Bon Jovi - Letting You Go
Głośnym świstem przecięła ciężkie letnie powietrze, po czym padła na ziemię u mych stóp, już bez życia.
A ja nic, tylko stałem sparaliżowany, spoglądając to na nią, to na Heidi, która po chwili batalii zniknęła w fioletowych obłokach słodkiego dymu.
Jesteś lekarzem, zrób coś! Może da się ją jeszcze uratować - krzyczały moje myśli zduszonym głosem przypominającym jęk.
Uklęknąłem przy niej, czując, że moje oczy bardziej suche już być nie mogą.
Moja Esme, moja miłość, mój powód do życia, moja wiara w lepsze jutro.
- Kochanie, proszę, nie rób mi tego, proszę cię - wyszeptałem. - Proszę,
Dotknąłem jej zimnego jak lód policzka i już z przyzwyczajenia sprawdziłem puls w lewej ręce, choć wiedziałem, że go nie wyczuję. Nie wyczuwałem od tamtego razu w kostnicy i nie wyczuję teraz.
Jak na zawołanie, moje myśli wypełniły się wspomnieniami tego dnia. Moim zejściem do przyszpitalnej kostnicy, w której była ona, na wpół martwa. Serca, które nie dawało za wygraną i biło ostatkami sił. Chwili, gdy zdjąłem białe prześcieradło z jej idealnej twarzy i zawładnęło mną uczucie, którego nie da się opisać słowami. Ostrych kłów, które wpuściły tyle jadu, by cierpiała jak najmniej. Zamknięciu jej w szczelnym uścisku i zaniesieniu do domu.
Wróciłem do rzeczywistości, w której to ja byłem pieprzonym dupkiem, to ja byłem Charles'em, który poniżał swoją kobietę w najgorszy możliwy sposób, zdradzając ją z inną.
Ognisko zaczęło dogasać. Dobiegły do mnie dzieci, wołając jej imię raz po raz. Ich wzrok nawet przez sekundę nie spoczął na mojej osobie. Nie trzeba było być Edwardem, żeby znać ich myśli, z jednej strony zrozpaczone po stracie przyszywanej matki, z drugiej przepełnione nienawiścią i wrogością do mnie.
Dopiero teraz to do mnie dotarło.
To była moja wina. Moja i tylko moja. Gdyby nie moja głupota i lekkomyślność, nic takiego nie miałoby miejsca.
Osunąłem się na ziemię i zakryłem twarz dłońmi, zanosząc się wampirzym płaczem.
Podczas, gdy moje dzieci bezskutecznie próbowały reanimować moją martwą żonę.
Esme
Iron Maiden - Blood Brothers
- Nie podchodź do mnie - powiedziałam do niego, gdy wysunął lewą stopę do przodu. Nie wiedzieć czemu, bałam się go. - Nie po tym, co przed chwilą powiedziałeś. Skoro jesteś tym, za kogo się podajesz, powinieneś szanować moje decyzje dotyczącego mojego życia. Chcę już wracać do Forks.
- Nie.
Zignorował moje prośby i podszedł bardzo blisko. Na jego twarzy malowała się niesamowita furia. Z niezwykłą szybkością złapał moją prawą rękę i bardzo mocno wykręcił ją do tyłu. Jęknęłam z bólu.
Uśmiechnął się szeroko.
- Zdziwiona, że potrafię zrobić krzywdę wampirowi? Tu, gdzie teraz jesteśmy, to ja mam władzę i nieskończoną moc. Ty nie masz żadnej. Mogę cię nawet zabić, a ty nic na to nie poradzisz. Chociaż nie, to na razie nie wchodzi w rachubę. Na razie. Więc nie wierzgaj się tak i stój spokojnie.
Poddałam się jego rozkazom i patrzyłam bezradnie, jak związuje mi ręce sznurem z metalowymi wstawkami.
Zebrałam się na rozsądne myślenie. Jestem wampirem i byle jakie dziecko nie może pokonać mnie zwykłym sznurem wzmocnionym metalem. Wystarczy, że użyję mojej nadzwyczajnej siły i rozchylę lekko ręce. To powinno wystarczyć, żeby porwać sznur. A potem złapię go za ramiona i spróbuję unieruchomić.
Szybko pożałowałam mojej decyzji, bo gdy tylko Christian zobaczył, co chcę zrobić, natychmiast puścił linę i z całej siły uderzył mnie w brzuch. Nie tak, jak biją dziewięcioletnie dzieci. Zatoczyłam się i upadłam na skuty, przeraźliwie zimny lód. Przed ponowną utratą przytomności zdążyłam jeszcze zadać sobie pytanie: Dlaczego?
Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu bez okien, który oświetlała goła żarówka zawieszona na cienkim kablu na suficie. Uwagę zwracały rysunki i schematy ludzkiej czaszki oraz szkice jakiegoś dziwnego wynalazku nakładanego na głowę na przeciwległej ścianie. Przyrząd ten do złudzenia przypominał hełm średniowiecznego rycerza, ale wykonano go, żeby miał nie chronić, a - poprzez wbudowane bomby - doszczętnie niszczyć czaszkę, doprowadzając do natychmiastowej śmierci.
Otworzyłam szerzej oczy. Coś oprócz mrocznej scenerii zdawało się nie być takim, jakim powinno.
Próbowałam podnieść rękę z oparcia metalowego krzesła, na którym siedziałam, by sprawdzić, co stało się z moją głową, że czuję, jakby była za ciasna, ale nie dałam rady.
Obie unieruchomione były wielkim łańcuchem, jakiego używają masarze do wieszania surowych płatów mięsa w rzeźni.
A na głowę, niby za małą, wciśnięto mi urządzenie, które mogłam sobie oglądać na rysunkach na ścianie.
- Podoba się hełm? - odwróciłam głowę w kierunku donośnego głosu.
Christian. Mogłam się tego spodziewać. Zdawało mi się, czy od naszego ostatniego spotkania, jakąś godzinę lub dłużej temu, zależy, ile byłam nieprzytomna, urósł przynajmniej o kilka cali i zmężniał, tak, że wyglądał już na pełnoletniego? A może zwieńczenie mojej głowy tak na mnie działa. Działa na wzrok i zasłania usta przyczepionym kawałkiem metalu, dzięki czemu zamiast zdania "Nie możesz mnie tak więzić" wymamrotałam ledwo rozróżniane sylaby.
Spojrzał na mnie z pogardą, jakbym była co najmniej jakąś złodziejką czy gwałcicielką.
- Będziesz się musiała jeszcze wiele nauczyć. - Podszedł do ściany, na której wisiały rysunki.
- A tymczasem mam dla ciebie odpowiednie zadanie - kontynuował. - Charakter mam podły, ale serce dobre, więc dam ci szansę na uwolnienie się i powrót do rodziny. Ale mam jedno ale.
Odwrócił się do mnie plecami i wskazał na szkic z tym dziwnym urządzeniem.
- Tak, właśnie to masz na głowie. Za równe dwadzieścia trzy minuty uruchomią się bomby i twoja głowa wyleci w powietrze. Chyba że znajdziesz klucz, który ukryty jest - schylił się i dotknął czarnej płachty, po czym jednym ruchem zdjął ją i rzucił w kąt - tutaj.
Nie mogłam uwierzyć, w to co zobaczyłam.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżał człowiek, żywy, mężczyzna. Jego brzuch pokrywały setki blizn po cięciach nożem, a cała twarz skąpana była w szkarłatnej posoce.
- W jego brzuchu znajdziesz klucz - powiedział, gdy wstrzymałam oddech, na wszelki wypadek. - Tylko pamiętaj - on wciąż żyje.
Po czym wstał, uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.
................................................................
Kochani, kochani, kochani, witam Was serdecznie po jak zwykle długiej przerwie. Nie wiem czemu, ale ten rozdział pisało mi się wyjątkowo źle, narobił mi sporo problemu, a gdy miałam już prawie połowę, niechcący mi się usunął. Życie -,-
Zaplanowałam sobie, że ten rozdział będzie przedostatnim, w tym miesiącu (może) pojawi się ostatni i w sierpniu ruszamy z drugą częścią, w której skupimy się bardziej na rodzinie Cullen i ich relacjach.
Wiecie lub nie, ale jutro przypadają pierwsze urodziny bloga. Jest to dla mnie wielkie szczęście być z Wami już rok, już rok patrzeć na szybko skaczące liczby w wyświetleniach i już rok dzielić się moimi tworami literackimi. Bardzo dobrze mi jest z Wami, choć jak wiecie, rozdział na miesiąc, trochę mi głupio, teraz może uda mi się coś zmienić i ogarnąć moje lenistwo. Jeśli chodzi o moje sprawy prywatne, to można powiedzieć, że wyszłam prawie na prostą.
Nie przedłużam. Dzięki jeszcze za 10 000 wyświetleń, właściwie to już 10 500, ale mniejsza oto.
A, pozdrawiam Esme, Issie, Rickmanicką, Poison, Nessie, która napisała mi piękny komentarz - pamiętam o Twoich blogach, spodziewaj się komentarza ode mnie niebawem <3 i Ance, która również zachwyciła mnie swoją opinią.