Lana del Rey - Born To Die
Deszcz zelżał do tego stopnia, że z nieba padała już tylko drobna mżawka, która i tak potrafiła zmoczyć ubranie.
Miasto szykowało się już do snu. W nielicznych domkach niedaleko zjazdu na ścieżkę prowadzącą do naszej rezydencji paliły się jeszcze światła, ale ich liczba z każdą chwilą malała. Tylko Pan Philips krzątał się po mieszkaniu w poszukiwaniu swoich okularów do czytania. Posterunkowy Joshua dzwonił do żony, aby uprzedzić ją, że ma tak dużo pracy, że wróci dopiero nad ranem.
A chwilę potem wyszedł z komisariatu, pod którym czekała na niego kobieta ubrana w czarną wyzywającą sukienkę i czerwone szpilki, nonszalancko oparta o swojego srebrnego Boxstera. Gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna idzie w jej kierunku, uśmiechnęła się uwodzicielsko i odchyliła ręce do tyłu, tak, że pierwszym elementem zwracającym uwagę były jej duże, krągłe piersi.
- Josh - zamruczała.
- Tak, kochanie - odpowiedział. - Dzisiejsza noc będzie nasza.
Podszedł bliżej, tak, że dzieliło ich niecałe osiem centymetrów, i mocno wpił się w jej lśniące wargi. Jedna jego ręka spoczęła na plecach towarzyszki, a druga na lewej piersi. Kobieta objęła go jedną nogą w pasie i odwzajemniła pocałunek.
- Jedźmy już, bo jeszcze ktoś nas zobaczy - powiedziała.
Po czym wsiedli do samochodu i odjechali w stronę Portland.
Odpędziłem od siebie myśli, co zamierzają zrobić potem, było to bardziej oczywiste niż to, że opowieść Heidi Bilingstone miała nas nieźle zaskoczyć. Jej myśli mówiły same za siebie.
- Nie jestem pewna, czy będziesz chciała tego słuchać - zwodziła mamę beztroskim tonem. Odruchowo spojrzała w stronę taty. - A może ty jej opowiesz? Znasz tę historię równie dobrze jak ja.
Mama odwróciła się do nas. Jej twarz wyrażała więcej bólu niż wtedy, gdy postanowiłem na jakiś czas opuścić rodzinny dom.
- Ca-Carlisle, o co chodzi? Proszę, powiedz mi że to jakaś pomyłka. Cholerna pomyłka!
Nie odpowiedział. Z jego starannie zablokowanych myśli także nie mogłem nic odczytać.
- Niestety, skarbie, to nie jest żadna pomyłka - powiedziała Heidi.
Zbliżyła się do mamy o jakieś pół metra, na co ta druga wydała cichy gardłowy warkot. Właściwie był to warkot przypominający stłumiony jęk.
- Ale spokojnie, bez nerwów. Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia. No, od czego by tu zacząć?
- Zacznij od tego, żeby się uczesać - wtrącił Emm z przekąsem.
Faktycznie, jej włosy nie wyglądały schludnie. Były potargane, w wielu miejscach tkwiły zaschnięte liście i źdźbła trawy, jakby dzisiejszą noc spędziła w lesie.
- Ty skur... zajmę się tobą później.
Rosalie, która stała najdalej, pomiędzy Alice a tatą, zmierzyła przybyszkę wzrokiem, który nawet mnie przerażał.
Ani mi się waż.
- Oj Esme, Esme, masz tak bezczelne dzieci. W sumie to nawet się aż tak bardzo nie dziwię, zważywszy na to, że Carlisle wolał spędzać swój wolny czas ze mną a nie tobą w domu. A... - teatralnym gestem zasłoniła usta lewą ręką, na której spoczywały trzy wielkie blizny po ugryzieniach - Przepraszam. Miałam ci to powiedzieć trochę delikatniej.
Esme
Nie wiem co we mnie wstąpiło po usłyszeniu tego zdania. Tłumaczyłam sobie, że to wszystko, z czym musieliśmy się ostatnio zmierzyć, wszystkie żale, złości i frustracje uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, no i stało się. Rzuciłam się na Heidi, wściekle kłapiąc ostrymi jak brzytwa zębami. A ona jak gdyby nigdy nic wywołała mgłę, która chwilę potem zamknęła mnie z żelaznym uścisku śmierci.
Nie czułam nic. Kompletnie nic. Nie mogłam myśleć, ruszać kończynami, widzieć. Tak jakbym była już martwa i leżała w wąskiej trumnie dwa metry pod ziemią. Skąd w ogóle mogłam wiedzieć, czy już nie żyję?
A potem otworzyłam oczy i spostrzegłam, że znajduję się na jakimś biegunie, z dala od wilgotnego Forks, zielonych drzew i nieba koloru tafli lodu. Nic tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. Z każdej strony ogromne zaspy śniegu. Jak można w jednej chwili być w Ameryce, a w drugiej na Alasce czy też Grenlandii? Czyżby mgła Heidi miała jeszcze inne tajemnicze właściwości teleportowania na odległe tereny?
Zerknęłam w lewo i ujrzałam dziewczynkę. Stała jakieś sześc metrów dalej, ubrana jedynie w białą letnią sukienkę przybrudzoną błotem u dołu. Na jej sinych, odmrożonych stopach nie zauważyłam butów, a dłonie buły tak skostniałe, że cudem nie poodpadały jej palce. Mogła mieć nie więcej niż dziesięć lat.
