Bon Jovi - Runaway
To, co działo się później, zniknęło z szybkością pstryknięcia palcami. A potem nastała ciemność. Ciemność paraliżująca, nie pozwalająca na choćby jeden ruch, jedną myśl, na nic.
Całe życie przeleciało mi przed oczyma. Wszystkie złe i dobre momenty. Sytuacje, w których mogłam zastanowić się przynajmniej dwa razy, a potem dopiero robić to, co powinnam.
A potem wszystko skoncentrowało się na nicości...
Carlisle
- To ona - powiedział Emmett.
Sparaliżował mnie strach. Co dalej? Co teraz? Wszystko kotłowało mi się w głowie niczym masa na ciasto brutalnie potraktowana przez mikser. Dobre wyjścia, złe wyjścia, pytania, których nie trzeba wypowiadać na głos, bo i tak zna się na nie odpowiedź. Jak przedostać się przez ten gąszcz?
W końcu mi się to udało. Zmusiłem swe oczy do oderwania wzroku od wykuszowego okna z widokiem na owego kogoś i spojrzałem na Edwarda.
Jego twarz, niewyrażająca żadnej emocji. Oczy skupione w jednym punkcie, gdzieś na podłodze.
Już czas, Edwardzie, musimy coś zrobić - pomyślałem.
- Wiem. Tylko co?
Jakby grając na czas, przebiegłem wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych. Zamyślonej Rosalie, niedowierzającej Alice, zbolałego Jaspera i na końcu zakłopotanego Emmett'a.
Wstałem z kanapy.
- Nie mamy wyboru, schodzimy.
Edward
Schodziliśmy po schodach wolnym krokiem, próbując ustalić pozycje i strategię. Mówiliśmy normalnym tonem, bo Heidi stała aż trzydzieści metrów od domu i na pewno nas nie usłyszy. Taak, tato, świetny powód.
Na dworze okropnie padało. Niebo przesłoniły czarne, nisko wiszące chmury, które tak jakby chciały nam się odpłacić za ponad dwa tygodnie słonecznej pogody. I to z dwukrotną siłą, powodując jeszcze silną burzę z piorunami.
Oprócz mnie szli jeszcze Rosalie oraz tata. Emm i Jazz postanowili wyjść tylnymi drzwiami i mocno ją zaskoczyć, jeśli były na to jakiekolwiek szanse. Alice i mama miały zostać w domu i czekać na dalszy rozwój wydarzeń, ale zrezygnowaliśmy z tego planu i teraz cichutko stąpały kilka schodków nad nami.
Nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować, nigdy jeszcze nie byłem w podobnej sytuacji. Starałem się ufać mojej intuicji i starannie grupować a potem ignorować liczne głosy w mojej głowie, bo wsłuchać się w ten jeden, którego właścicielka nie szykowała dla nas miłej przyszłości. Ba, może nawet w ogóle nie szykowała przyszłości!
Może za bardzo histeryzujemy, to jest przecież tylko jedna osoba, w dodatku kobieta. Nas jest siedmioro, więc wygraną mamy w kieszeni. Mogłoby się tak wydawać, ale rzeczywistość była trochę inna. Volturi nie biorą byle kogo do swojej straży, należało to zapamiętać.
Wtedy i teraz.
Rosalie
Ganek był nieduży, oświetlony przez małe lampki ogrodowe, ale należy też wspomnieć, że jakieś trzy sekundy temu został nieoficjalnym centrum dowodzenia rodziny Cullen, bo jakoś zabrakło nam odwagi, żeby podejść bliżej. Staliśmy tu więc w piątkę, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Heidi, która jeszcze sekundę temu kucała oparta o drzewo nieopodal i czekała na nasz ruch, a teraz znikła jak kamfora.
Mało prawdopodobne, że się wycofała. Miała za duże szanse na triumf. A jeśli nawet nie zabije nas wszystkich, to z pewnością znaczną część.
Na pierwszy rzut oka spowity czernią las z każdą sekundą odkrywał więcej swoich tajemnic. Samochód Jazz'a zaparkowany bokiem w stosunku do garażu, bujne paprocie rosnące przy ścieżce, teraz drapieżnie kołysane przez porywisty wiatr i wreszcie dwie sowy siedzące na drzewie nie dalej niż osiem metrów, łapczywie połykające swą zdobycz w postaci jednej wielkiej polnej myszy.
Nagle coś wielkiego i ciężkiego z głośnym sykiem podobnym do odgłosy zagotowanej wody w czajniku zwaliło nam się na głowę, zwinnie odbiło się od mojej ręki i spadło na ziemię. Owe coś ubrane było w czarny płaszcz do kostek, spod którego wystawała czerwona sukienka, bardzo wytworna.
- Śliczny dom - zagadnęła wesoło. Aż trudno było uwierzyć, że nie przyszła w odwiedziny na kawę.
- Daruj sobie, Nie przyszłaś tu po to, żeby go komplementować. - Uśmiechnęłam się w duszy, że lodowaty ton głosu Edwarda nie był zaserwowany mnie.
Oczy przybysza zwęziły się.
Spodziewała się zupełnie czego innego; że będziemy ją błagać o jak najmniejsze cierpienie.
- W istocie tak.
- Czego ty właściwie od nas chcesz?!
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby mama tak głośno krzyczała. Co prawda zdarzały się jej drobne kłótnie z tatą, ale takiego wrzasku w życiu u niej nie zarejestrowałam, choć mieszkałyśmy ze sobą dobre siedemdziesiąt - parę lat.
Podeszła bliżej, tak, że odstępy między nią, Heidi a nami wynosiły kolejno jakieś dwa i pięć metrów.
- Uprzedzam, że twój genialny plan zabicia mnie, dzieci i zajęcia mojego miejsca u boku Carlisle'a zakończy się fiaskiem, więc może w ogóle się za niego nie bierz?
Heidi przybrała kpiarski wyraz twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby stało się tak, jak mówisz. Szkoda, że jesteś tak pewna siebie i swojej wygranej, że nie widzisz głębokich rys, które cały czas pojawiają się na twoim "idealnym szkle".
Prowokacja - pomyślałam. Totalna prowokacja.
- Jestem niemal na sto procent pewna, że takowych nie ma. A teraz może przejdziemy wreszcie do konkretów?
Przybysz skinął głową, a jego blond włosy zafalowały na wietrze.
- Już raz udało ci się uciec. Uznaj to za pewnego rodzaju fory, bo teraz już się tak nie stanie.
- Umm... Niech ci będzie. Ale może zanim postanowisz pozbawić mnie głowy - zaakcentowała wyraźnie trzy ostatnie słowa, po czym zaśmiała się gardłowo, jakby opowiedziała wyjątkowo zabawny żart - opowiem ci pewną historię, która z pewnością cię zainteresuje?
Spojrzałam na tatę, który po usłyszeniu tego zdania, skamieniał z szeroko otwartymi oczami.
................................................................
No, witajcie po kolejnej długiej przerwie! Aż dziwnie, że była taka krótka, no nie? -,-
Dobra, nie zanudzam, macie rozdział, cieszcie się, chociaż pewnie oberwie mi się, że skończyłam w takim momencie ale wszystko będzie w swoim czasie, obiecuję ;*
A tymczasem pozdrawiam wszystkich czytelników, dziękuję za komentarze i 7814 wyświetleń.
A i dziękuję wszystkim, którzy zlikwidowali moderację obrazkową. Ułatwiacie moje życie! ;*