głowy. Od razu poprawiło mi to nastrój. Moglibyśmy stać tak, wtuleni w siebie, przez całą wieczność.
- No, nie smuć się już, wszystko będzie dobrze, a nawet lepiej. A teraz chodź, spakujemy walizki.
    Uwinęliśmy się z tym w około trzech minut. Kiedy skończyliśmy, zadowolona z tego, że nieprzyjemny rozdział pod tytułem "Gdzie wtedy byłeś?" mamy już za sobą, usiadłam na podłodze, opierając się plecami o kanapę. Anioł dołączył do mnie po kilku chwilach, zajęty wcześniejszym zapinaniem toreb.
- No to opowiesz mi o wszystkim od początku? - zachęciłam rozanielonym głosem.
- Oczywiście. Pamiętasz tę rozmowę, której finałem było moje wyjście z domu? - kiwnęłam głową - To było głupie. Naprawdę, zachowałem się dziecinnie. Chciałem pójść gdzieś, gdzie będę mógł spokojnie wszystko przemyśleć. Wybrałem wodospad. Gdy już tam dotarłem, spostrzegłem, że w cieniu drzew kokosowych stoi jakaś postać. Zrobiłem w jej stronę jeszcze kilka kroków i zobaczyłem nie kogo innego, tylko Heidi. Nie spodziewałem się jej wizyty, i to jeszcze w tym miejscu.
    Sposób, w jakim opowiadał obojętnie jaką historię, zawsze bardzo mnie uspokajała. Gdybym mogła spać, już dawno leżałabym zwinięta w kłębek na jego kolanach.
- Przywitałem się z nią. Po krótkiej rozmowie wyciągnęła coś z torebki, podeszła do mnie i czymś spryskała. A później obudziłem się w fabryce, przykuty już łańcuchami. Nie było jej jednak w środku, wydawało mi się, że polowała, bo wyczułem zapach zwierzęcej krwi, ale to tylko moje przypuszczenia.A później pojawiłaś się ty - uśmiechnął się, ukazując równiutkie zęby - Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Kobieca intuicja.
    Zaśmiałam się. Pierwszy raz, odkąd zniknął mój ukochany.

``````````````````````````````````````````````````````````````````````

1500 wyświetleń, we made it!
Chciałabym gorąco podziękować wszystkim czytelnikom, szczególnie EsmeCharlotte♥Rosemare . ♥, Jasmine.  i Daga Ring. Kocham was mocno!
A co do rozdziału, to jest taki sobie. Chodziło mi w nim o to, aby trochę złagodzić życie Cullen'ów po jakże ciężkich dla nich przeżyciach. 
Jak na razie, to weny lekko mi brak, ale postaram się sklecić coś specjalnie dla was. Choćbym nawet musiała prace domowe nad ranem odrabiać. 
Do zobaczenia niebawem <3
Magda