Coś z jej oczami było nie tak. A właściwie z ich brakiem. Puste oczodoły ziały pustką i nieopisaną czernią. Co to za dziewczynka? Co ona tu robi?
- Nie mam moich trzewiczków! Ani rękawiczek! - zawołała głosem zbliżonym do dźwięku, jaki wydają zakłócenia w radiu pomieszanym z odgłosem drapania po szkolnej tablicy.
- Co ty tu robisz, kruszynko? - zapytałam zmartwiona. Było tak zimno, a ona stała boso, w letniej sukience.
- Przyszłam, żeby Cię chronić.
- Chronić? To chyba ja powinnam się tobą zaopiekować - zdjęłam swój sweterek i podeszłam bliżej, żeby założyć ją nieznajomej, która zacisnęła usta i odskoczyła w bok.
- Nie, zostaw, nie możesz. To ja powinnam cię chronić.
Byłam coraz bardziej zbita z tropu.
- Nie rozumiem. Czemu miałabyś to robić?
Nieznajoma pokręciła głową i uśmiechnęła się blado.
- Nie poznajesz mnie, mamo? To ja, Christian, twój syn. Nie poznajesz mnie?
Zakręciło mi się w głowie, zaszumiało w uszach. Jakim cudem ta dziewczynka, mogła być moim synem? Przecież on nie żyje od ponad dziewięćdziesięciu lat! Jak to możliwe?!
- Ah, pewnie zastanawiasz się, czemu nie jestem chłopcem? - kontynuował. - Otóż, tam, gdzie trafiłem po śmierci w szpitalu, dali mi wybór, kim chce być. Postanowiłem zostać Gerdą z "Królowej Śniegu", bo wiedziałem, że to na cześć autora, Andersena, dałaś mi to imię.
Od początku obserwowałem cię z góry. Widziałem twoje wzloty, upadki, chwile rozpaczy, szczęścia. Nawet wtedy, gdy skoczyłaś z klifu. Zostałem duchem kilka godzin przed tym i moja moc nie była jeszcze tak rozwinięta, by całkowicie cię uratować. Dobrze, że zrobił to Carlisle.
Pisnęłam cichutko, gdy wypowiedział to imię, co nie uszło jego uwadze. Zrobił dwa kroki w moją stronę i podjął znowu:
- Mamo, ja wiem, co on ci zrobił. Dlatego, gdy rzuciłaś się na tę kobietę, a ona powstrzymała cię swoim darem i straciłaś przytomność, przyprowadziłem tu twoją duszę, by w końcu z tobą porozmawiać.
Zmarszczyłam czoło, między brwiami powstała pionowa bruzda, która pojawiała się zawsze, gdy byłam zdenerwowana i zmartwiona.
- Czyli, że moje ciało cały czas tam leży, nieruchome, jakbym spała? - zapytałam. Co działo się teraz w Forks? Czy ktoś w ogóle przejął się moim odmiennym stanem? Czy Carlisle wykorzysta moje chwilowe niedysponowanie i odejdzie z Heidi?
- Tak. Twoje ciało jest martwe, może się wydawać, że umarłaś, ale tak naprawdę żyjesz. I tylko ja zdecyduję, ile czasu tak to będzie wyglądało, ile pozostanie tu twoja dusza.
- Dlaczego nie możesz mnie wypuścić? Jestem twoją matką! Nie możesz mi tego zrobić!
- Na razie nie, mamo. Najpierw twój mąż musi zapłacić za to, co zrobił.
- Nie! Nie rób mu krzywdy! Nie pozwalam ci! - rzuciłam płaczliwym tonem. Może i zdradził mnie z Heidi i należy mu się nauczka, ale, na Boga, nie zasługuje na śmierć.
- Twoje zakazy nie mają tu nic do rzeczy. On musi ponieść najcięższą karę za swoje czyny, czy ci się to podoba, czy też nie. Jestem twoim synem i nie pozwolę cię skrzywdzić - wycedził przez zęby i zaczął się oddalać.
................................................................
Rozdział miał być wczoraj, ale miałam wycieczkę i wróciłam dość późno, żeby cokolwiek dopisać. A dzisiaj piszę bez opamiętania, żeby wszystko nadrobić, olewając, że jutro mam odpowiadać z geo i biologii. Nieważne.
Pozdrawiam czytelników i komentujących, od tamtego rozdziału przybyło ponad 1100 wyświetleń, dzięki ;*
Opowiadanie z Olą muszę na razie zostawić. Trzeba nadgonić rozdziały, bo już niedługo, n może za jakieś 3 - 4 notki nastąpi koniec części pierwszej. Wtedy będzie dobry czas na takie niezwiązane z fabułą opowieści. A potem cześć druga ;)
A, no i błagam, nie dodawajcie już więcej komentarzy typu "Żyjesz?" albo "Gdzie jesteś?", bo chyba wiecie, że żyję, piszę i nic się nie dzieje, po prostu mam teraz dużo poprawek, oceny mam słabe, trzeba coś zrobić.
O wszystko możecie pytać na GG (43477401), bo FB jest taki bardziej prywatny.
Jakiś taki dłuższy wyszedł ten rozdział, mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;)
Narka ;*